Jan Paweł II pomaga mi pchać mój wózek

Beata Żabka


publikacja 02.04.2015 06:00

Januszowi Radgowskiemu lekarze amputowali nogę, żyje z przeszczepioną nerką, choruje na cukrzycę, na jedno oko nie widzi, a na drugie niedowidzi. Nie poddaje się jednak kalectwu i chce też pomagać innym.


Z Koszelówki przez Watykan do Wadowic: Janusz Radgowski po raz kolejny wyruszy w trasę ze św. Janem Pawłem II archiwum Jakuba Ziółkowskiego Z Koszelówki przez Watykan do Wadowic: Janusz Radgowski po raz kolejny wyruszy w trasę ze św. Janem Pawłem II

W ubiegłym roku podczas 14-dniowej podróży przez Polskę – a dokładnie z Krakowa do Sopotu – zebrał 8131,18 zł dla chorego na dziecięce porażenie mózgowe, niewidzącego i cierpiącego na epilepsję Czarka. Żeby zdobyć te pieniądze, pokonał na wózku 750 km! O własnych siłach Janusz zdobył swój Mount Everest! 
Inicjatywa „Zdobędę swój 
Mount Everest” ma pokazać, że można przełamywać bariery życiowe. Dodatkowy cel to wspomaganie akcji charytatywnych. – Wiele lat myślałem o tym, by przejechać tak długą drogę. Ale dopiero gdy ks. Paweł Biedrzycki z parafii św. Mikołaja w Gąbinie usłyszał o moim pomyśle, wszelkie sprawy ruszyły do przodu – mówi pan Janusz.


Inny pomnik


– Trasę przygotował sam Janusz – mówi ks. Paweł. – Moja pomoc polegała przede wszystkim na znalezieniu miejsc noclegowych, eskortowaniu na niektórych trasach przez gąbińskich motocyklistów, a także na aranżacji spotkań z ludźmi w kościołach czy domach kultury.
Dla Janusza był to niewątpliwie sprawdzian własnych możliwości, ale przede wszystkim chciał – jak mówił Jan Paweł II – podarować siebie innym. – Papież powtarzał, aby nie stawiać mu posągów, ale tworzyć żywe pomniki, dawać świadectwo. Chcę oddać innym ludziom choć cząstkę tego dobra, które ja otrzymałem, i pomóc słabszej ode mnie osobie – dopowiada Janusz.
W Domu Pomocy Społecznej w Koszelewie, gdzie mieszka, jest prowadzona zbiórka plastikowych korków dla chorego chłopca, Czarka Olbińskiego. To właśnie zainspirowało Janusza, by pomóc chłopcu. Postanowił, jak sam mówi – „biegać” dla niego maratony. Gdy jeszcze był pełnosprawny, trenował kolarstwo. Pięć lat temu, po transplantacji nerki, postanowił wrócić do sportu. Na wózku już pięć razy ukończył maratony. Jednak nie to jest dla Janusza największym osiągnięciem – wszystkie treningi, zawody, a i same maratony są zaprawą przed wyprawą i przygotowaniem do niesienia bezinteresownej pomocy innym, jeszcze słabszym od niego.


Nieobojętne papieskie rocznice


Ogromnym autorytetem dla Janusza jest Jan Paweł II. Na szafce obok łóżka ma jego obrazek z kanonizacji, a w rozmowie wielokrotnie odwołuje się do znaczenia papieża w jego życiu. – Pierwszą swą wyprawę rozpocząłem 1 maja, w rocznicę beatyfikacji. Teraz 2 kwietnia, w 10. rocznicę śmierci Jana Pawła II, planuję drugą wyprawę. Tym razem to 40-dniowy maraton z Watykanu do Wadowic, jako wotum wdzięczności za pontyfikat Jana Pawła II i jego obecność w moim życiu. Dzięki niemu odczytałem swoją wartość – mówi Janusz.
– Gdy rozpoczynam trening czy zawody, proszę Jana Pawła II, żeby był zawsze przy mnie. Rozmawiam z nim, kiedy na trasie nadchodzi kryzys, kiedy pojawia się tak zwana ściana. Jakiś głos mi mówi: Janusz, daj spokój, zatrzymaj się, nie dasz rady. Boli mnie wtedy całe ciało oprócz włosów i paznokci. W takich chwilach wiem, że Jan Paweł II za pomocą resztek moich sił pcha wózek. Na miejsce startu mojej wyprawy wybrałem krakowskie Błonia, gdzie papież celebrował Mszę św. Wyruszyłem spod pomnika Jana Pawła II. Papież swoją postawą nauczył mnie też godnie chorować i znosić cierpienie. Dzięki niemu nie załamuję się i mimo że posiadam bagaż wielu chorób, chcę pomóc dziecku bardziej choremu ode mnie. Drugą ważną rzeczą jest to, że nasz rodak popierał transplantację i pięknie o niej mówił: „Największą miłością do bliźniego jest danie samego siebie”.


Kogo Pan Bóg miłuje...


Właśnie, transplantacja. Można powiedzieć, że wtedy otrzymał drugą szansę, i jak sam wspomina – jest żywym przykładem, że przeszczep organów daje nowe, lepsze życie. Zanim do niego doszło, prawie trzy lata był poddawany dializom, które bardzo źle znosił. Były chwile zwątpienia. – Czuję ogromną wdzięczność dla rodziny osoby, która podarowała mi cząstkę siebie. Dzięki temu mogę żyć. Oddanie narządów bliskiej osoby do transplantacji jest bardzo trudną decyzją. Nerkę dostałem od 47-letniej kobiety. Będę się za nią modlił do końca życia. Każdy dzień traktuję, jakby to był ostatni dzień mojego życia. Ponoszę większą odpowiedzialność za siebie i to, co robię. Chciałbym, aby przez moje świadectwo na ten temat choć jedna osoba zdecydowała się oddać narządy bliskiej osoby drugiemu człowiekowi – mówi Janusz. 
Wtedy dużo rozmawiał o sobie z Bogiem. Przyjął i zaakceptował swoje cierpienie. I to doradza innym – ażeby nie użalać się nad sobą, nie robić z siebie kaleki wewnętrznej. – Bóg ma jakiś cel w tym, że ratuje cię i mimo wszystko trzyma przy życiu. Tak musi być. Zaakceptować przede wszystkim swoje kalectwo i wymagać od siebie, w myśl Jana Pawła II – dodaje. 
– Cierpienie niesie ze sobą umocnienie, bo najprościej mówiąc: kogo Pan Bóg miłuje, tego krzyżuje – dodaje ks. Paweł Biedrzycki. – Janusz jest doskonałym przykładem, że można w swoim życiu coś zmienić i że można się zmienić, będąc niepełnosprawnym.


Jego Mount Everest


Wyprawa, która rozpocznie się w Wielki Czwartek, 2 kwietnia, dedykowana będzie 3-letniej chorej Klaudii Kamińskiej i odbywać się będzie pod hasłem „Każdy ma swój Mount Everest”. Te słowa często powtarza maratończyk: – Mount Everest to dla jednego zrobienie herbaty, dla innego kolejny krok na schodach, podanie ręki sąsiadowi. To hasło odnosi się do wszystkich ludzi – chodzi o to, żeby zdobywać szczyt własnych możliwości – mówi Janusz.
Trasa, opracowana przez Błażeja Szczypkę, wiedzie przez Włochy, Austrię, Słowację. Łączna długość to prawie 1700 km, średnio 40 km dziennie. Przez pierwsze pięć dni droga prowadzi przez tereny najbardziej strome i górzyste, a tym samym wymagające dobrej kondycji – w najwyższych punktach sięga 1200 m. Start w Wielki Czwartek poprzedzony będzie błogosławieństwem papieża Franciszka podczas środowej audiencji generalnej.
 – Janusz Radgowski mimo swojego bagażu schorzeń jest pogodnym człowiekiem, osobą wyciszoną i wrażliwą. Cieszy nas jego pasja, a nawet udało się mu zarazić tym kolegę i Piotr trenuje razem z nim. Mamy twardego pensjonariusza. Będziemy go wspierać duchowo, ale też zaopatrzymy go w niezbędne rzeczy i leki. Życzymy mu szczęścia, a przede wszystkim tego, aby ten wysiłek nie odbił się na jego zdrowiu – mówi Dorota Jędra, dyrektor DPS w Koszelewie.
Był już Czarek, Adrian, teraz Klaudia. Pewnie będą też kolejne osoby, bo potrzebujących jest wielu, a chęć Janusza, by pomagać – ogromna. Bo przecież „nigdy nie jest tak, żeby człowiek, czyniąc dobrze drugiemu, tylko sam był dobroczyńcą. Jest równocześnie obdarowywany, obdarowany tym, co ten drugi przyjmuje z miłością” – jak wyrażał całym swym pontyfikatem św. Jan Paweł II.


TAGI: