Dmuchawce, latawce, praca

Jędrzej Rams; GN 13/2014 Legnica

publikacja 09.04.2014 06:00

Puszczanie latawców we Lwówku Śląskim to nie tylko zabawa. To walka o normalne życie dla niepełnosprawnych.

Latawce powstają na stole warsztatowym we Lwówku Śląskim. Budują je niepełnosprawni ze swoimi instruktorami Jędrzej Rams /GN Latawce powstają na stole warsztatowym we Lwówku Śląskim. Budują je niepełnosprawni ze swoimi instruktorami

Od czterech lat pierwszego dnia kalendarzowej wiosny we Lwówku Śląskim odbywają się zawody w puszczaniu latawców. Głównym organizatorem podniebnych zmagań są Warsztaty Terapii Zajęciowej im. św. Krzysztofa, działające w ramach Caritas Diecezji Legnickiej.

– Zależy nam na wspólnej zabawie osób niepełnosprawnych z różnych miejscowości z dziećmi i młodzieżą z Lwówka Śląskiego. Chcemy pokazywać, że niepełnosprawnością nie można się zarazić – tłumaczy ideę tego przedsięwzięcia Krzysztof Wróblewski z WTZ. – Drugim naszym zadaniem jest aktywizacja samych niepełnosprawnych, wyprowadzanie ich do świata. Cel osiągniemy tylko wówczas, gdy żadna ze stron nie będzie się obawiała drugiej – uważa.

Pomysł jest prosty: na płytę boiska wychodzą zawodnicy, aby puszczać swoje latawce. Swoje, bo chodzi tylko o te wykonane własnoręcznie. Właściwie nie istnieją żadne podziały i grupy zawodnicze. Nie ma bariery sprawności fizycznej i intelektualnej. Nie ma grup wiekowych ani podziału ze względu na doświadczenie. Jedyny podział narzucają same latawce. – Są skrzynkowe oraz płaskie. Latają tak samo, ale buduje się je inaczej. Inaczej też wyglądają w powietrzu – tłumaczy Ireneusz Maślanka, instruktor lwóweckiego WTZ.

W tym roku do walki o puchar starosty stanęło kilkudziesięciu zawodników z różnych szkół powiatu. Taka frekwencja cieszy. Najbardziej Krzysztofa Wróblewskiego. – Po to w końcu organizujemy te zawody, żeby promować dobre praktyki, pokazywać niepełnosprawność i zmieniać nasze, pełnosprawne, postrzeganie świata – tłumaczy. A naszą mentalność trzeba ciągle zmieniać. Mówią o tym nawet urzędnicy. – Wiem, o czym mówię, bo organizowaliśmy kursy dla nauczycieli. W czasie ćwiczeń postawiliśmy na środku wózek inwalidzki i prosiliśmy, żeby nauczyciele na nim usiedli. I niektórzy bali się to zrobić. Tak samo było, gdy organizowaliśmy kurs dla inspektorów budowlanych. A przecież to są wykształceni ludzie, swoimi działaniami i zachowaniami wpływający na postawy innych, a nawet na kształt przedmiotów, którymi się posługujemy – opowiada Danuta Orzeszyna z Wydziału ds. Osób Niepełnosprawnych Urzędu Marszałkowskiego.

Orzeczenie o szczęściu

Warsztat Terapii Zajęciowej został stworzony po to, aby aktywizować osoby niepełnosprawne. Każdy powiat ma obowiązek wspierać takie działania. W Polsce powstało kilkaset takich warsztatów. W każdym znajdują schronienie osoby, które ze względu na jakieś ograniczenie nie mogą znaleźć się na otwartym rynku pracy. Wiele z nich nie przeszło nawet normalnego trybu nauki szkolnej. Według pomysłu ustawodawcy po kilku latach takie osoby miałyby znajdować zatrudnienie w Zakładach Aktywności Zawodowej (ZAZ). I tu pojawiają się problemy, które dotyczą także WTZ z Lwówka Śląskiego.

W całym województwie dolnośląskim istnieje pięć placówek ZAZ – we Wrocławiu, Świerzawie, Jeleniej Górze, Wałbrzychu i Mikoszowie. Dla porównania w województwie wielkopolskim jest ich 11, ale są i takie województwa, gdzie nie ma ani jednego. Otrzymują pewne dofinansowanie z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, ale o rentowność i tak muszą walczyć same. W Jeleniej Górze Zakład Aktywności Zawodowej prowadzi Caritas Diecezji Legnickiej. Jest to pralnia. Z powodzeniem wstrzeliła się w segment rynku i dzisiaj nawet opędza się od chętnych na usługi. Od stycznia działa filia w Szklarskiej Porębie, a po cichu mówi się nawet o takiej samej w Legnicy.

– W nowych budynkach Caritas w Szklarskiej Porębie będą prowadzone usługi cateringowe. To przedsięwzięcie umożliwiło zatrudnienie kolejnych 8 osób niepełnosprawnych z pierwszą i drugą grupą oraz 3 osoby obsługi. W ZAZ obecnie pracuje 39 osób niepełnosprawnych oraz 14 osób obsługi – wylicza Zbyszek Musiał z Jeleniej Góry. W Lwówku Śląskim jednak ciężko o powołanie takiej instytucji. – Co możemy robić? Może catering? Ale wówczas musiałbym zejść do cen poniżej wartości wytworzenia. I wtedy dopiero byłbym konkurencyjny, ale wywołałbym wojnę z okolicznymi przedsiębiorcami. Być może nawet doprowadziłbym niektórych do bankructwa. To małe środowisko, takie działanie przyniosłoby więcej szkód niż pożytku – ocenia Krzysztof Wróblewski. 

Jednak samo powołanie firmy nie jest wybawieniem. Okazuje się, że niepełnosprawny musi dostać orzeczenie, iż może podjąć taką pracę w ZAZ. Jeśli już takie orzeczenie otrzyma, musi zrezygnować z uczęszczania na warsztat. I tu jest olbrzymie ryzyko – jeśli osoba niepełnosprawna nie sprawdzi się w Zakładzie Aktywności Zawodowej, nie może już wrócić do WTZ. – Mieliśmy takiego podopiecznego. Nie poradził sobie w pracy. Można powiedzieć, że z dnia na dzień wylądował na bruku, bez pieniędzy i z kończącą się rentą. Takich sytuacji boją się rodzice naszych podopiecznych. Lepiej mieć rentę i uczęszczać do nas, niż narazić się na niepewność jutra – opowiada Dorota Blachowska z WTZ w Legnicy.

Firma firmie nierówna

W teorii osoby z warsztatów nie są jednak skazane tylko na zakłady aktywizacji. W teorii. W większości przypadków osoby te mają normalne prawa obywatelskie, mogą więc otwierać działalność gospodarczą. Możemy sobie jednak wyobrazić ich umiejętność poruszania się w gąszczu polskiego sytemu prawnego bądź podatkowego. Dobrym przykładem osoby, która wybija się na tle pozostałych podopiecznych lwóweckiego zakładu, jest Tadzik, starosta grupy. Złożył dokumenty na dofinansowanie otwarcia własnej działalności polegającej na odlewaniu gipsowych dzieł. Ale Tadzik ma „tylko” niepełnosprawność fizyczną, bo nie widzi od kilku lat. Intelektualnie jest zupełnie zdrowym młodzieńcem. – Oczywiście o sukcesie będę mówił, kiedy już otrzymam pieniądze. Wówczas wystartuję z własną działalnością. Do świąt wielkanocnych powinna być odpowiedź. Ale po cichu wierzę, że to już tylko kwestia formalności – mówi Tadeusz. Obecnie na takie otwarcie państwo daje ok. 46 tys. zł. Jest więc o co się starać. 

Takich osób, które są w stanie poradzić sobie w gąszczu papierów, jest jednak na warsztatach garstka. Chociaż bardziej prawdziwe będzie stwierdzenie, że właściwie nie ma ich w ogóle. Wyjściem z sytuacji może być po prostu zatrudnianie poszczególnych niepełnosprawnych przez zwykłe zakłady pracy bądź firmy prywatne. Od marca PFRON płaci tyle samo za miejsce pracy niepełnosprawnego zarówno w zakładach pracy chronionej, jak i na normalnym rynku. Do tej pory zwykłe firmy otrzymywały o wiele mniej pieniędzy. Teraz powstała więc zachęta, aby jednak pomyśleć o niepełnosprawnych. Ale na to potrzeba otwartości właścicieli firm. Można ją budować np. poprzez puszczanie latawców. Śmieszne? W takich sytuacjach to chyba jedyne wyjście.

TAGI: