Święci Pawełka

Joanna Juroszek
; GN 25/2014 Katowice

publikacja 28.06.2014 05:03

Napisałam: „W związku z operacją mojego syna będę nieobecna przez okres taki a taki”. I jakoś tak z automatu dodałam: „Proszę o modlitwę za moje dziecko”. A potem pomyślałam: „Nie no, chyba przesadziłaś, to jest urząd, a nie jakiś znajomy”.


Beata i Piotrek Mianowscy są małżeństwem od 20 lat. Na zdjęciu z Pawełkiem (5 lat) i Zosią (2,5 roku). Małżonkowie mają jeszcze dwie córki – 18-letnią Patrycję i 17-letnią Klaudię Joanna Juroszek /GN Beata i Piotrek Mianowscy są małżeństwem od 20 lat. Na zdjęciu z Pawełkiem (5 lat) i Zosią (2,5 roku). Małżonkowie mają jeszcze dwie córki – 18-letnią Patrycję i 17-letnią Klaudię

Usunęłam to. Zaraz potem pojawiła się myśl: „Wstydzisz się Mnie? Jak urząd, to już nie prosisz?”. Napisałam po raz kolejny, wydrukowałam, jadę. Podjechałam pod urząd pracy i myślę: „O, kurczę, chyba jednak przegięłam z tą modlitwą”. Odjechałam, ale na drugi dzień przyszłam znów z tym pismem. Złożyłam, panie tam pracujące spojrzały na mnie, ale nic nie powiedziały.


Po paru dniach wracam do urzędu i mówię, że jednak jestem w Wodzisławiu. Słyszałam, jak kobiety mówiły między sobą: „Ta pani, co składała to pismo, nie pojechała jednak na operację”. Na co ja: „Nie, proszę pani, pojechałam na operację, ale operacja się nie odbyła. Pan Jezus zaczął uzdrawiać Pawełka”. Jedna z nich usiadła bez słowa.


Tak się zaczyna opowieść Beaty Mianowskiej z Wodzisławia Śląskiego, żony Piotrka, mamy Patrycji, Klaudii, Pawełka i Zosi.

Wywrócone życie


Pawełek urodził się 14 maja 2009 r. z wadą urologiczną – otwartym pęcherzem moczowym. Jego powłoki brzuszne nie zrosły się, miał dziurę w brzuchu, a spojenie łonowe było otwarte. Żeby je zamknąć musiał mieć łamane talerze biodrowe i przecinane kości miednicy. Po operacji, przez pierwszych 5 tygodni swojego życia, żeby wszystko dobrze się zrosło, „wisiał” z nóżkami związanymi do góry. Przez pierwsze 2,5 roku Pawełek sikał tzw. przetoką, dopiero podczas operacji w 2011 r. zrekonstruowano cewkę moczową i od tego czasu załatwia się... prawie normalnie. W marcu miała go czekać kolejna operacja – rekonstrukcji szyi pęcherza. Pół godziny przed nią prof. Małgorzata Baka-Ostrowska, urolog dziecięcy, zmieniła zdanie.


– Byliśmy przeciętną polską rodziną, raz w tygodniu chodziliśmy do kościoła i żyliśmy sobie tak, jak większość. Po urodzeniu Pawełka koleżanka wzięła nas do Czyżowic na modlitwę uwielbienia. Wtedy po raz pierwszy poczuliśmy, że Pan Bóg nas dotknął, spłynął na nas ogromny spokój. Można powiedzieć, że ten spokój trzyma nas do dziś – mówi Piotrek.


Pełne, stuprocentowe zaufanie Bogu – te słowa co rusz przewijają się w wypowiedziach Piotrka i Beaty. Trudno się im dziwić, bo gdyby opisać wszystkie łaski, jakich doświadczyli od Boga, to – parafrazując ewangelistę Jana – cały „Gość Katowicki” nie zdołałby tego pomieścić.


– Na początku mieliśmy straszny żal do Pana Boga. Z perspektywy czasu widzimy, że Paweł jest dla nas błogosławieństwem – mówi Piotr. – „Przyprowadził” nas do Domowego Kościoła i wszystko zaczął zmieniać w naszej rodzinie. Zaczęliśmy na co dzień żyć wiarą – dodaje Beata. Prawdziwe zmiany nastąpiły po rekolekcjach. 
– W trzy tygodnie tak naprawdę cały świat nam się przewrócił. Pan Bóg zmienił każdą sferę naszego życia – przekonuje Piotrek.


Patrzymy na Pawełka – radosny, uśmiechnięty, wygadany chłopczyk. Bardzo trudno zorientować się, że coś jest nie tak. Nawet jego rodzice zapominają, że jest chory. Prowadzi nas do pokoju, pokazuje obraz z wizerunkiem świętego papieża. 
– To jest Jan Paweł II z różańcem, a tam jest Maryja – tłumaczy.

Obietnica Pana Jezusa


W lutym Mianowscy dostali list z Centrum Zdrowia Dziecka z informacją, że 25 marca mają przyjechać do Warszawy. Dzień później ich syna miała czekać operacja rekonstrukcji szyi pęcherza. Od niej zależeć miało to, czy Pawełek będzie czuł potrzebę skorzystania z toalety, czy do końca życia będzie cewnikowany.


– Gdy dostaliśmy ten list, byłam sparaliżowana strachem. Mówiłam: „Jak to, Panie Boże, już?! Przecież to miało być po kanonizacji”. Akurat skończyłam którąś tam nowennę pompejańską, przyszedł list i zaczęłam kolejną. Uruchomiła się we mnie taka wajcha: „Muszę walczyć o moje dziecko”. Wiedziałam, że ratunku szukać mogę jedynie w modlitwie. Gdzie tylko mogłam, z kimkolwiek nie rozmawiałam – czy to był stary znajomy, czy moje koleżanki z liceum, czy klienci męża – prosiłam o modlitwę – wspomina mama Pawełka. Przez internet zamówiła także Mszę św. w Pompejach. Jakieś dwa dni przed operacją otrzymała mejla z informacją, że Eucharystia odbędzie się... 25 marca o 11.30. 
– Przychodzi ten dzień, ta godzina, a my przekraczamy próg Centrum Zdrowia Dziecka – mówi Beata.


Operacja miała odbyć się dzień później. Wychodząc ze szpitalnej kaplicy, Mianowscy spotkali dawnych szpitalnych znajomych – dziewczynkę, która 2 czy 3 lata temu umierała na raka mózgu, i jej rodziców. –Wtedy byliśmy już w Domowym Kościele, w intencji dziecka uruchomiliśmy lawinę modlitewną. Rok temu Łukasz, tata Hani, zadzwonił do męża z informacją, że córeczka jest zdrowa – wspomina Beata. Tym razem znajomi do Warszawy przyjechali tylko na kontrolne badania. – Gdy ich zobaczyłam, pomyślałam: „Panie Boże, czemu teraz pokazujesz mi uzdrowioną Hanię?”. Przed operacją mówiłam do Boga: „Na każdym kroku powtarzasz: »Twoja wiara Cię uzdrowiła«” i codziennie prosiłam Go: „Daj mi silną wiarę, a wtedy Paweł będzie zdrowy”. Dla mnie była to nauka zawierzenia Bogu, że On tak pokieruje, że będzie dobrze – wspomina Beata. – Stanęliśmy przed prawdą. Wcześniej mówiliśmy: „Za rok, dwa, trzy będzie operacja”. Wierzyliśmy, mieliśmy spokój, ale teraz naszą wiarę czekała próba – dodaje Piotrek.


Dwa dni przed wyjazdem do Warszawy Pawełek przyszedł do mamy i powiedział: „Wiesz, mamo, a mi Pan Jezus powiedział, że w Warszawie nie będzie mnie bolało i że On będzie się o mnie troszczył”. – Ja na to: „Tak, Pawełku? To super!”. Pomyślałam, że może dostanie jakieś dobre środki przeciwbólowe, bo po wcześniejszych operacjach strasznie cierpiał – wspomina Beata.


– W Warszawie był w nas niesamowity spokój. Czułam modlitwę wszystkich ludzi. Dosłownie pół godziny przed operacją pani prof. Baka [operować miał ktoś inny – przyp. aut.] powiedziała: „Chciałabym go sobie jeszcze raz dokładnie pooglądać”. Zaczęła przyciskać mu brzuszek i mówi: „Drodzy państwo, na chwilę obecną tutaj nie jest potrzebna żadna operacja. Proszę ćwiczyć jego »wysikiwanie się«. Widzimy się najwcześniej za rok”. Skierowali nas do endokrynologa, teraz przez niego Pawełek jest prowadzony.


– Bóg dał nam o wiele więcej niż prosiliśmy, na operację pojechaliśmy szczęśliwi, a wróciliśmy dwukrotnie szczęśliwi – wspomina Piotrek. – Po stokroć szczęśliwi – poprawia Beata. – A w naszym środowisku teraz takie teksty lecą: „Możecie się modlić, Mianowscy zwolnili świętych” – śmieje się jej mąż.

Święci braciszkowie, módlcie się


Rodzice są przekonani, że proces uzdrawiania ich syna właśnie się rozpoczął, przyznają jednak, że na co dzień wcale nie jest łatwo. Paweł przez 5 lat swojego życia w ogóle nie musiał myśleć o sikaniu. Teraz uczy się samodzielnego korzystania z toalety. Do przedszkola rodzice ciągle zakładają mu pieluszkę, w domu co pół godziny przypominają mu, że ma iść do ubikacji.


Rodzice opisują także wiarę 5-latka. Chłopiec pod poduszką schował sobie trzy obrazki świętych – Ojca Pio, Kamila i Jana Pawła II. – Mówi: „Ojcze Pio, módl się za mną, moi święci braciszkowie [zmarli przed narodzeniem – przyp. aut.],módlcie się za mną”. Któregoś dnia płacze: „Mamo, chciałbym być już w niebie”, a ja: „Jak to?! Jeszcze nie”. „Tam są moi bracia, chcę ich zobaczyć” – wspomina Beata.


– Czasami jest tak, że Beata zmieni pościel albo tak wywróci, że nie ma obrazków albo brakuje jakiegoś świętego. Przed pójściem spać modlimy się, a Paweł: „Gdzie jest św. Kamil?”. Ja wtedy mówię: „Nie ma, jutro znajdziemy”. „Nie, tatusiu, musi być”. Trzeba tak długo szukać, aż się znajdzie – opowiada Piotrek.


– Jesteśmy bardzo wdzięczni wszystkim, którzy modlili się i nadal modlą za naszego synka. Pawełek odwdzięcza się codziennie swoją modlitwą. Będąc na kanonizacji, mieliśmy okazję być blisko grobu Jana Pawła II i tam zostawiłam kartkę z prośbą o wstawiennictwo za nami i wszystkimi, którym nie byliśmy obojętni – dodaje Beata.

TAGI: