Ocalić życie

Joanna Bątkiewicz-Brożek

GN 12/2015 |

publikacja 17.04.2015 06:00

Tylko Bóg zna imię tego dziecka. Ale Ty możesz je uratować. Dziecko zagrożone aborcją czeka na Twoją modlitwę. Duchową adopcję nienarodzonych podjęło już setki tysięcy osób na całym świecie. Ocalonych mogą być miliony. A wszystko zaczęło się „przez” pewnego Polaka…

Ocalić życie Canstockphoto, MONTAŻ STUDIO GN

Dwa miliardy poczętych dzieci zabito w ciągu ostatnich 50 lat w skali globu. To jedna trzecia ludzkości. Dane te podaje Human Life International, największa w świecie organizacja zajmująca się ochroną życia. Przy czym liczba ta dotyczy jedynie oficjalnie dokonanych aborcji chirurgicznych, te „w podziemiu” i farmakologiczne trudno policzyć. Przodują Chiny, gdzie w ramach „kontroli urodzeń” na przestrzeni czterech dekad dokonano 336 milionów zabójstw dzieci. Ale na szczęście również miliony zagrożonych aborcją istot ujrzały światło dzienne. Bo nieznani im ludzie adoptowali je duchowo. Stoczyli walkę w ukryciu serc na paciorkach różańca. 

Niestety nie ma statystyk ocalonych. – To tajemnica Boga. Próbowaliśmy liczyć, ludzie wysyłali nam kartki do centrum adopcji duchowej na Jasnej Górze. Przychodziło ich tyle, że nie dawaliśmy rady. Ale biblijny Dawid też chciał policzyć lud Boga i mu nie wyszło! Przestaliśmy i my liczyć – śmieje się o. Stanisław Jarosz, paulin, który od początku zaangażowany jest w Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Zagrożonego Zagładą. – To mogą być liczby rzędu setek tysięcy, a nawet milionów ludzi rocznie modlących się za nienarodzonych. Kiedyś w Hamburgu w jeden wieczór aż 8 tysięcy osób zdeklarowało podjęcie duchowej adopcji, w Paryżu ponad 5 tysięcy – mówi Wiesława Kowalska, jedna z głównych animatorek Dzieła w świecie.

Choć modlitwę za życie poczęte wielu łączy z orędziem Matki Bożej z Fatimy lub ślubami jasnogórskimi kard. Stefana Wyszyńskiego, iskra, która przyczyniła się do powstania dzieła duchowej adopcji, zabłysła w Londynie.

Karteczka

Paweł Milcarek – Wtedy, kiedy usłyszałem o duchowej adopcji nienarodzonego, zdałem sobie sprawę, że można tak zaufać Bogu, że moja modlitwa będzie się odnosić do konkretnej osoby, którą tylko On będzie znał.   Jakub Szymczuk /foto gość Paweł Milcarek – Wtedy, kiedy usłyszałem o duchowej adopcji nienarodzonego, zdałem sobie sprawę, że można tak zaufać Bogu, że moja modlitwa będzie się odnosić do konkretnej osoby, którą tylko On będzie znał.
Rok 1986. Paweł Milcarek odwiedza katolickie kościoły nad Tamizą. – Byłem po pierwszym roku studiów. W Londynie zatrzymałem się u znajomych z redakcji „Myśli Polskiej”. Na Mszę niedzielną chodziłem do Westminster Abbey, ponieważ tam odprawiano po łacinie. Wchodzę więc pewnego dnia do katedry. Był taki zwyczaj, że na stolikach przy wejściu ludzie zostawiali czasopisma, ulotki dla innych. Wśród nich moją uwagę zwróciła karteczka z obrazem Świętej Rodziny i napisem: „Duchowa adopcja nienarodzonego”. Byłem uwrażliwiony na sprawy obrony życia. Miał na mnie wielki wpływ ksiądz, który uczulał nas na to, sam roznosiłem przez lata ulotki z katolickim telefonem zaufania dla kobiet w ciąży. Zabrałem więc karteczkę z katedry. Dopiero w metrze ją przeczytałem.

Tekst dotyczył zobowiązania do 9-miesięcznej codziennej modlitwy „w intencji nienarodzonego dziecka, które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady” oraz za rodziców tego dziecka o „miłość i odwagę, aby zachowali je przy życiu”, które Bóg „sam mu przeznaczył”.

– Było to dla mnie przejmujące, bo zdałem sobie sprawę, że można tak zaufać Bogu, że moja modlitwa będzie się odnosić do konkretnej osoby, którą tylko On będzie znał. Wreszcie że jeden człowiek przez długi czas może się z oddaniem zająć innym.

Tego wieczora jeszcze Paweł Milcarek w swoim londyńskim pokoiku przekłada treść modlitwy na język polski. Po powrocie do kraju pisze o tym tekst i publikuje go w „Rycerzu Niepokalanej”. Na łamach miesięcznika 1 stycznia 1987 r. jako pierwszy Polak deklaruje: „Modlitwę rozpocznę w dniu 1 stycznia 1987 r., w uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi, i będę kontynuował przez dziewięć miesięcy, do dnia Świętych Aniołów Stróżów. W tym czasie zobowiązuję się do ofiarowania raz w tygodniu jednej Komunii św. w intencji »adoptowanego« – wybranego przez Boga – dziecka”. – Zadzwoniłem też do dyrektora wydawnictwa Michalineum i opowiedziałem o tym. Przejął się sprawą – wspomina publicysta. – Od razu też obejrzeliśmy albumy, by wybrać zdjęcie do karteczki z modlitwą, którą michalici chcieli wydrukować. 

Kiedy listonosz przyniósł pierwsze paczki ze świeżo wydrukowanymi deklaracjami modlitwy za nienarodzonych do domu Milcarka, student natychmiast zaczął je rozkładać w różnych kościołach Warszawy. – Przyszli do mnie studenci ze znalezioną karteczką. Pytają, czy mogą się modlić tym tekstem i że chcieliby złożyć przysięgę – opowiada o. Stanisław Jarosz, ówczesny rektor przy Duszpasterstwie Akademickim przy Długiej. – Na początku wszystkim szło ciężko. Sam adoptowałem duchowo dziecko. Opuszczałem jednak modlitwy, nie umiałem się zmobilizować. Ale jak poprosiłem Anioła Stróża, żeby mnie budził na tę modlitwę, co rano czułem, jakby ktoś mnie szarpał. I udawało się – uśmiecha się duchowny.

Tymczasem tekst w „Rycerzu Niepokalanej” czytają też w Duszpasterstwie Straży Pokoleń. Milcarek zresztą bywał tam kiedyś częstym gościem: – Ludzie z duszpasterstwa uznali, że duchowa adopcja wpisuje się w ich misję. Regularnie modlono się w duchu ślubów jasnogórskich, jakie w 1956 r. złożył kard. Wyszyński, że jako naród „będziemy walczyć w obronie każdego dziecięcia i każdej kołyski”. To wszystko dobrze współgrało ze sobą. Działający w duszpasterstwie Jerzy Zieliński stał się jednym z głównych propagatorów sprawy.

W warszawskim kościele paulinów już 2 lutego 1987 roku ruszają pierwsze rekolekcje i przyrzeczenia duchowej adopcji. Wieści szybko docierają do Gdańska. Tam były więzień Auschwitz-Birkenau zachwyca się pomysłem. Nieżyjący już Zdzisław Arkuszyński z żoną zaraża tym całe Wybrzeże. Ojciec Jarosz w 1994 roku powołuje Ruch Krzewienia Duchowej Adopcji w Warszawie. Rusza też ośrodek w Gdańsku. Paulini dzieło zaszczepiają szybko na Jasnej Górze. Przeor klasztoru o. Szczepan Kośnik powołuje w narodowym sanktuarium Centralny Ośrodek Duchowej Adopcji. W tym samym roku Jan Paweł II oficjalnie błogosławi inicjatywie.

– Nigdy bym nie przypuszczał, że to jedno zdarzenie w katedrze westminsterskiej będzie początkiem takiego dzieła. Sprawa wymknęła się szybko spod kontroli. To świadczy, że nie był to czysty aktywizm, a Boże działanie – mówi Paweł Milcarek. – Jedno, co mnie zastanawia, to to, że do dzisiaj nie wiem, jak wyglądała sytuacja na gruncie angielskim i skąd trafiła na stolik londyńskiej katedry tamta karteczka z modlitwą. Pamiętam, że miała jakiś związek z apostolatem fatimskim, odnosiła się do orędzia Matki Bożej z Fatimy. Co ciekawe, brytyjscy działacze pro life pewnego dnia zwrócili się do Polaków o treść tej adopcyjnej modlitwy. Karteczka angielska wróciła więc na Wyspy z powrotem.

Bóg to lubi!

Do tej adopcji nie trzeba wypełniać stosów papierów. Nie ma ograniczenia wieku ani finansowych czy prawnych poprzeczek. Wystarczy gotowość serca i przyrzeczenie. Najlepiej uroczyste, w kościele, przy świadkach. Choć może być i w zaciszu domowym, sam na sam przed krzyżem. Potem trzeba już tylko mobilizacji przez 9 miesięcy. Dobrze, by do modlitwy dodać wyrzeczenie, na przykład post jednodniowy, Komunia raz w miesiącu za dziecko poczęte. Albo rezygnacja z ulubionego serialu, filmu czy słodyczy. Te ostatnie najczęściej podejmują dzieci, które także włączają się w adopcję duchową nienarodzonych. Najmłodsze, które modli się za dziecko zagrożone aborcją, ma 3 latka. To Natalka z Warszawy. I Gabrysia, 4-latka, ze Lwowa. Dziewczynki, bardzo świadomie, zbierają co miesiąc serduszka: fioletowe, albo zielone, w zależności od wyrzeczenia. W kieszonkach ubranek noszą figurkę małego Jasia, 10-tygodniowego dzieciątka, żeby pamiętać o „swoim” maleństwie.

– Pan Bóg to lubi! Jestem przekonany! – mówi z entuzjazmem o. Jarosz. – Chroni tych, którzy angażują się w duchową adopcję, bo Zły wtedy się wścieka. Za każdym razem, kiedy podejmuję kolejną adopcję, coś się dzieje. Raz jechałem z Warszawy do Wałbrzycha. Śliska droga, deszcz, teren zabudowany. Chcę wyminąć samochód. Tamten skręca w lewo, na mój tor. Holował drugiego. Z dużą prędkością przeciąłem linkę holowniczą. Przeżyłem. Innym razem ktoś jakby mi szepnął, żebym zwolnił, choć droga pusta była. A za zakrętem leżało drzewo…Kto duchowo adoptuje dziecko, nad tym Bóg rozkłada parasol ochronny!

Duchowa adopcja to sprawa poważna, trzeba skrupulatnie przestrzegać jej rytmu i zasad. – Jeśli ktoś opuści dzień lub kilka, a nawet tydzień modlitwy, trzeba przedłużyć 9 miesięcy o tyle dni, ile się opuściło – dodaje o. Stanisław. – Kiedyś przerwałam modlitwę. Przyśniło mi się niemowlę. Płakało i wyciągało rączkę do różańca – opowiada pani Wiesława. – Pan Bóg mnie jakby przywołał. Ale są i relacje ludzi, którzy przestali się modlić i dziwnym trafem dowiedzieli się nagle o jakiejś dramatycznej aborcji, czasem w bliskim otoczeniu… – Pan Bóg tak może wskazywać, że jeśli się angażujesz, to musi być na serio. I nie chodzi tu o poczucie winy, ale o świadomość że Bóg potrzebuje tej modlitwy. Że jej stawka jest życie.

Jak się okazuje, nie tylko nienarodzonych, ale modlących się. Czasem modlitwa ta wywraca wszystko do góry nogami. Mimo że paulini podkreślają, by nie wiązać Dzieła tylko z nimi oraz że wszędzie tam, gdzie ludzie się modlą, tam są ośrodki Dzieła, to i tak na Jasną Górę spływają tysiące świadectw: kobiety, czasem po kilku aborcjach i samobójczych próbach, odzyskują równowagę ducha, mówią o duchowej adopcji jako „leczniczym zadośćuczynieniu za ich grzechy”. Także i te po in vitro leczą dzięki temu zobowiązaniu i modlitwie rany z syndromu po tym procederze. Są i rodziny, gdzie modlitwa za nienarodzonych przynosi pokój tam, gdzie jest zamęt i domowe piekło, awantury czy alkoholizm. O. Stanisław: – To jest dzieło Boga. Bóg widzi, że jeśli się modlę tyle czasu za kogoś, kogo, nie znam, to znaczy że Bogu ufam i kocham bliźniego, że mi zależy, i oddaje dziesięciokrotnie!

Apel

Wiesława Kowalska – Pewnego dnia ktoś wręczył mi zdjęcie dziecka w dłoniach, z napisem: „Jestem bezpieczny”. Wtedy podjęłam adopcję wieczystą. Będę modlić się do końca życia za nienarodzonych.   zdjęcia Jakub Szymczuk /foto gość Wiesława Kowalska – Pewnego dnia ktoś wręczył mi zdjęcie dziecka w dłoniach, z napisem: „Jestem bezpieczny”. Wtedy podjęłam adopcję wieczystą. Będę modlić się do końca życia za nienarodzonych.
Pewnego dnia w czasie modlitwy o Dary Ducha Świętego ktoś wręczył Wiesławie Kowalskiej zdjęcie dziecka w dłoniach, z napisem: „Jestem bezpieczny”. – I tak się w moim przypadku zaczęło. Podjęłam adopcję wieczystą. Będę modlić się do końca życia za nienarodzonych – mówi animatorka.

Matka czwórki dzieci, dziś już babcia, zjechała pół globu w myśl zasady, że „kto jedno życie ocali, jakby świat cały ocalił”. Dzięki zaangażowaniu takich jak ona duchowa adopcja trafiła do Afryki i Azji. I całej Europy. Najwięcej ludzi podejmuje ją przy polskich misjach we Francji, w Niemczech, na Węgrzech oraz w USA. Od kilku lat tysiące osób składa przyrzeczenia także w Australii i na Filipinach.

– W Niemczech spotkałam nastolatkę, która była w ciąży. Jej rodzice nalegali na aborcję. Jedna z kobiet zadeklarowała, że obejmie to dziecko duchową adopcją. Tak też można. Wróciłam tam po jakimś czasie – dziecko się urodziło.

– Kiedy jeżdżę po Polsce z rekolekcjami w czasie Adwentu, Wielkiego Postu lub w sierpniu, w kościele słucha ich dwa tysiące osób – zwykle ok. 200–300 podejmuje adopcję duchową – wyjaśnia o. Stanisław. – Dlatego apeluję, by nie przypisywać duchowej adopcji tylko do Dnia Świętości Życia. Bo adopcja powinna się wiązać ze świętami maryjnymi. W Dniu Świętości Życia w kościołach są garstki, i góra 15-30 osób się deklaruje. A Pan Bóg chce rozmachu.

Co ciekawe, na Jasnej Górze i w Warszawie są dziesiątki zdjęć nie ludzi, którzy deklarowali się modlić za poczęte dziecko, ale… ocalonych. Jak to możliwe, skoro nikt oprócz Boga nie zna imienia adoptowanego duchowo dziecka, ani jego rodziców, ani nawet kraju, w którym dziecko to się poczęło?

Możliwe. Był rok 2011. Barcelona. Wstąpiłam do kościoła Santa Maria del Mar. To był ostatni dzień mojej 9-miesięcznej duchowej adopcji. Przesuwałam paciorki różańca, jak zawsze intensywnie myśląc o nieznajomym dziecku i jego mamie. Kątem oka dostrzegłam klęczącą młodą kobietę. Jej szloch rozdzierał ciszę w świątyni. Płakała coraz intensywniej. Kiedy wypowiedziałam ostatnie „Zdrowaś”, kobieta przestała płakać. Obróciłam się. Była w ciąży. Kiedy na nią spojrzałam, pogłaskała brzuch, wytarła policzki i…uśmiechnęła się do mnie. Przypadek? Nigdy nie zapomnę tego spotkania…

Paweł Milcarek pisał w 1987 r.: „A teraz zwracam się do Ciebie, Czytelniku, z apelem: Weź do ręki miecz modlitwy i walcz, a wywalczysz komuś życie! Dopóki chodzisz po ziemi, owo »adoptowane« przez Ciebie dziecko będzie znane tylko Bogu”. A może nie tylko Jemu…

Modlitwa duchowej adopcji
Panie Jezu, za wstawiennictwem
Twojej Matki Maryi, która urodziła Cię z miłością,
oraz za wstawiennictwem świętego Józefa,
człowieka zawierzenia, który opiekował się Tobą po urodzeniu,
proszę Cię w intencji tego nienarodzonego dziecka,
które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady
i które duchowo adoptowałem/łam.
Proszę, daj rodzicom tego dziecka miłość i odwagę,
aby zachowali je przy życiu,
które Ty sam mu przeznaczyłeś. Amen

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: