Sami do nich poszli

Krzysztof Król; GN 48/2014 Zielona Góra

publikacja 09.12.2014 06:00

– Pani Maria to cudowna, otwarta, pełna miłości i troski kobieta. Czasami czuję się, jakbym miał dodatkową babcię – mówi z przekonaniem wolontariusz i maturzysta Kacper Wdowczyk.

– Co mi się marzy? Żeby było więcej żywności do wydawania, żeby hojność ludzi była większa i wolontariuszy przybywało – mówi z nadzieją pani Maria Zdjęcia Krzysztof Król /Foto Gość – Co mi się marzy? Żeby było więcej żywności do wydawania, żeby hojność ludzi była większa i wolontariuszy przybywało – mówi z nadzieją pani Maria

Jak co roku, w Adwencie Caritas prowadzi zbiórkę żywności, będą też rozprowadzane świece na wigilijne stoły. To dobry czas, aby wesprzeć innych, ale może też samemu zaangażować się w pomoc. Dziś odwiedzamy jedną z wolontariuszek. „Sam powierzchowny czyn bez miłości nic nie znaczy; to zaś, co czyni się z miłości, choćby było czymś najmniejszym i ułomnym, okazuje się zawsze owocne” – to zdanie z książeczki „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza à Kempis, które rozpoczyna kronikę Parafialnego Zespołu Caritas przy parafii pw. św. Mikołaja w Głogowie. Świetnie obrazuje ono istotę codziennej pracy jego członków.

Kresowe korzenie

Powiedzenie: „Wszystko wynosi się z domu” bardzo dobrze pasuje do Marii Barańskiej, która jest wiceprezesem tutejszego Parafialnego Zespołu Caritas, bo szefem zawsze jest ksiądz. Pani Maria to dobry przedwojenny rocznik. Urodziła się w 1936 roku w miejscowości Zaborce, leżącej w powiecie Dokrzyce (teren dzisiejszej Białorusi). – Dobroć do ludzi wyniosłam z domu rodzinnego. Moi rodzice byli bardzo uczynni i to nam przekazywali. Zawsze innym pomagali, chociaż sami niewiele mieli – mówi głogowianka. – Z lat dziecięcych pozostało sporo wspomnień. Jedne piękne, jak chociażby piękny lasek brzozowy koło domu, a inne ciężkie, jak chociażby to, że w czasie wojny w naszym domu zamieszkali Niemcy, a my musieliśmy się przenieść do ziemianki, gdzie wszystko było strasznie wilgotne, a jak deszcz popadał, to woda dostawała się do środka. Na szczęście przeżyliśmy.

Po II wojnie światowej pani Maria nie wyjechała na Ziemie Zachodnie. – Pojechaliśmy dopiero po maturze, bo nie chcieli nas puścić. Mówili, że „Polacy są w Polsce, a wy jesteście Białorusini”. Na szczęście po jakimś czasie udało się – opowiada. – W 1956 roku pojechaliśmy do Budachowa k. Krosna Odrzańskiego, gdzie byli już mój brat i wujek. Po roku poszłam do studium nauczycielskiego w Zielonej Górze, a po nim rozpoczęłam pracę jako matematyk w Osiecznicy. Tam przepracowałam 14 lat, a od 1974 roku, już w Głogowie, dokąd przeniosłam się razem z mężem, pracowałam z dziećmi niepełnosprawnymi w ośrodku szkolno-wychowawczym. W międzyczasie dalej studiowałam matematykę zaocznie na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza.

Czegoś mi brakowało

Caritas przy głogowskiej parafii powstała 1 września 1999 roku. Pomysłodawcą był ks. Dariusz Mazurkiewicz. Wcześniej istniała tu grupa charytatywna. Pierwszym prezesem była Genowefa Łukowska, a opiekunem duchowym – ks. Dariusz. – Ksiądz ogłosił z ambony, że kto ma chęć, może wziąć udział w pierwszym spotkaniu, więc przyszłam. Dlaczego? Jak poszłam na emeryturę, to wprawdzie pracowałam jeszcze dwie, trzy godziny dziennie w ośrodku dla niepełnosprawnych, ale zaczęło mi czegoś brakować. Byłam przyzwyczajona do ciągłej aktywności i dużej liczby dzieci – uśmiecha się pani Maria.

Członkowie Caritas od razu wzięli się do roboty i nie czekali, aż przyjdą do nich potrzebujący. Sami do nich poszli. – Na jednym z pierwszych spotkań ustalono, że na podstawie informacji uzyskanych ze szkół naszej parafii rozpoczniemy wywiady środowiskowe w celu rozeznania sytuacji finansowej rodzin najuboższych i potrzebujących wsparcia. Ubożsi otrzymywali żywność, środki czystości, podręczniki, przybory szkolne, obuwie, odzież, pomagaliśmy im także w opłaceniu czynszu – wspomina głogowianka. – Początki były trudne. Pieniądze na pomoc pochodziły z naszych składek, wsparcia sympatyków, zbiórek do puszek, zwracaliśmy się też o pomoc do różnych instytucji. W listopadzie uczestniczyliśmy już w pierwszych rekolekcjach dla parafialnych zespołów Caritas w rokitniańskim sanktuarium – opowiada. Z każdym miesiącem dochodziły kolejne zajęcia: zbiórki żywności, mikołajki dla dzieci, rozprowadzanie świec wigilijnych, wyjazdy dla najmłodszych, pielgrzymki i wiele innych działań. W 2001 roku proboszcz ks. Stanisław Jaworecki otworzył i poświęcił świetlicę dla dzieci.

Radości i troski

Wiele z tych dzieł PZC kontynuuje do dziś. Przede wszystkim wspiera ubogich żywnością. Pieniądze na działalność parafialna Caritas czerpie głównie ze zbiórek pod kościołem w każdą trzecią niedzielę miesiąca, ze składek Grona Wspierających Ubogich oraz z puszki znajdującej się w kościele. – Niestety jest coraz gorzej. Ludzie ubożeją i mniej dają. Oczywiście nie można się załamywać, bo ludzie dzielą się tym, co mają. Jeden pan daje mi zawsze 100 zł i co miesiąc na niego czekam. Ciągle mówi, że w tych puszkach są za małe otwory, bo ten banknot nie chce wejść – śmieje się pani Maria. – Przez 10 lat korzystaliśmy z europejskiego programu wspierania ubogich PEAD. Wydawaliśmy po 13–14 ton żywności rocznie. Niestety, program skończył się, choć naprawdę bardzo by się przydał. PZC robi jednak, co może, i korzysta ze wsparcia Urzędu Miasta. Dzięki temu udaje się w każdą środę wydawać żywność.

– Oczywiście uczestniczymy w każdej diecezjalnej akcji, zbiórkach żywność przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem, a także w akcji „Z uśmiechem do szkoły”. Organizujemy parafialne festyny, robimy paczki dla dzieci, uczestniczymy w rekolekcjach i szkoleniach – wylicza wolontariuszka Bogumiła Kurasiewicz. – Pomagamy też chorym i potrzebującym, gdy trzeba, zanosimy żywność na miejsce. Czasem nawet płacimy rachunki za światło, czynsz lub wykupujemy leki. Sytuacje są bardzo różne – dodaje. Obecnie głogowska Caritas pomaga 300 rodzinom. – Coraz trudniej wszystkich wspierać, bo coraz więcej ludzi przychodzi, a pieniędzy nie przybywa – zauważa wolontariuszka Anna Chabior. – Oczywiście, bywa różnie i każdy może nas oszukać, korzystając z pomocy, której wcale nie potrzebuje, ale wielu ludzi jest bardzo uczciwych. Spotkałam jedną z naszych podopiecznych i pytam: „Dlaczego pani już do nas nie przychodzi po pomoc?”. Odpowiedziała mi: „Stanęłam na nogi”.

Ktoś mi zaufał

Pani Maria pomaganie ma we krwi. Choć skromnie zaznacza, że po prostu lubi to robić. – Całe moje życie jest skierowane gdzieś w stronę biedy. Tak było, gdy pracowałam w ośrodku szkolno-wychowawczym, tak jest i teraz. Tak Bóg jakoś pokierował tym wszystkim. I cieszy to, gdy ktoś przyjdzie po prostu, uśmiechnie się i podziękuję. Więcej od ludzi słyszymy dobrych niż złych słów. Czasem przyjedzie ktoś pijany. To mówimy, żeby najpierw wytrzeźwieć. Ile razy ktoś czekał na pobliskiej ławce i dopiero na końcu, jak wytrzeźwiał, przyszedł wziąć produkty. Nie wystarczy dać chleb, cukier, rybę czy mielonkę, ale ważne jest też dobre słowo, bo trzeba być człowiekiem – mówi pani Maria. – Potrzebujący jest czasem brudny, nieładnie pachnie i czasem jest nietrzeźwy, ale staram się w nim widzieć zawsze dobro. Wiara mi w tym pomaga. Bo bez tego ani rusz – dodaje.

I jeszcze jedna ważna rzecz: Caritas wspiera również młodzież. Od 2003 roku fundowane są stypendia dla zdolnych z ubogich rodzin. Obecnie takie wsparcie dostają 4 osoby, a piąta jest stypendystą programu „Skrzydła”. To 18-latek i maturzysta Kacper Wdowczyk, który otrzymuje dofinansowanie już czwarty rok. Jego pasje to: historia, literatura, teologia, nauki przyrodnicze. – Program „Skrzydła” daje mi ogromne możliwości rozwoju nie tylko intelektualnego, ale także duchowego i społecznego. Dofinansowanie wyjazdów, rekolekcji i niektórych zakupów to spore odciążenie dla domowego budżetu. Daje mi to poczucie, że ktoś mi zaufał, dał szansę i wierzy we mnie. Dzięki temu wsparciu ja również mam siłę do pomocy innym: dobro, które darczyńca przekazuje, owocuje – zaznacza ministrant i wolontariusz Caritas. – Mam dobry przykład, bo Parafialny Zespół Caritas jest prowadzony profesjonalnie, z wielką miłością, szacunkiem i heroicznym poświęceniem dla każdego człowieka.