Ze świętości i cudu życia został slogan

Iza Konasiuk

publikacja 08.04.2014 07:50

Chciałabym podzielić się tym z czytelnikami Gościa, gdyż tamten artykuł pozostawił ogromny niedosyt trzymania się na powierzchni, a pominięcia tego, co ma wymiar psychologiczny, duchowy, ale też zdrowotny, tego co najważniejsze dla nas - pisze czytelniczka Gościa Niedzielnego - bohaterka artykułu "Zosiu przyjeżdżaj, ja rodzę.

Ze świętości i cudu życia został slogan Henryk Przondziono / Agencja GN "Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła."

"Zaraziłam się" myślą o porodach domowych czytając jeszcze jako młoda dziewczyna publikacje wielkiego miłośnika życia profesora Włodzimierza Fijałkowskiego oraz jego uczennicy Ireny Chołuj, którą nazwał on "matką porodów domowych" we współczesnej Polsce. Dzięki nim, ale także dalszym poszukiwaniom i każdemu z naszej piątki dzieci przekonywałam się coraz bardziej, czym może i powinien być poród.

Nie byłoby jednak tej mojej fascynacji porodem, gdyby nie pierwotniejsze zrozumienie metod naturalnego rozpoznawania płodności, dzięki którym mogliśmy każde z naszych dzieci zaprosić do naszego życia i cieszyć się nimi i błogosławić je od pierwszych dni od poczęcia. Podstawowym powodem, dla którego rodziliśmy w domu było odkrycie i zrozumienie, że zarówno poczęcie, jak i noszenie dziecka pod sercem, a  w konsekwencji poród są objawami zdrowia i siły, nie powinny być więc traktowane jak stan zagrożenia życia i zdrowia. O ile nie wystąpią jakieś powikłania, stany chorobowe, nie muszą odbywać się w szpitalu.

Niezwykle cennym doświadczeniem było najpierw przebycie porodu szpitalnego, narodziny najstarszej córeczki. Ten czas pozwolił mi zrozumieć, że nie każdy poród ma szansę odbyć się w domu, ale nawet szpitalny może, dzięki łasce, być odkrywaniem Bożego daru rodzenia: fal, które przypływają i odpływają, a którym trzeba dać się unosić, aby zaprowadziły na spotkanie z dzieckiem. Ten czas to też zrozumienie, jak ważna w porodzie i przed porodem jest cierpliwość czekania, cierpliwość rozwoju. Cierpliwość rozwoju rodziców i cierpliwość w towarzyszeniu rozwojowi dziecka. Gdy ich zabraknie, a wkroczy bezduszna medykalizacja w stylu "trzeba to urodzić" (tak powiedział lekarz wskazując na moje dziecko), nie wszystko musi się rozgrywać zgodnie z wolą Bożą. Współczesna medycyna bawi się w zgadywanki: "Co by było gdyby" i tym oto narzędziem wzbudza strach w lekarzach i matkach czekających na poród, zamiast trzymać się faktów: "Jaki obecnie jest stan zdrowia matki i dziecka? Czy jest w czym pomagać?" Niestety te oceny nawet gdy mamy do czynienia ze zdrowiem, idą w kierunku:  po co cierpliwość, skoro można już zaraz bez czekania.

Jak niesłychanie ważne w porodzie jest zanurzenie się w cierpliwości Bożej i modlitwie, aby każdy skurcz przyjmować z wdzięcznością za zbliżające się spotkanie z dzieckiem! Gdy poród jest wyczekany do końca jak nasz, błogosławieństwem jest każdy skurcz przybliżający spotkanie z dzieckiem. Jest to nauka na cały czas rodzicielstwa.

 Niestety zrozumiałam i to, jak bardzo w tym szczególnym okresie okołoporodowym matka jest podatna na odarcie z intymności, pokoju, jak łatwo wzbudzić w niej niepokój, a jak bardzo tej intymności i pokoju potrzebuje. One są zasadnicze podczas rozgrywania się akcji porodowej, aby kobieta mogła otworzyć się jak kwiat na swój owoc, jak kwiat musi być traktowana: delikatnie, z miłością, cierpliwie i rozumnie.

***

Skoro "z Jego światłem we włosach każdy życie zaczyna", skoro dziecko przychodzi na świat tak ciepłe, rozświetlone tą miłością prosto spod ręki Stwórcy, to należy mu się szczególne przywitanie. A matka powinna być otoczona czułą opieką, żeby sprostała temu spotkaniu, licznym obowiązkom, które ją czekają. Niestety większość matek tak jak i ja doświadcza dotkliwej samotności będąc już po porodzie na oddziale położniczym, niekiedy od razu po porodzie.

Oczywistym dla mnie było po poczęciu kolejnego dziecka, że skoro tylko dziecko jak i ja będziemy zdrowi, to wybieramy dom jako najlepsze pod słońcem miejsce do rodzenia dla nas, zgodne z wolą Bożą: pełne ciszy, skupienia, oddania Bogu. Mój mąż przy Danielku jako ojciec tym razem dojrzał już do tej decyzji, do zrozumienia, czym dla dziecka i dla mnie jest poród. Byłam szczęśliwą zrozumianą żoną. Przekonawszy się na własnej skórze, że bardziej potrzebuję w tym czasie spokoju i miłości niż jakiejkolwiek medycznej otoczki, mój mąż wsparł mnie w tej decyzji całym sercem.

Kolejne cztery domowe porody nauczyły mnie bardzo wiele. Każdy z nich był czasem szczególnego świętowania, przygotowywania siebie, domu na tę radość, na ten trud odkrywania daru macierzyństwa i ojcostwa. Tutaj mogłam doświadczyć wspaniałej roli położnej: towarzyszki rodzącej, troskliwej matki matek, która kompetentnie dba o bezpieczeństwo i zdrowie matki i dziecka, stara jej się pomagać zachęcając do aktywności ruchowej bądź odpoczynku, chroniąc tak, że nie jest potrzebne szycie i inne medyczne interwencje itd.

Dzięki trzeciemu z kolei dziecku, mojej Tosi przekonałam się i odczułam na własnej skórze, że to nie tylko matka rodzi, ale że to przede wszystkim dziecko SIĘ rodzi. Dzięki siłom i umiejętnościom, które wpisane zostały w jego naturę, dzięki swoim ruchom, odpychaniu się, kręceniu lub wręcz przeciwnie, dzięki bezruchowi, odpoczynkowi dziecko potrafi poród znacznie przyśpieszyć bądź spowolnić. Jego rola jest ogromna, a zbyt mało się jej poświęca tak jakby to matka całą pracę wykonywała. Tosia rodziła się wspaniale, entuzjastycznie, zdecydowanie.

Dzięki porodowi domowemu odkryłam również olbrzymią siłę ojcowskiej intuicji czyli specyficznego zrozumienia, dzięki któremu może on być głową rodziny i płynącej stąd odpowiedzialności. Mój mąż w ten sposób "przewidział", że będzie nam dane urodzić samodzielnie zanim przyjedzie położna. Doświadczenie cudownej jedności małżeńskiej: przyjęcie swojego dziecka na czworo rąk, ale sercem złączonym w jedno. Zdecydowane pełne miłości ręce ojcowskie to błogosławieństwo dla każdego dziecka.

W artykule napisanym o naszej rodzinie napisano, że mąż położył dziecko obok i czekaliśmy na położną. Nic takiego nie mogło mieć miejsca. Każde dziecko po porodzie, zwłaszcza domowym się tuli, pieści, błogosławi. Nie kładzie się go obok, a na łonie mamy, a następnie na jej piersiach. Zresztą ponieważ urodziliśmy na czworo rąk, nikt mi dziecka nie musiał podawać. Sama z mężem brałam, tuliłam nasze dziecko w objęciach blisko serca.

Kolejny poród dał mi docenić niezwykle ważną rolę odpoczynku w porodzie (przerwy między skurczami). Im jest się słabszą, starszą, zmęczoną, tym ważniejsze, by przerwy między skurczami móc wykorzystać na odpoczynek fizyczny i psychiczny (a nie np. na zajmowanie się dziećmi, gotowanie czy wdrapywanie się na fotel ginekologiczny i schodzenie zeń po wielokroć). Trzeba to uszanować i w domu, i w szpitalu.

***

Ten czwarty nasz do tej pory najcięższy poród pozwolił mi docenić też trzecią fazę porodu: poród łożyska. Musiałam wówczas udać się do szpitala, ponieważ jego poród się przedłużał ponad 2 godziny. Czekając na nie również trzeba wykazać się cierpliwością i nie ingerować dopóki nie dzieje się nic złego. Z mojej inicjatywy wynikło, że ten czas jeszcze się wydłużył: miałam tak wiele pokoju w sercu, że wszystko jest w porządku, odciągnęłam jeszcze mleko dla dziecka na czas pozostania z dziadkami.

Lekarz w szpitalu nie chciał mi udzielić jedynej potrzebnej mi pomocy: zbadania łożyska, gdy już naturalnie je urodziłam wkrótce po przyjeździe. Dzięki dzielności naszej położnej domowej i temu, że pojechała z nami, mogła sama obejrzeć to łożysko: i stwierdzić, że jest całe. Wiedziałam więc, że mogę spokojnie wracać do domu, nie muszę zostawać w szpitalu na zabieg łyżeczkowania, który okaleczałby mnie w tej sytuacji, a co starał się na mnie wymusić lekarz wzywając policję.

Cud rodzenia najmłodszego 6-miesięcznego Andrzejka zaangażował też naszych przyjaciół, którzy pomagając nam w opiece nad starszymi dziećmi podarowali nam ten czas, abyśmy z mężem mogli przygotować siebie fizycznie i duchowo, stworzyć piękną atmosferę dla tego nadchodzącego skarbu, na ten czas świętowania i miłości.

Na ten klimat składały się m.in. słowa Psalmu 139: "Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła."

Mogę tylko jeszcze podzielić się doświadczeniem, że zaproszenie Matki Bożej do swojego  porodu, ale także macierzyństwa jest najlepszym, co się może przydarzyć kobiecie. Maryja doświadczywszy sama porodu całkowicie zgodnego z wolą Bożą, uczy nas też pięknie rodzić w tym miejscu, które Pan Bóg dał nam do rodzenia. Uczy pięknie otwierać się na plany Boże, potrafi trzymać za rękę i dodawać ducha, gdy wydaje się, że zbyt trudno, a taki moment w każdym prawie porodzie jest przy rozwarciu szyjki macicy na około 7 cm. Potem zaś uczy nas karmić piersią z miłością. Jest więc najlepszą Matką  matek, najlepszą Przyjaciółką, wsparciem na czas porodu i całego macierzyństwa.

Moje i innych matek doświadczenia porodu pokazują, że to nie jest tak, jak ukazują media, że poród się Panu Bogu nie udał. Pomimo że jest to doświadczenie trudne i bardzo wymagające (wręcz ekstremalne), to równocześnie pełne piękna, zjednoczenia i cennych chwil, co nie zawsze jest łatwe do zauważenia w szpitalu pośród wenflonów, aparatury, kroplówek, wywiadów medycznych, pośpiechu, samotności. Poród jest zadany matce i ojcu do przygotowania się na spotkanie, do pięknego rozegrania i otwarcia się na to, co Pan Bóg dla nich przygotował. Zaufanie, otwarcie na ten dar ułatwia poród. Zamknięcie się, liczne obawy, strachy, niepokój, niepotrzebne ingerencje i różne grzechy potrafią poród zahamować, oddalić w czasie, a nawet zniszczyć.

Nie zachęcam do rodzenia w domu matek, które same są chore oraz mają chore dzieci oraz takich, które na co dzień radzą sobie z większością bólu, trudów przy pomocy tabletek oraz takich, które wolą szpital.

Zachęcam natomiast, by starać się każdą matkę, która ma rodzić, otoczyć przede wszystkim poczuciem bezpieczeństwa, zapewnić jej spokój i modlitwę. Zachwyt nad tym darem porodu sprawił, że nie tylko wymarzyłam sobie liczną rodzinę, ale też zostałam doulą - towarzyszką i wsparciem rodzącej matki i w miarę swoich kruchych możliwości taką pomocą służę (aktualnie mając półrocznego Andrzejka nie jest to możliwe). ”

TAGI: