Tato! Gdzie ja mam te plemniki?

publikacja 03.03.2015 06:00

Z dr. Markiem Babikiem, niekonwencjonalnym wykładowcą zajmującym się szeroko pojętym wychowaniem seksualnym dzieci, rozmawia Maciej Rajfur.

 Marek Babik jest autorem książki „Tato! Gdzie moje plemniki?”,  która zawiera wiele barwnych, autentycznych historii.  Ostatnio prowadził warsztaty we Wrocławiu Maciej Rajfur /Foto Gość Marek Babik jest autorem książki „Tato! Gdzie moje plemniki?”, która zawiera wiele barwnych, autentycznych historii. Ostatnio prowadził warsztaty we Wrocławiu

Maciej Rajfur: Jak najskuteczniej trafiać do rodziców z przekazem dotyczącym edukacji seksualnej dzieci, która należy jeszcze do tematów tabu w naszym kraju?

Marek Babik: Wypracowałem metodę polegającą na wspólnym poszukiwaniu z rodzicami odpowiedzi na różne pytania. Wyzwalam wtedy kreatywność grupy. Taki system z jednej strony pozwala spiętym i zestresowanym nie odzywać się, ale skorzystać, a innym, bez obecności dzieci, spróbować odpowiedzieć na krępujące pytania. Często też ktoś dopowiada. Chodzi o wspólne poszukiwanie, które przełamuje barierę wstydu i zakłopotania.

Zauważa Pan, prowadząc już 11 lat dość specyficzne warsztaty, zmianę w nastawieniu rodziców, jeśli chodzi o kwestię rozmowy z dziećmi o seksualności?

Obecne pokolenie rodziców ma świadomość, że trzeba z dzieckiem rozmawiać. 10 lat temu niekoniecznie ona istniała. W tamtym czasie raczej mieliśmy do czynienia z modelem: „Nie, jak dorośniesz, to porozmawiamy”. Współcześnie większość widzi potrzebę, ale brakuje niestety umiejętności. Rodzice uważają, że trzeba rozmawiać z dziećmi, lecz gdy pytam: „Co by pani na to odpowiedziała?”, słyszę: „No nie wiem”. Moje warsztaty traktuję właśnie jako odpowiedź na tę niewiedzę.

Od co najmniej kilkunastu lat zauważamy coraz częstsze i intensywniejsze epatowanie seksem w życiu publicznym, w mediach czy w rozrywce. Erotyzm zalewa nas ze wszystkich stron, ponieważ dobrze się sprzedaje. Czy przez te zmiany trudniej przeprowadzić odpowiednie seksualne wychowanie dzieci?

Sądzę, że tak. Wszechobecny seks w różnych kontekstach tworzy przekaz pozbawiony wartości. Dzisiaj najczęściej przedstawia się seks tylko w formie przygody i czystej rozrywki. Oprócz tego warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną gruntowną zmianę, która wciąż następuje – łatwość dostępu do pornografii. 10–15 lat temu, gdy uczestniczyłem w warsztatach jako rodzic, rozmawialiśmy o tym, jak reagować na pisma pornograficzne. Dzisiaj praktycznie nie istnieją one na rynku prasy, a każdy malec ma swobodny dostęp do takich treści w internecie. Mówimy o problemie, który wyprzedził wszelkie badania pedagogiczne i wprowadza diametralne różnice.

Co by Pan zatem doradził jako nie tylko wykładowca i teoretyk, ale także jako ojciec trzech synów i córki?

Uważam, że trzeba zaczynać wcześnie rozmawiać z dzieckiem, żeby jego zetknięcie się z pornografią nie było czymś, co nasza pociecha uzna za normę. Żeby kontakt z pornografią uprzedzić na tyle, że dziecko, zapoznając się z takimi treściami, będzie miało świadomość, iż widzi wynaturzony seks, czyli coś kompletnie niewłaściwego.

W Polsce „wałkuje się” teraz temat wczesnej edukacji seksualnej dzieci. Media prowadzą żywiołowy dyskurs na temat momentu, w którym trzeba obowiązkowo informować najmłodszych np. o współżyciu czy o antykoncepcji. Pana warsztaty wydają się jakąś odpowiedzią na to wszystko.

Gdy pojawiły się standardy edukacji opracowane przez WHO (Światową Organizację Zdrowia), postawiłem sobie za cel, aby je rozpracować, i mi się udało. Tam problem leży w spłaszczaniu edukacji. Normalnie składa się ona z dwóch elementów: przekazu wiedzy i przekazu wartości, które oddziałują na relację. Chodzi o budowanie trwałych relacji. Jeżeli zapoznamy się z dzisiejszymi standardami edukacji seksualnej, zauważymy, że bardzo mocno akcentują one wyłącznie przekaz wiedzy instruktażowej. Zostawiają zupełnie na boku tworzenie zasad związanych z relacjami. Dokument przewiduje, że w tym wieku to, a w tym tamto. Na końcu umieszczono też wstawkę, iż nie bierze się za te standardy odpowiedzialności.

W swoim przekazie do rodziców mówi Pan, że wychowanie nie może być do końca wolne od światopoglądu, który stale ma wpływ na to, jakie decyzje podejmujemy i w jakiej perspektywie postrzegamy daną sytuację. Z jakimi poglądami zatem są związane treści, które Pan udostępnia?

Z żadnymi. Moje warsztaty dają narzędzia neutralne, ogólnoludzkie i do nich każdy rodzic musi sobie dołożyć swój światopogląd. Formuła pasuje do każdego światopoglądu. To znaczy, że ma charakter uniwersalny. Mówię rodzicom: „Pokazuję ci narzędzia, dołóż do nich swoje spojrzenie na świat, które chcesz przekazać dziecku”.

A Pan, jako rodzic, jaką prezentuje postawę?

Uważam się za człowieka wierzącego, związanego z Kościołem katolickim od A do Z. Jestem przecież doktorem teologii, więc nie może być inaczej. (śmiech)

Ma Pan dwóch starszych synów, potem dwójkę młodszych dzieci, córkę i syna. Przy wychowaniu każdego kolejnego potomka modyfikuje się swoje metody, uczy się na błędach i doświadczeniach?

Zdecydowanie tak. Można powiedzieć nawet, że na tych najstarszych przeprowadza się eksperymenty. Potem powinno się im to chyba zrekompensować. (śmiech) Ale prawdą jest, że podejście jakoś ewoluuje wraz z kolejnymi dziećmi. Przy nich wydaje mi się, że bywa już łatwiej. Córka inaczej została wprowadzona w zagadnienia seksualne przez to, że posiadaliśmy większą wiedzę, staliśmy się z żoną na tej płaszczyźnie po prostu sprawniejsi.

TAGI: