Dwie wigilie i 8 narodzin

Agnieszka Napiórkowska

publikacja 25.12.2014 06:00

– Kiedyś na głos wypowiedziałem marzenie, że chciałbym mieć na tyle liczną rodzinę, by można z niej zrobić drużynę piłkarską. Po kilku latach okazało się, że Pan Bóg mnie nie tylko usłyszał, ale i... wysłuchał – śmieje się Wiktor Gackowski.

W rodzinie Gackowskich dom znalazło 8 przysposobionych dzieci Reprodukcja Agnieszka Napiórkowska /Foto Gość W rodzinie Gackowskich dom znalazło 8 przysposobionych dzieci

Dorota i Wiktor 21 lat temu ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. W kolejne rocznice ślubu, obchodzone nader hucznie i radośnie (bo jest się z czego cieszyć), Dorota bez trudu wkłada swoją suknię ślubną, która leży na niej jakby dopiero co wyszła spod ręki krawcowej. Wiktor, jak przystało na mężczyznę, z roku na rok mężnieje, dlatego nie w głowie mu wbijanie się w ślubny garnitur. Nie w głowie mu także przeszkadzanie w przygotowaniach do świąt. Zerkając na żonę otoczoną gromadką dzieci, co chwilę się uśmiecha. Jest jej wdzięczny za to, że stworzyła z nim dom, pod którego dach trafiają dzieci potrzebujące miłości, a także kulawe koty i chore psy.

Zepsute drzwi i telefon od księdza

Oboje pochodzą z rodzin, które nie tylko dały im mocne korzenie, ale też i skrzydła. Wyposażeni w miłość i wielkie serca bez większych oporów zgodzili się poprowadzić Rodzinny Dom Dziecka w Strzegocinie, którego organem prowadzącym jest Caritas Diecezji Łowickiej. Zanim to nastąpiło, skończyli studia pedagogiczne, na których się poznali. Jak twierdzi Wiktor, miłość odnaleźli przez... zepsute drzwi w akademiku. – Dorota mieszkała w pokoju sąsiadującym z pokojem mojej siostry. Za każdym razem, gdy szedłem odwiedzić Agnieszkę, mimochodem zerkałem (przez te zepsute drzwi) na Dorotę. Szczuplutka blondynka z długimi włosami, zakuwająca pedagogikę, działała na mnie jak magnes – przyznaje Wiktor. – Najpierw tylko zerkałem na nią, ale po jakimś czasie do siostry zaglądałem jedynie na chwilę. Wolny czas spędzałem z Dorotą. 21 lat temu wzięliśmy ślub. Urodziło się nam dwoje dzieci. Oboje byliśmy pedagogami i pracowaliśmy w ośrodku dla słabosłyszących.

Jak już wspomniałem, bardzo pragnąłem mieć dużą rodzinę. Chciałem też mieszkać w domu z ogrodem. No i tak się stało, bo Bóg jest najlepszym szachistą, który na każdy nasz ruch ma nieskończenie wiele rozwiązań. Od 10 lat państwo Gackowscy wraz z 10 dzieci (w tym dwójką swoich) mieszkają w otoczonym parkiem dworze, w którym znajduje się Dom Formacyjny Diecezji Łowickiej i Rodzinny Dom Dziecka. Propozycję poprowadzenia placówki złożył im zaprzyjaźniony ksiądz. Ponad 10 lat temu zatelefonował do nich, mówiąc, że chciałby zupełnie wywrócić im życie. – Na początku przez chwilę się opierałem, ale kiedy zobaczyłem, jak mojej żonie zaświeciły się oczy, bo od dawna było to jej marzeniem, nie mogłem w głowie znaleźć ani jednego argumentu na „nie”. Podjęliśmy się więc tego zadania – wspomina Wiktor.

Pół etatu dla świętych

Po 9 miesiącach szkolenia w Archidiecezjalnym Ośrodku Adopcyjno-Opiekuńczym w Łodzi przeprowadzili się z dwójką dzieci do Strzegocina. Nie przyszli na gotowe. Budynek wymagał remontu. W ciągu kilku tygodni dołączyły do nich trzy rodzeństwa. – To było niezwykłe doświadczenie. Patrząc na Dorotę, poczułem, jaka ona jest płodna. W ciągu miesiąca zrodziła 8 dzieci. Która kobieta tak potrafi? – śmieje się Wiktor. Przybycie dzieci rzeczywiście wywróciło Gackowskim życie. Ogarnięcie tak sporej gromadki nie było i nie jest łatwe. Zwłaszcza że każde z dzieci, wchodząc do rodziny, wniosło ze sobą także spory bagaż doświadczeń. – Trzeba przyznać, że bywamy zmęczeni, czasem nawet bardzo – mówi Dorota. – W tej służbie nie jesteśmy jednak sami. Od lat należymy do Domowego Kościoła. Formacja i pomoc, jakiej doświadczamy od wspólnoty, są nie do przecenienia. Przez cały czas czujemy także prowadzenie Świętej Rodziny, która weszła do naszego domu wraz z przyjściem dzieci. Pół etatu mają tu także św. Juda Tadeusz i św. Antoni. Ci dwaj wykonują najcięższe prace. Mając przy sobie taką ekipę, trudno narzekać – przyznaje Dorota. Co chwilę zerka na nią Wiktor, który – mimo wielu zadań i obowiązków – każdego dnia podaje żonie kawę do łóżka.

– Dobrze zaczęty dzień to połowa sukcesu. Zresztą ja nie umiem bez niej żyć. Gdzie ja bym znalazł drugą taką kobietę, w której można zakochiwać się kilka razy? Kiedy tylko mam chwilę, zawsze jej o tym mówię. Dobrych rad udziela mi św. Józef, który jest prototypem rodzica zastępczego. Przez swoją miłość i opiekę cieszył się szacunkiem Jezusa i zasłużył na szacunek Boga. On jest najcichszym mężczyzną w naszym domu. A ponieważ doskonale wie, co i jak należy robić, dlatego często ze sobą gadamy – zdradza Wiktor.

Czar wspomnień

Od momentu przyjęcia dzieci każdy dzień w domu Gackowskich ma w sobie coś z Wigilii. Otwartość, przede wszystkim serca, i wielkie zaangażowanie sprawiają, że przebywające tu dzieci na nowo się rodzą, uczą miłości i wzajemnej troski. Wszystkie też mierzą się ze swoimi wspomnieniami i tęsknotami. Bo, jak wiadomo, nawet najlepsza ciocia czy wujek nie są w stanie zastąpić rodziców. Najbardziej niezwykłym i pełnym emocji dniem w starym dworku, jak nietrudno się domyślić, jest Wigilia, która u Gackowskich obchodzona jest dwa razy. Pierwsza ma miejsce w okolicach 22 grudnia. Wówczas na wspólne łamanie się opłatkiem, śpiewanie kolęd i wieczerzę przybywa do Strzegocina biskup Andrzej F. Dziuba. – Jak powiedziałam w szkole, że u nas w domu był ksiądz biskup, nikt mi nie chciał uwierzyć – wtrąca Natalia. Wraz z ordynariuszem tego dnia przy stole często zasiadają także pracownicy PCPR oraz dzieci, które się usamodzielniły lub znalazły rodziny.

– Na ten dzień część wystawowa domu jest już ogarnięta. Mamy za sobą lepienie pierogów, pieczenie ciast i ubieranie choinki. Jeśli udaje się nam wyskrobać odrobinę czasu, zdarza się, że przygotowujemy jakieś minijasełka. Później mamy drugą, już tylko rodzinną Wigilię. Przygotowując obie wieczerze, bardzo bym chciała, by dzieci miały dobre wspomnienia, podobne do tych, które noszę w swojej pamięci. Do dziś chętnie powracam do Wigilii z mojego dzieciństwa. Przez lata święta kojarzyły mi się z ładnymi bajkami w telewizji, chałwą, pomarańczami i prawdziwą czekoladą, a także łamaniem opłatkiem, przy którym zawsze pociły się oczy – wspomina Dorota. – Teraz jest podobnie – wtrąca Weronika, córka Gackowskich. – Kiedy tata zaczyna składać życzenia, wszyscy płaczemy. Jest też opłatek, siano pod obrusem, płonąca świeca Caritas i góra prezentów. Pomarańczy także nie brakuje. No i oprócz 12 potraw jest również słowo Boże i wiele spełnionych marzeń – wylicza Weronika, dla której najtrudniejszą rzeczą tego wieczoru jest świadomość, że w sercach jej braci i sióstr tego dnia jest zawsze nić smutku i tęsknoty za rodzicami, rodziną i normalnym życiem. Z roku na rok, na szczęście, w niepamięć odchodzą bolesne wspomnienia. Ciepło, akceptacja czynią cuda.

Patrząc na starannie wypisane listy do św. Mikołaja, trudno oprzeć się wrażeniu, że dom w Strzegocinie przypomina Betlejem. Tam także nie wszystko było sielankowe. A mimo to Bóg zechciał tam pozostać. Podobnie jest u Gackowskich. Wchodząc do ich domu, bez względu na miesiąc i dzień, zawsze ma się wrażenie, że trafiło się na Wigilię. Dodatkowe nakrycie i życzliwość są tam gwarantowane. Czuwają nad tym dwie rodziny – ta święta i ziemska. 

TAGI: