Z biedy obumiera też dusza

ks. Rafał Pastwa

publikacja 29.01.2015 06:00

– Kiedy byłam małą dziewczynką, mama mówiła do mnie: „Jadziu, masz takie uśmiechnięte oczy”. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmiałam – mówi pani Jadwiga.

Bractwo Miłosierdzia prowadzi bar „Mieszczański” przy ul. Zielonej ks. Rafał Pastwa /Foto Gość Bractwo Miłosierdzia prowadzi bar „Mieszczański” przy ul. Zielonej

Ulica Zielona w Lublinie. Ścisłe centrum miasta. Wąska uliczka usłana jest lokalami jubilerów, co krok kantor wymiany walut i zakład fryzjerski. W architekturę ulicy wkomponowany jest niewielki kościółek św. Jozafata, w którym przez lata posługiwał nieżyjący już ks. Jan Mazur, ojciec biednych i opiekun głodnych. To on stworzył kuchnię dla ubogich, która funkcjonuje po dziś dzień w sąsiedztwie kościoła. Dzięki jego pracy, wrażliwości i poświęceniu Bractwo Miłosierdzia im. św. Brata Alberta działa dziś nowocześnie i kompleksowo. Zapewnia bezdomnym nie tylko podstawowe potrzeby materialne, ale wspiera również sferę duchową i psychiczną.

Wyspa bezdomnych

Miejsce to znają wszyscy, którzy nie mają dachu nad głową ani chleba pod dostatkiem. Tuż za kościołem św. Jozafata schodzi się schodami w dół. Na drewnianych ławkach, na dziedzińcu ułożone są ubrania zimowe, kurtki, czasami także buty. Ktoś dosłownie w samej koszuli szuka czegoś ciepłego dla siebie. Tu akurat nikt nie poluje na ofertę promocyjną ani nie czeka na nową kolekcję ubrań. Bezdomni biorą tyle, ile im potrzeba. Kilka kroków dalej jest kuchnia dla ubogich. Wewnątrz nie ma gwaru, choć wszystkie miejsca przy stołach są zajęte. Podczas jedzenia nikt ze sobą nie rozmawia.

Zapach ciepłej zupy miesza się z przykrym zapachem bezdomności i biedy. – Na imię mi Janusz. Mam 37 lat. Mogę powiedzieć tyle, że jestem człowiekiem bezdomnym i schorowanym. Na Zielonej dostaję codziennie ciepłą zupę. A śpię w bankomatach i innych miejscach. Chciałbym, żeby ten koszmar się kiedyś skończył – mówi bezdomny. – To nie jest tak, że dają nam tu jeść i to wszystko. Jak się jest bezdomnym, najbardziej boli odarcie z godności. Ciężko jest poprosić o chleb, jeszcze trudniej wyciągnąć po ten chleb rękę. A tu, oprócz zupy, dostajemy poczucie, że mamy swoją godność, że nam jej los nie odebrał do końca.

Bieda nie wybiera

Kamil ma ledwie 20 lat. Nie chce zbytnio rozmawiać. – Jestem bezdomny także z własnej winy. Najgorsze są samotność i poniżenie. Człowieka już nic nie jest w stanie przerazić. Stałem się nieczuły. Nie bardzo wiem, czy jeszcze wierzę, że uda mi się wyrwać z tej nędzy. Przychodzę na Zieloną, bo stąd mnie nikt nie wyrzuci, wręcz odwrotnie: dostanę zupę i chleb – tłumaczy. Do kuchni dla ubogich przychodzą na posiłki nie tylko bezdomni, ale też emeryci i renciści, których nie stać na samodzielne utrzymanie. – Mam emeryturę, ale jest ona śmiesznie niska. Gdy żyła żona, było inaczej. Nie mogliśmy mieć dzieci. We dwoje było nam łatwiej się utrzymać. Choruję, dużo wydaję na leki. A trzeba przecież zapłacić czynsz, rachunki za energię i kupić coś do jedzenia. Jak nie starcza na wszystko, wolę zapłacić czynsz, żeby mnie nie wyrzucono na bruk, a coś do jedzenia dostanę tutaj, w kuchni dla ubogich – tłumaczy Stanisław, emeryt z Lublina. – Człowiek samotny i starszy jest niewiele wart. Z biedy obumiera też dusza. Kiedy byłam małą dziewczynką, mama mówiła do mnie: „Jadziu, masz takie uśmiechnięte oczy”. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmiałam. Nie mam rodziny, utrzymuję się z renty, więc zaglądam czasami tutaj. A proszę mi wierzyć, nie jest łatwo jeść w takim miejscu – wzdycha pani Jadwiga.

Piramida potrzeb

Bractwo Miłosierdzia im. św. Brata Alberta w Lublinie kojarzy się zazwyczaj z wydawaniem ciepłych posiłków, trwałej żywności i ciepłych ubrań przy ul. Zielonej. Nieliczni wiedzą, że prowadzi też całoroczną noclegownię i schronisko dla bezdomnych mężczyzn przy ul. Dolnej Panny Marii. Pomaga także w powrocie na rynek pracy. – Zaczynaliśmy rzeczywiście od prowadzenia kuchni dla ubogich. Sam współpracowałem jeszcze z ks. Mazurem, który to wszystko stworzył. W tej chwili koncentrujemy się zwłaszcza na przeciwdziałaniu wykluczeniu i wyciąganiu ludzi z bezdomności. Początki takiej działalności podejmował już przed laty ks. Jan – mówi Norbert Rudaś z Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta w Lublinie. – Najpierw dajemy potrzebującym osobom ciepły posiłek, ubranie i dach nad głową. To podstawa w piramidzie ludzkich potrzeb. Zgłaszają się do nas ludzie bezdomni, głodni, niemający pieniędzy na leki. Przychodzą do kuchni dla ubogich albo trafiają do schroniska dla bezdomnych. Tylko że to jest pierwszy etap pomocy.

Czym jest godność?

W pomocy osobom wykluczonym społecznie i bezdomnym najważniejsze jest przywracanie godności. Wolontariusze z Bractwa Miłosierdzia, którzy pomagają w rozdawaniu posiłków czy w noclegowni, sami doświadczyli podobnych bolesnych przeżyć. Dlatego wiedzą, jak postępować z podopiecznymi, bo ich rozumieją. – W Polsce nie istnieje system, który świadczyłby kompleksową pomoc. Nakarmienie człowieka i zabezpieczenie mu dachu nad głową nie jest wszystkim. On nadal nie ma pracy, nadal jest wykluczony społecznie i ma nierozwiązany problem, który spowodował jego bezdomność. Tak np. osoby wychodzące z zakładów karnych dostają od państwa tylko parę groszy na to, by dojechać do swojego miejsca zamieszkania. Tymczasem po kilku latach w więzieniu, bez wsparcia na wolności, taka osoba znów może zostać przestępcą. Bezdomność powoduje destrukcję ludzkiej psychiki, zanik funkcji i relacji społecznych. Wcześnie zazwyczaj traci się rodzinę, przyjaciół i znajomych. Pozostaje potworna samotność – tłumaczy N. Rudaś.

Nauka samodzielności

Członkowie bractwa poszukują w jadłodajni, noclegowni i schronisku osób, które chciałyby zostać wolontariuszami, czyli takich, które mają w sobie potencjał, by odwrócić swój los. – Jeśli ktoś był ślusarzem lub spawaczem czy kucharzem, zachęcamy do odnowienia kwalifikacji poprzez kursy. Proponujemy niektórym wolontariat albo pracę w Ośrodku Aktywizacji Społecznej i Zawodowej w Bystrzejowicach Trzecich. Niektórzy trafiają także do mieszkania treningowego, aby mogli zacząć proces powrotu na rynek pracy i całkowicie wyjść z bezdomności – opowiada N. Rudaś. – Mieszkam w Ośrodku Aktywizacji dla Bezrobotnych w Bystrzejowicach od 4 lat. Jest nas w tej chwili ośmiu. Zajmuję się tu sprawami gospodarczymi, dozoruję innych mieszkańców ośrodka, no i dbam o palenie w piecu czy gotowanie posiłków – mówi Krzysztof. – Pracowałem w drukarni w Starachowicach, miałem dwa zawały, zabrano mi rentę i stałem się bezdomny. Razem z innymi staram się wrócić do normalnego życia. Zostaliśmy zaakceptowani, nawet mieszkańcy wsi przychodzą do nas w czwartki na Msze św., bo w naszej kaplicy jest ciepło. Ponadto w naszym ośrodku odbywają się różne zebrania społeczności lokalnej, co sprzyja współpracy.

Praca uszlachetnia

W strukturach bractwa funkcjonuje również założone przed kilku laty Przedsiębiorstwo Ekonomii Społecznej „Pro Bono”, które prowadzi bar „Mieszczański” i mensę uniwersytecką na KUL. Pieniądze z tej działalności stanowią wsparcie dla szerokich działań Bractwa im. św. Brata Alberta. – Zatrudniamy osoby, które długo pozostawały bezrobotne, matki samotnie wychowujące kilkoro dzieci, osoby z chorobami psychicznymi i wiele innych. Jest ich niespełna 30. Wcześniej szkolimy te osoby. Oczywiście, wyszukuje je bractwo – mówi Agnieszka Zielińska, prezes zarządu przedsiębiorstwa „Pro Bono”. – Działamy głównie w gastronomii. Głównym zadaniem jest prowadzenie stołówki uniwersyteckiej. Można powiedzieć, że żywimy studentów KUL i UMCS oraz kadrę dydaktyczną. Jesteśmy zadowoleni z działania tej stołówki, zadowoleni są też klienci. Według dostępnych danych w Lublinie żyje ok. 800 osób bezdomnych. Członkom bractwa i wolontariuszom zależy również na tym, by zmienić stereotypowe myślenie na temat bezdomnych. Często problem ten dopada osoby, które przez wiele lat pracowały i miały normalny dom. We współczesnych warunkach wystarczy dosłownie moment, by stać się osobą wykluczoną społecznie, i to niekoniecznie z własnej winy.

TAGI: