Traktat o przymusie

Agata Puścikowska

publikacja 26.03.2015 06:00

Cierpienie po prostu... jest. I zawsze razem z miłością. Pomagać cierpiącym trzeba. Taki (moralny) przymus.

– Cierpienie po prostu... jest. A obok jest miłość. Takie dwie ludzkie rzeczywistości. Dwa silne doświadczenia człowieka. Tylko roli cierpienia świat nie potrafi docenić – uważa dr Tadeusz Borowski-Beszta Jakub Szymczuk /foto gość – Cierpienie po prostu... jest. A obok jest miłość. Takie dwie ludzkie rzeczywistości. Dwa silne doświadczenia człowieka. Tylko roli cierpienia świat nie potrafi docenić – uważa dr Tadeusz Borowski-Beszta

Doktor nauk medycznych Tadeusz Borowski-Beszta, choć lekko zgarbiony, dość energicznie wchodzi po schodach. Mówi bardzo cicho i wolno. Opowiada, świadomie dobierając każde słowo. I raczej nieświadomie, między niemal każdym zdaniem, zawiesza głos. Stawia pauzę. – Chcieliśmy, żeby nasi podopieczni mieli warunki jak najbardziej zbliżone do domowych. Dlatego hospicjum jest podzielone na sześć, a niedługo już będzie na siedem stref – wyjaśnia. W każdej części, w czystych, jasnych, nieprzepełnionych salach, ustawiono od kilku do kilkunastu łóżek. W łóżkach leżą osoby terminalnie chore. Czekają na przejście. Słowa „umieranie” dr Borowski-Beszta, nie lubi.

Przez przypadki

W białostockim Hospicjum Stacjonarnym „Dom Opatrzności Bożej” niemal wszystko pochodzi od dobrych ludzi. I wszystko zjawiło się „przypadkiem”. Nagle transport łóżek pojawia się z Francji. Nagle ktoś dostarcza potrzebne meble. Dobrej jakości, choć używane. Trzeba więcej personelu? W drzwiach stają małe siostry Opatrzności Bożej (!) i proszą o pracę. – Tutaj wszystko dzieje się trochę jako dzieło przypadku. Ale przypadki nie istnieją. Tak działa Boża Opatrzność – jest przekonany doktor.

Dlaczego doktor nauk medycznych, ceniony psychiatra, zajął się opieką nad paliatywnie chorymi? Dr Borowski-Beszta informuje: – Cierpienia człowieka są nie tylko fizyczne. Nasi chorzy są dotknięci ciężką chorobą somatyczną, ale jednocześnie mają problemy psychologiczne i duchowe. Przeżywają ogrom bólu. W medycynie nazywa się to bólem wszechogarniającym.

Bo ludzie u kresu życia dokonują bilansu. Nie zawsze wychodzi pozytywnie. Dlatego, prócz lekarza, który poda leki uśmierzające ból fizyczny, potrzebny jest psycholog od bólu psychicznego, a od bólu duszy – ksiądz. W Białymstoku, gdzie mieszkają katolicy i prawosławni, i gdzie obok siebie umierają katolicy i prawosławni, potrzebni są kapłani obu wyznań. I wsparcie wolontariuszy to konieczność. By był ktoś, kto potrzyma za rękę, obmyje, usiądzie przy łóżku. A gdy przychodzi czas, stanie się ziemską forpocztą anielskiego orszaku. I odmówi przy przechodzącym koronkę.

Przesadny dyrektor

– Jestem tu kierownik – przedstawia się dr Borowski-Beszta. I dodaje, bardziej do siebie: – Przesadnie zwą to dyrektorowaniem. Nadmuchane.

Po Białymstoku krążą o dr. Borowskim legendy. Że dziesiątki lat poświęcił chorym i że jego drugim życiowym zadaniem jest działalność patriotyczna, upamiętnianie bohaterów wojny, opisywanie dramatu ofiar totalitaryzmu. – Jakie legendy? Plotki chyba – doktor się uśmiecha. – W mojej rodzinie ośmiu mężczyzn, w tym mój ojciec, ginęło za Polskę i dla niej. Ojciec został zamordowany przez Sowietów za to, że był oficerem Wojska Polskiego. Leży prawdopodobnie w Kuropatach. Jest na liście katyńskiej. To, co robię ja, w porównaniu z prawdziwymi legendami jest niczym.

Ale przecież w tych czasach wojny nie ma. Inne jest i bohaterstwo. – Ja jestem z tamtych czasów...

Po śmierci ojca, w kwietniu 1940 r., Sowieci zagnali 6-letniego Tadeusza, matkę i starego dziadka do towarowych wagonów. Pozwolili zabrać niewiele. Wywieźli do północnego Kazachstanu. Ciężkie było tam życie, ale strasznego głodu nie było. Na maleńkim poletku mogli sadzić ziemniaki. – Dziadek, nie wiem skąd, zdobył raz trochę prosa. Posiał na skrawku ziemi. Prawie tego więzieniem nie przypłacił, bo Sowieci zabraniali uprawy zbóż. Potem, gdy dziadek zebrał plony w kilka snopków, ktoś przyszedł i ukradł. Dziadek zmarł tuż przed zakończeniem wojny.

Do Polski wrócili w 1946 r. z matką. Miesiąc czekali na roztopy, by dojechać do dworca. Kolejny miesiąc trwała podróż pociągiem. Do domu dotarli nocą. Otworzyła zaspana ciotka: „Jesteście! I pewnie głodni! Zaraz coś porządnego zrobię. Teraz chociaż lichych ciastek zjedzcie”. Mały Tadeusz „lichych” ciastek 6 lat nie widział. Objawiły się jako niewyobrażalne dobro i bogactwo. I na stałe skojarzyły z Polską. Dlatego już na zawsze Polska stała się dla niego krajem dobrobytu. Sybiracka perspektywa.

Rzeczywistość skomplikowana

Liceum, matura. Na studia medyczne z „taką” rodzinną przeszłością za pierwszym razem się nie dostał. Udało się po śmierci Stalina. Po studiach – praca w szpitalach psychiatrycznych. – Psychiatria daje lekarzowi całościowe spojrzenie, możliwość poznania człowieka nie tylko od strony somatycznej. Pozwala poznać psychikę i emocje. Pomaga całościowo. Człowiek jest rzeczywistością skomplikowaną, a nie prostym organizmem.

Niektórzy twierdzą, że psychiatria bez odniesienia do Boga sensu za wiele nie ma. – Nie bardzo wyobrażam sobie ludzi, którzy naprawdę negują istnienie Boga. Wierzą wtedy w rzeczywistość nielogiczną. Bo jeśli Boga nie ma, nic sensu nie ma.

W ciągu blisko 30 lat hospicyjnej pracy pan Tadeusz towarzyszył kilkunastu tysiącom pacjentów. Większość z nich umierała na raka. – W hospicjum na tym etapie ateistów nie ma. Nie przypominam sobie też ani jednej osoby, która z powodu cierpienia, bólu „wyklinałaby Boga”.

Jest jednak pytanie: „Dlaczego ja?”. I jest czasem tęsknota za przejściem. Żeby już było lepiej. Po tamtej stronie. – Cierpienie? Cierpienie po prostu... jest. A obok jest miłość. Takie dwie ludzkie rzeczywistości. Dwa silne doświadczenia człowieka. Tylko roli cierpienia świat nie potrafi docenić. Odrzuca, chce zapomnieć. To źle. Cierpienie człowiekowi jest przydane, bez cierpienia człowiek byłby infantylnym stworzeniem. Bez formacji i kształtowania.

Do pana Tadeusza dyskretnie podchodzi jedna z wolontariuszek. Podaje małą karteczkę z odręcznie napisaną informacją: pacjentka odeszła przed kilkoma minutami. – Tak. Dziś pożegnaliśmy już drugą osobę. Jeszcze dziś przyjmiemy więc dwóch kolejnych chorych. Lista oczekujących jest długa.

Tłusty złoty cielec

To pomaganie zaczęło się w latach 70. Z grupą lekarzy dr Borowski zorganizował spółdzielnię rehabilitacji inwalidów. Pomagali wielopłaszczyznowo, również osobom chorym psychicznie, w tamtych czasach spychanym na margines. A potem z przyjaciółmi, lekarzami onkologami, postanowili pomóc ludziom umierającym, w ostatnim stadium choroby. Chorzy paliatywnie, wypisywani do domów, potrzebowali ostatniego ratunku. A ratunek nie przychodził. – To był początek lat 80. Do Polski docierały dopiero idee opieki hospicyjnej. Postanowiliśmy powołać stowarzyszenie, którego celem byłaby opieka nad chorym terminalnie i jego rodziną – wspomina pan Tadeusz. Władze odrzuciły jednak wniosek. Przyszła odpowiedź treści: „Chcecie pluć w plecy socjalistycznej służbie zdrowia?”. Przecież wokół wszystko jest! Szpitale są, przychodnie są. Nawet PCK działa. Dopiero po jakimś czasie stowarzyszenie otrzymało zielone światło. Rozpoczęło działalność w 1987 r. Przez pierwszych 5 lat zajmowało się opieką paliatywną w domu pacjenta. – Ale nie wszyscy mają dom. Bywa też, że dom jest, ale rodzina chorego, w obliczu wielkiego cierpienia, staje się bezradna.

13 maja 1992 r. stowarzyszenie otrzymało więc od władz miasta parterowy domek. Wydawało się, że wystarczy 5 łóżek, by stworzyć hospicyjny oddział stacjonarny. Nie wystarczyło. Pacjentów przybywało i przybywa. Obecnie w dużym wyremontowanym budynku, poświęconym uroczyście 13 maja 2003 r., znajduje opiekę ok. 60 osób. 13 maja tego roku poświęcona zostanie siódma część hospicjum. – Już mówiłem: przypadków nie ma. Urzędujemy na terenie parafii Matki Bożej Fatimskiej. A przekaz fatimski mocno koresponduje z tym, co jest związane z szacunkiem dla ludzkiego życia – podkreśla doktor – którego to szacunku w świecie coraz mniej. Eutanazja. Mówią, że uwalnia od cierpienia. Towarzyszyliśmy tysiącom osób w cierpieniu, w odchodzeniu. NIKT nie poprosił o śmiertelny zastrzyk. Eutanazja to proceder ekonomicznie intratny. Istnieje w krajach bogatych. Złoty cielec chce być coraz tłustszy.

Gdy prosi Ukrzyżowany

O umieszczenie chorego w hospicjum proszą nie tylko rodziny osób w terminalnym stadium raka. Ze względów formalnych nie zawsze więc istnieją stuprocentowe wskazania do położenia w hospicjum. Formalnie można by odmówić. Jednak gdy chory pozostaje w stanie ciężkim, niemal terminalnym, a rodzina nie potrafi zapewnić prawidłowej opieki, pomóc trzeba. W ubiegłym roku w hospicjum stacjonarnym zwiększono liczbę łóżek. A w tym roku NFZ zmniejszył kontrakt. Pieniędzy brakuje, ale dobrzy ludzie i Opatrzność czuwają.

– Z moralnego punktu widzenia nie możemy chorych zostawić. Oni nie mają czasu. Czekają na przyjęcie do dwóch tygodni. Potem są u nas kilka dni, miesiąc, rzadko dłużej – mówi pan Tadeusz, pokazując przedziwne malowidło na ścianie w sali konferencyjnej. Ciemne chmury, jak zło, ból i cierpienie. I ręka wychodząca z otchłani. Ręka rozrzuca perły, jak dobro i miłość. Wraz z perłami przebija się niebieskie niebo – nadziei. – Jestem takim... pomagaczem. Tak, to chyba trafne określenie – zamyśla się dr Borowski. Szymon z Cyreny też był pomagaczem. Z przymusu. – Czuł przymus. My tu, wszyscy pracownicy hospicjum, również czujemy przymus. Moralny.

Pan Tadeusz wchodzi do kaplicy. Wielki krzyż i Ukrzyżowany. Codziennie, o godz. 15, pracownicy i wolontariusze hospicjum proszą: „…miej miłosierdzie dla nas i świata całego”. I dla pacjentów. I dla tych, którzy dziś, w anielskim orszaku, odeszli. Pan Tadeusz mówi jeszcze ciszej i jeszcze wolniej, częściej przerywając: – Człowiek czułby się niekomfortowo, gdyby mając możliwości, przeszedł obojętnie obok cierpiącego. Co by było tam, po drugiej stronie? Podszedłby do mnie Jezus i powiedział: „Stałem tam, na korytarzu hospicjum, prosiłem o pomoc. Chciałem u was nieść krzyż. Ty mnie odprawiłeś”. Niepodobna.

TAGI: