Weekend królewskich córek

Karolina Pawłowska

publikacja 28.03.2015 06:00

– Jesteś piękna, wartościowa i pełna godności. Jesteś tą, która kocha i jest kochana – po słowach Uli prostują się nawet najbardziej zgarbione plecy, oczy zaczynają błyszczeć i śmielej patrzą na świat. Nawet kiedy trzeba brać się z nim za bary.

Marcowy weekend to czas kobiet – ich modlitwy, rozmów i spotkania Karolina Pawłowska /Foto Gość Marcowy weekend to czas kobiet – ich modlitwy, rozmów i spotkania

T o babski weekend. Dla pań i o paniach. W tym roku do Warcina zjechała się ich ponad dwudziestka. Wyjaśniają, co je co roku pcha do białego domku w niewielkiej wsi otoczonej lasami. – Przyjeżdżamy, żeby odpocząć, pobyć ze sobą i usłyszeć, co Bóg ma nam do powiedzenia – opowiadają. W Jego słowie szukają odpowiedzi na nurtujące kobiece serca rozterki i problemy. Czytają, rozważają, chodzą na spacery. – Bywa, że mężowie wypychają żony na kolejne rekolekcje. Bo wracają po nich lepsze – śmieje się Violetta Latkowska, prezes zarządu Fundacji „Familia”, która organizuje rekolekcje. – Dokładnie tak! – podchwytuje Dorota z drugiego końca stołu. – Mój mąż mówi, że po powrocie siebie bardziej akceptują, a jego lepiej rozumiem i mniej się czepiam. To samo z dziećmi. Kiedy ja jestem zirytowana, trzaskam garami w kuchni, to jak mogę chcieć, żeby moje dziecko było pogodne i radosne. To co zmienić? Dziecko czy siebie? – pyta z uśmiechem.

Dziewczyny są pełne energii, roześmiane, nawet po długim dniu konferencji nie zabranie im siły, żeby po Mszy św. do późnego wieczora uwielbiać Boga ani na pogaduchy do późnej nocy. – To takie mądre, wrażliwe, doświadczone kobiety! Czasami same o tym nie wiedzą! Z niektórymi spotykam się w Domowym Kościele, z innymi na poniedziałkowej modlitwie, a jeszcze z innymi raz w roku na rekolekcjach. Ale wiem, że spotykam się z przyjaciółkami – mówi Ala.

Nóż żeglarski

– To nie jest tak, że zostawiamy problemy w domu, zamykamy drzwi i zapominamy – opowiada wieczorem. – Mam wiele lęków, troszczę się o wszystko za bardzo. Jak tu przyjadę, to sobie w sobie wiele rzeczy na nowo układam. Mąż często do mnie mówi: „Marto, Marto, troszczysz się o wiele. Jak nie zaufamy Panu, to i tak nic z tego nie wyjdzie”. Dlatego mnie wypycha na rekolekcje, bo wie, że wrócę mocniejsza, pewniejsza. Jak Judyta wojująca – śmieje się Ala, choć nie jest jej do śmiechu. – Jesteśmy w trudnej sytuacji, nie wiem, czy jutro będziemy mieli gdzie mieszkać, czekamy na ogłoszenie bankructwa. Ale czujemy obecność Boga, wiemy, że On nas nie zostawi – przyznaje. – Mnie te rekolekcje kojarzą się z nożem żeglarskim – zamyśla się Violetta. – W tym nożu jest szpikulec, który służy do rozwiązywania węzłów. Tutaj też przywozimy ze sobą mnóstwo węzłów, problemów. Pan Jezus, Ula, która jest Jego fantastycznym narzędziem, i kapłan wchodzą w nie i pomagają nam je rozplątywać.

Dystans i szacunek

– Jeśli wiem, do kogo należę, to znam swoją wartość. A należę do Boga, jestem Jego córką. Trzeba mieć do mnie dystans i szacunek. Nie wolno traktować mnie poniżej mojej wartości. Każda z nas powinna umieć wyznaczać granice – mówi uczestniczkom rekolekcji Urszula Lampka. Przez 11 lat była diecezjalnym doradcą życia rodzinnego. Teraz wykorzystuje zdobyte podczas tej posługi doświadczenie na rekolekcjach. – Najwięcej nasłuchałam się podczas dyżurów w poradni, jak często kobiety same ze sobą podpisują zgodę na pozbawianie się wartości. Zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób mogłabym im pomóc, jak do nich trafić. Sama też doświadczyłam tego, jak to jest odzyskiwać swoją wartość w Jezusie Chrystusie. To On napełnia nas godnością i przepełnia mocą. Doświadczywszy takich cudów, nie da się zatrzymać tego dla siebie, trzeba jeździć i mówić o tym innym – opowiada. – Uwierz w to, że jesteś córą Pana i Króla tej ziemi. Od Niego pochodzisz i nie wolno ci pozwolić na to, by ktoś odbierał ci godność. On obdarza nas zbroją, która budzi respekt. Nie na wszystko można pozwolić sobie w naszej obecności – przekonuje kobiety.

Mąż z dyspensą

Przekraczając progi gościnnego domu, panie od razu czują się jak u siebie, bo taka jest atmosfera w siedzibie Fundacji „Familia”. – Kiedy byliśmy parą diecezjalną Domowego Kościoła, szukaliśmy miejsca, które nadawałoby się na rekolekcje oazowe. Domu, w którym rodziny dobrze by się czuły. Pewnego razu zadzwonił ks. Antoni Zieliński i powiedział „znalazłem wam dom”. Przyjechaliśmy z Piotrem, zobaczyliśmy i… wiedzieliśmy, że to ten. Przemodliliśmy to i kiedy zdecydowaliśmy się tutaj zamieszkać, poczuliśmy, że jesteśmy na właściwym miejscu – wspomina Ania Borowiec, która razem z mężem opiekuje się domem rekolekcyjnym. Pomysł na rekolekcje dla kobiet zrodził się 8 lat temu. – Duch Święty podpowiedział go na modlitwie. Chodziłam z tą wizją Pana Boga trochę, potem pogadałam z Ulą. Podchwyciła pomysł i tak się zaczęło – opowiada Ania. – Na początku byłyśmy same, ale doszłyśmy do wniosku, że potrzeba nam księdza. No i jak nie ma nikogo, kto by nam grał, to dyspensę dostaje mój mąż – dodaje ze śmiechem. Adresatkom rekolekcji pomysł też się spodobał. Na pierwsze do Warcina przyjechało ich ponad 20. Bywa, że zjeżdża się ich tutaj na marcowe spotkanie nawet pół setki. Niektóre wracają co roku. – Nudzić się? Wykluczone! Pojawiają się nowe dziewczyny, za każdym razem usłyszę od Uli coś nowego, a jeśli nawet jakieś treści się powtarzają, to słyszę je za każdym razem w inny sposób, coś innego wyciągam dla siebie – mówi Dorota, która nie opuściła żadnego ze spotkań.

Usłyszeć, żeby uwierzyć

Odpowiedzi na problemy, z którymi muszą się na co dzień mierzyć, szukają w sobie i w słowie Bożym. Rozmawiają o psychologii, relacjach, o babskich sprawach, troskach i zmartwieniach. I o mężczyznach. Wiele kobiet znalazło tutaj pomoc. A przede wszystkim usłyszało, że są piękne i kochane. – Nawet jeśli to wiemy, to przecież lubimy to słyszeć. A najczęściej słyszymy za rzadko. Bo od kogo? – mówią panie. – Mnie to mówi mąż, więc się nie odzywam – śmieje się Violetta. – Ale nie każda z nas ma męża, a jeśli ma, to niekoniecznie musi być on troskliwy i domyślny – przyznaje. – Warto się zastanowić, jak mu to wytłumaczyć: jestem kimś, znam swoją wartość i chcę, żebyś ty też nauczył się ją widzieć. Nawet jeśli akurat tego nie potrzebuję, to może przyda mi się ta wiedza, żeby pomóc komuś innemu. Dzięki rekolekcjom wiedziałam, co doradzić koleżance, która była dręczona przez męża i nie potrafiła się postawić – dodaje Beata.

Kobieta wielozadaniowa

– Warto zaczynać zmiany od siebie, siebie wychowywać i swoim świadectwem wpływać na rodzinę – zauważa Ula. – Najważniejsze to otwierać się, rozmawiać i rozumieć, że kobieta i mężczyzna różnią się od siebie. Chociażby to, że my jesteśmy wielozadaniowe: możemy równocześnie sprzątać, gotować, rozmawiać o ważnych sprawach i bujać wózek z dzieckiem. A mężczyzna, kiedy ogląda telewizję, to nawet jeśli kiwa nam potakująco głową, niekoniecznie słyszy, co właśnie do niego mówimy. I nie można mieć o to pretensji, bo tacy jesteśmy. Jak prosisz, żeby wyrzucił śmieci, to dodaj, żeby potem włożył nowy worek, bo sam może się nie domyślić – dodaje. – Ja dowiedziałam się o tym wszystkim po 10 latach małżeństwa! I zdziwiona pytałam męża: to ty nie robiłeś tego złośliwie? – śmieje się Dorota.

Owocem jej pierwszych warcińskich rekolekcji była decyzja, żeby razem z mężem włączyć się w poradnictwo rodzinne. – Żal nam, że sami nie zaczynaliśmy naszego małżeństwa z tą wiedzą, którą teraz mamy. Musieliśmy sami wypracować przez pierwsze kilka lat to, o czym teraz mówimy narzeczonym – opowiada. Dla Marzeny to pierwsze rekolekcje w życiu. – Podpowiedziała mi to koleżanka z pracy, która już tu była. Zainteresowało mnie to, że to rekolekcje kobiet dla kobiet. Chociaż trochę się bałam, czy nie będzie to jakaś hermetyczna grupa. Okazało się, że nie. Jesteśmy tak różne, mamy tak różne doświadczenia i spojrzenia na świat, że właśnie to stanowi siłę – dzieli się wrażeniami debiutantki rekolekcyjnej.

Zostawiła w domu dwóch synów. – Moje chłopaki wiedzą, że muszę czasem od nich odpocząć, żeby być jeszcze bardziej dla nich. Cenię sobie to, że doskonale to rozumieją – mówi. Rekolekcje mają też być odskocznią od pracy, w której na co dzień styka się z biedą, problemami, ludzką krzywdą, patologią. – Czy się chce, czy nie, bierze się też te problemy ludzkie na swoje barki. I dziękuje się Bogu za to, co się samemu ma. Bo o takich rzeczach, jakie oglądam w pracy, zwykle się wie, słyszy, ale dotknąć ich to, coś zupełnie innego. I nie da się robić tego wyłącznie jako urzędnik, tym bardziej że z pomocą systemową bywa różnie: brakuje specjalistów, trudno się do nich dostać, trudno dojechać. Wtedy proszę Boga: zrób coś z tym. I dzieją się cuda – przyznaje. – Już wiem, że przywiozę z tych rekolekcji dużo dla siebie, ale i dla tych ludzi, z którymi pracuję – dodaje.

Choć jedną drzazgę

Ula cieszy się z każdej zmiany, którą dostrzega u powracających na kolejne spotkania pań. – Nawet jeśli trudne sytuacje nie rozwiązały się, to zmieniło się ich nastawienie. Pan Bóg to nie wróżka, która machnie różdżką i dzieci staną się grzeczne, problemy znikną, a mąż będzie pełen szacunku i zrozumienia. To kwestia podejścia do sprawy, widzenia rzeczywistości. I świadomość, że z Bogiem nie zginę – wyjaśnia. Nawet jeśli w domu czeka mąż tyran. – Bywało, że po spotkaniach dziewczyny dzwoniły i opowiadały, jak wprowadzały w życie to, co usłyszały na rekolekcjach. Zwłaszcza gdy był to ich pierwszy sprzeciw w życiu. Mówiły o tym, jak mąż był zszokowany, tracił pewność siebie i nie pozwolił sobie na agresję. Ze zdumieniem odkrywał w swojej żonie zupełnie inną kobietę: umiejącą stawiać granice, silną i odważną. Bo zdobyła pewność, że nie jest sama. Stoją za nią inne kobiety, stoi za nią Kościół, który dodaje siły modlitwą, a przede wszystkim stoi przy niej Bóg – mówi. Dziewczyny śmieją się, że nie zawsze udaje się od razu „wychować” męża, rozsupłać wszystkie węzły. Ale z Warcina wracają silniejsze. – Krzyż codzienności nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale po rekolekcjach łatwiej go nieść. Za każdym razem Pan Bóg wyjmie jakąś doskwierającą drzazgę. I jest łatwiej – mówi Dorota.

TAGI: