Moje koło ratunkowe

kk


Gość Zielonogórsko-Gorzowski 50/2014 |

publikacja 21.12.2014 06:00

Za oknem coraz zimniej. W diecezji jest wiele ośrodków, do których możemy kierować osoby bez dachu nad głową. Tam nie tylko znajdą schronienie i posiłek, ale także konkretną pomoc.


Kaplica z każdym dniem pięknieje. Adresy i telefony, pod które możemy kierować osoby bezdomne, można znaleźć na naszej stronie internetowej: zgg.gosc.pl Krzysztof Król /Foto Gość Kaplica z każdym dniem pięknieje. Adresy i telefony, pod które możemy kierować osoby bezdomne, można znaleźć na naszej stronie internetowej: zgg.gosc.pl

Ośrodek Kolonijno-Sportowo-Wypoczynkowy w miejscowości Długie k. Strzelec Krajeńskich znany jest w regionie, ale też w Polsce jako dobra baza na wakacje dla dzieci i młodzieży. Niewiele osób wie, że mieści się tu całoroczne schronisko dla bezdomnych mężczyzn. Trafiający tu mogą liczyć nie tylko na wikt i opierunek, ale także pomoc: w wyrobieniu lub kompletowaniu dokumentów, w dostępie do opieki lekarskiej, poszukiwaniu i podjęciu pracy, nawiązywaniu kontaktu z rodziną, wyposażeniu i wyprowadzeniu się do mieszkania otrzymanego z zasobów miasta, staraniach o rentę, emeryturę czy zasiłek z pomocy społecznej.


Trudne wyjście na prostą


Bezdomni mogą znaleźć tu przystań od 2001 roku. – Nie od razu myśleliśmy o schronisku, ale potrzebowaliśmy wolontariuszy. Kiedyś przyszło do pomocy kilku panów, a my zaproponowaliśmy im mieszkanie i jedzenie w zamian za pracę na rzecz ośrodka – wyjaśnia kierownik Aleksandra Nowak.
Oczywiście Stowarzyszenie Pomocy Bliźniemu im. Brata Krystyna z Gorzowa Wlkp. nie poprzestaje tylko na tym i realizuje w schronisku programy wychodzenia z bezdomności. Wspierają je w tym władze lokalne, wojewódzkie i ministerialne.
Wiele osób przychodzących do schroniska ma problem z alkoholem, dlatego warunkiem mieszkania jest skorzystanie z terapii. Nie tylko trzeźwość jest istotna. Inny ważny czynnik, mający pomóc w wyjściu z bezdomności, to praca. – Chcemy naszym podopiecznym pokazać, że można pracować i dać drugiemu człowiekowi coś konkretnego, a przy tym zmieniać siebie – tłumaczy pani Aleksandra.
Do tej pory przez schronisko przewinęło się ponad 100 osób. Każda z ich to osobna historia.

– Pamiętam, był kiedyś u nas pan geodeta. Miał wszystko – i dom, i rodzinę, i pieniądze. Niestety, alkohol to zniszczył, ale on potrafił się pozbierać. Udało mu się stanąć na nogi, znaleźć pracę i od czasu do czasu przysyła nam kartkę z życzeniami, pisząc, jak sobie radzi – uśmiecha się kierownik schroniska. – Większość osób ma problem z alkoholem, ale nie wszystkie. Są też losowe przypadki. Jeden pan pojechał do pracy do Niemiec z żoną. Ona poznała tam innego mężczyznę, a gdy sam wrócił do Polski, okazało się, że syn sprzedał mieszkanie, które przed wyjazdem przepisali na niego.
Niestety, nie wszystkie historie kończą się happy endem. – Jednemu panu już udało się wyjść na prostą. Pomogliśmy mu w załatwieniu mieszkania, pracy i miał dobry start, ale w pewnym momencie znów sięgnął po alkohol... Już nie żyje. Nie wszystko kończy się dobrze, ale takie jest życie. Choroba alkoholowa jest okropna i czasem, pomimo ogromnych starań, nie udaje się jej pokonać – mówi pani Aleksandra.


Wiara spoiwem


W ośrodku kolonijnym jest kaplica. Mimo zimy prace remontowe idą pełną parą. Jedną z osób pomagających przy remoncie jest pan Jurek, który w schronisku jest już ósmy rok. Kiedyś miał dom i rodzinę. Teraz nie ma nic.
– Na początku ciężko było się przyzwyczaić. Trzeba przestrzegać reguł. Na pewno najtrudniejsze było rzucenie alkoholu, ale to udało mi się pokonać. Teraz nawet rzuciłem papierosy – mówi pan Jurek, który... „już dawno skończył 60 lat”. – Nie mam mieszkania, więc tu żyję, pod mostem spał nie będę. Tutaj cały czas coś robię. I to dobrze, bo siedzieć i nic nie robić to człowiek by zwariował, a tak mam zajęcie i kolegów, do których można się odezwać. Dla mnie to schronisko to takie moje koło ratunkowe, a pani Ola to złota kobieta, która umie trzymać dyscyplinę – dodaje.
Przy remoncie kaplicy pomaga znacznie młodszy pan Artur, który w schronisku mieszka od ponad roku. Jego umiejętności budowlane bardzo tu się przydają.

– Po rozwodzie było tragicznie i wtedy zaczął się alkohol. Człowiek szukał pomocy, gdzie mógł i znalazł tu. Dowiedziałem się o tym miejscu od znajomych – tłumaczy pan Artur. – Człowiek ma czasem taki okres w życiu, że jest bez wyjścia i trzeba szukać pomocy. To miejsce pomaga mi materialnie, ale też duchowo. Człowiek tu wewnętrznie się wycisza, uspokaja i zbiera do kupy, aby to życie jakoś naprawić. I mam nadzieje, że jakoś się poukłada.
Spoiwem w tym ośrodku jest wiara, stąd obecność kapelana, który posługuje sakramentami i rozmową. – Oczywiście, do niczego nikogo nie zmuszamy, ale chcemy im pokazać, że w swoim życiu warto chwycić Pana Boga za rękę, bo wtedy łatwiej wyjść z bezdomności, a także z alkoholizmu – mówi pani Aleksandra. – Dla mnie nie ma ludzi przekreślonych. Przecież nawet w tym śmierdzącym i brudnym alkoholiku, który puka do naszych drzwi, jest Chrystus. Tak to czuję. Staram się w każdym widzieć dobro. Ja też nie jestem przecież ideałem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: