Dom skarbów w potrzebie

Agata Puścikowska


publikacja 07.04.2015 06:00

To jest smutna, a prawdziwa historia o tym, jak urzędnicze teorie o zwalczaniu przemocy domowej realizowane są w praktyce. 


Mała Nikola ma w Domu Samotnej Matki im. Stanislawy Leszczyńskiej bardzo dobre warunki do rozwoju henryk przondziono /foto gość Mała Nikola ma w Domu Samotnej Matki im. Stanislawy Leszczyńskiej bardzo dobre warunki do rozwoju

Karina wybiegła z domu niemal jak stała. Złapała malutkie dzieci, jakieś ubranka i jedną kaszkę, która jakimś cudem została w szafce. Zdążyła do nadszarpniętej reklamówki włożyć dokumenty i ostatnie pieniądze. Jechała tramwajem. Zadzwoniła do drzwi. „Musiałam uciekać, proszę siostry”. „Wejdźcie. Zostańcie. Miejsce jest”.


Przemocowa fikcja 


To jest opowieść o tym, jak „zły” Kościół popiera przemoc domową, a dobre władze, w ramach obowiązującego prawa, pomagają ofiarom przemocy domowej. To jest opowieść o tym, jak działaczki feministyczne dbają o kobiety w potrzebie, oferując im wyżywienie, dach nad głową oraz wszechstronną pomoc. To jest opowieść o tym, jak władze zabezpieczają wszelkie środki, by kobiety i ich dzieci potrzebujące pomocy wydobywać z nędzy, poddawać ofiary przemocy koniecznym terapiom, a sprawców przemocy skutecznie separować. Bo jak wiadomo, to sprawca przemocy domowej powinien być wyrzucany na bruk. A nie kobieta z dziećmi.


Powyższy zapis jest oczywiście rodzajem fikcji, zabarwionej mocno groteskowo. Fikcja ta jednak skutecznie przedostaje się do mediów jako prawda i politycznie poprawna rzeczywistość. A tymczasem? Tymczasem pani Karina, przez wiele lat doświadczająca przemocy ze strony konkubenta, musiała uciekać z własnego domu, by ratować siebie i malutkie dzieci. Gdy sytuacja nie poprawiała się, a w domu prócz alkoholu zaczęły też pojawiać się narkotyki, trzeba było uciekać. 
Adres Domu Samotnej Matki im. Stanisławy Leszczyńskiej, prowadzonego przez siostry antonianki Karina dostała prawdopodobnie od kuratorki rodzinnej. Żadna inna instytucja nie upomniała się o jej dobro i godność. Żadna inna instytucja nie przyjęła, ot tak, bez dokumentów i zaświadczeń. – Taka sytuacja to nie żadna nowość dla nas – opowiada dyrektorka domu s. Magdalena Krawczyk. – Kobiety zazwyczaj są do nas kierowane przez ośrodki pomocy społecznej. Jednak wielokrotnie przychodzą same, zapłakane, przerażone, często ze śladami pobicia... Przychodzą, by ratować siebie, swoje dzieci. Te narodzone i często te pod sercem. 


Nikola i inne


Mała Nikola ma największe czarne oczy na świecie. Ma też wspaniała mamę Kamilę, która gotowa jest dla córki zrobić wszystko. Kamila trafiła do domu samotnej matki, bo – jak mówi – życie nie zawsze układa się idealnie. A gdy w rodzinnym domu dzieją się rzeczy trudne, gdy znikąd zrozumienia i pomocy, trzeba szukać ratunku u zupełnie obcych ludzi. Na szczęście ci „obcy” to dobre, oddane siostry: Magda, Aniela i Natalia. 
– Nikola jest tu szczęśliwa. Ma dobre warunki do rozwoju, biega i śmieje się. Wszyscy ją kochają – mówi Kamila. – Wiadomo, że co dom własny, to własny. Ale siostry starają się stworzyć nam warunki jak najbardziej zbliżone do domowych.


Nikola buszuje w pokoju zabaw. To ogólna duża sala, przepięknie wyposażona, w której podczas chłodów czy niepogody bawią się dzieci. Jeśli jest ciepło, mają do dyspozycji kolorowy i bezpieczny plac zabaw. Całkiem spory kawałek zielonej przestrzeni na dziecięce harce i swawole. – I każda z nas, gdy rodzi dziecko, otrzymuje własny pokój – chwali się jedna z matek. – Takich warunków nie miałam nigdy w życiu... 
– To prawda. Nasz dom jest świetnie wyposażony. Dziewczyny mają własne pokoje, uczą się porządku, dbania o własny kąt. Staramy się przyuczać je do wszystkich obowiązków, uczyć podstawowych umiejętności przy prowadzeniu domu i opiece nad dzieckiem, by po wyjściu z ośrodka dały sobie same radę – opowiada s. Magdalena.


Matki najczęściej przebywają w ośrodku około roku. Ale jeśli istnieje uzasadniona konieczność, siostry wydłużają ich pobyt. W ciągu kilku lat istnienia domu udało się pomóc setkom matek i ich dzieciom. – Często jest tak, że kobiety przychodzą do nas tylko na kilka tygodni, aż ich sytuacja życiowa się ureguluje, uspokoi – tłumaczą siostry. Gdyby zakonnice podchodziły do każdej z sytuacji, do każdej przyjmowanej kobiety jak urzędniczki do petentek, niektóre z kobiet nie mogłyby w domu zostać. Po prostu siostry nie otrzymują za pobyt części z funduszy potrzebnych do ich utrzymania. Mimo to, gdy zwraca się do nich potrzebująca matka, nie odmawiają. – Naszym charyzmatem jest pomoc kobietom i ich dzieciom. Naszym powołaniem jest ochrona życia. Staramy się robić wszystko, by wesprzeć możliwie dużo potrzebujących matek – mówi s. Magdalena. – Mam nadzieję, że nadal będzie to możliwe. Dzieciaki to nasze skarby. O skarby trzeba dbać!


Walka o byt


Od stycznia 2014 roku Dom Samotnej Matki działa w ramach nowej umowy zawartej między Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej w Łodzi a Centrum Służby Rodzinie w Łodzi. – Przed podpisaniem umowy złożyłyśmy ofertę na prowadzenie takiego dzieła publicznego. Oferta uzyskała 30 punktów na 30 możliwych. Jest więc najlepszą ofertą na prowadzenie tego typu placówek – opowiada s. Magdalena. – Nasz Dom Samotnej Matki jest największy i najnowocześniejszy w Polsce. Mimo to sytuacja finansowa w minionym roku uległa drastycznemu pogorszeniu. 
Dlaczego? Przyczyną jest zmiana finansowania Domu Samotnej Matki. W latach ubiegłych na ośrodek przekazywana była stała 
kwota dotacji – od 19 do 29 tys. zł miesięcznie na całe utrzymanie domu. Nie była to suma powalająca, bo w sezonie grzewczym faktura za gaz wynosiła „tylko” 
6500 zł. Tę dość skromną dotację teraz miasto zmniejszyło. – Według nowej umowy kwota dotacji jest uzależniona od liczby osób przebywających w placówce i ilości dni przebywania w danym miesiącu. Tak przyjęte wyliczanie miesięcznej kwoty dotacji powoduje brak stabilności finansowej domu – tłumaczy s. Magdalena. – Gdy w domu nie ma maksymalnego obłożenia, pieniądze są nam zabierane. A przecież koszty stałe utrzymania budynku nie zmniejszają się...


W ubiegłym roku miasto ustaliło koszt miesięcznego utrzymania jednej osoby na 500 zł. W tym roku kwotę tę zmniejszono do 482 zł. 
Miasto twierdzi, że sposób naliczania tej sumy jest prawidłowy. Siostry prowadzące dom tłumaczą, że jest błędny. – Przy wyliczeniu kosztów utrzymania domu MOPS nie uwzględnił naszego wkładu własnego (pieniędzy pozyskiwanych od ludzi dobrej woli). A to zmienia postać rzeczy, bo z wliczeniem naszego wkładu własnego, utrzymanie podopiecznej w miesiącu kosztuje średnio ponad 900 zł! 
– mówi s. Magdalena. – Mimo że wiele osób nam pomaga, nie możemy liczyć na to, że ta pomoc będzie stała i wystarczająca. Obecnie pracujemy w ciągłym niepokoju, niepewności jutra. Finansowanie z miasta to zawsze konkretna, stała suma, o którą zabiegamy. 
Siostry otrzymały potwierdzenie z MPiPS, że MOPS błędnie interpretuje ustawę o pomocy społecznej. Czekają teraz na dostarczenie pisma z ministerstwa. – Mam nadzieję, że nie będzie za późno. Nie wyobrażam sobie, byśmy mogły przestać pomagać wszystkim potrzebującym matkom – mówi s. Magdalena. – W Łodzi i okolicach nie ma drugiego takiego ośrodka. A ludzkiej, kobiecej biedy jest bardzo dużo...


Powstał też pomysł w Komisji Inicjatyw Obywatelskich w Łodzi, by zbierać wśród łodzian podpisy do władz miasta o zwiększenie kwoty dotacji do poziomu, który umożliwi placówce dalszą pracę. Łodzianie powinni się podpisać. A włodarze miasta mocno zawstydzić. I zacząć antyprzemocowe idee wprowadzać w konkretny czyn. Samotne matki i ich dzieci czekają.

TAGI: