Szkoły przemiana pokoleniowa

Agata Puścikowska

GN 11/2015 |

Dawniej w szkole, nawet jeśli rodzina nie do końca była wydolna wychowawczo, doskonale wychowawczo radzili sobie z nimi... nauczyciele.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Był przełom lat 80 i 90. W pewnej klasie było kilku tzw. niegrzecznych chłopców. Ich niegrzeczność polegała na gadaniu na lekcjach, samowolnym opuszczaniu ławek, bywało że przedrzeźniali nauczycieli oraz rzucali papierowymi kulkami w dziewczynki. W klasie VII i VIII ich niegrzeczność przerodziła się w popalanie papierosów w szkolnej toalecie oraz wagary. Żeby charakterystyka była pełniejsza, dodam, że chłopcy ci pochodzili z rodzin trudnych. Jak skończyli? Całkiem przyzwoicie. Pokończyli szkoły. Założyli rodziny. Radzą sobie. Chłopcy – w czasie buntów i wygłupów – jednego mogli być pewni: nawet jeśli rodzina nie do końca była wydolna wychowawczo, doskonale wychowawczo radzili sobie z nimi... nauczyciele. Zarówno pan od matematyki, konkretny i surowy, jak i delikatna, nieco histeryczna pani od geografii. Więc chociaż chłopcy zachodzili czasem szkole za skórę, szkoła radziła sobie z nimi. I być może właśnie dzięki temu radzeniu udało się młodych ludzi na dużych porządnych ludzi wyprowadzić.

Minęło sporo lat. I oto opowiada znajoma, że ma problem z synkiem. Pięcioletnim. Otóż synek, bardzo żywy dzieciak, ale ogromnie inteligentny i przesympatyczny, według pań przedszkolanek „ciągle rozwala zajęcia”. Chłopiec „rozwala”, biegając i gadając, a panie przedszkolanki za każdym razem dzwonią do matki chłopca, żeby... zabrała go do domu. Bo „one sobie nie radzą”. Znajoma próbowała wytłumaczyć pani przedszkolance, że może wystarczyłoby trochę profesjonalizmu i nauczycielskiego autorytetu, żeby syna czymś zainteresować. Panie przedszkolanki się obraziły.

I absolutny kwiatek, czy raczej oset edukacyjny. Czytam właśnie, że w niewielkiej miejscowości na północy kraju jeden dziewięcioletni chłopiec był tak niegrzeczny, że szkoła  wezwała do niego... policję i karetkę. Mama chłopca mówi o wielkiej traumie, którą przeszło dziecko, wywiezione ze szkoły przez tzw. służby. A szkoła nie precyzuje, na czym miałaby polegać niesubordynacja małego dziecka, która wymusiła tak drastyczne środki.

Pięciolatek zagrożeniem dla przedszkolanek? Dziewięciolatek zagrożeniem dla całej szkoły? Rozumiem, że do dwunastolatków fikających podczas lekcji należy wezwać żandarmerię wojskową, a do 14-latka brygadę antyterrorystyczną... Tak. Wiem. Dzieci bywają koszmarne. Niestety, nie tylko one.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.