Wyganiają w mieście post

Marta Deka, Krystyna Piotrowska

publikacja 05.04.2015 06:26

O północy – z Wielkiej Soboty na Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego – trwającą przez okres Wielkiego Postu ciszę w mieście przerywa bicie w bęben.

 Marian Rachudała i proboszcz ks. Stanisław Styś przed wejściem do kościoła, gdzie barabaniarze bębnią  przed Rezurekcją Marta Deka /Foto Gość Marian Rachudała i proboszcz ks. Stanisław Styś przed wejściem do kościoła, gdzie barabaniarze bębnią przed Rezurekcją

Bęben milknie po kilku godzinach, gdy rozpoczyna się rezurekcyjna procesja. To jedyny w swoim rodzaju zwyczaj. Ma bardzo długą tradycję. Niestety, nie zachowały się żadne dokumenty, w których by zapisano, kiedy rozpoczęło się chodzenie z bębnem, nazywanym w Iłży barabanem, i barabanienie oznajmiające, że Chrystus zmartwychwstał. Mieszkańcy Iłży nie wyobrażają sobie, że w ową noc mogą nie wybrzmieć znajome im dźwięki.

Z bogatą tradycją

To 5,5-tysięczne miasteczko położone jest około 30 km na południe od Radomia. W XIII w. Iłża była rezydencją biskupów krakowskich, którzy zbudowali tu zamek. Na przestrzeni wieków miasto przeżywało wiele nieszczęść: najazdy Tatarów, Szwedów, wojsk Rakoczego, pożary itd. Symbolem Iłży jest baszta na wzgórzu zamkowym, pozostałość po rezydencji biskupów krakowskich, i dzbanek, który nieodłącznie kojarzy się z dawnymi tradycjami garncarskimi. Iłża bowiem przez kilka wieków była jednym z najważniejszych ośrodków garncarstwa w Polsce. O bogatej historii miasta do dziś świadczą nie tylko ruiny gotyckiego zamku, ale też inne zabytki, m.in. fragmenty murów obronnych z połowy XIV w., średniowieczna baszta miejska, a obecnie dzwonnica przy zabytkowym kościele farnym pw. Wniebowzięcia NMP z XVIII wieku. Parafia została erygowana przed 1326 rokiem. Iłża to także miasto z ciekawymi zwyczajami.

– W obrzędowości Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy odnajdujemy wiele zakazów świadczących o przekonaniu, że w zagrodzie i domu przebywają dusze zmarłych, między innymi wystrzegano się hałasu. Jest to czas rozpamiętywania męki Pańskiej. W noc z Wielkiej Soboty na Niedzielę Wielkanocną odgłosy bicia w bębny czy dzwony oznajmiają koniec postu i zmartwychwstanie Pana. Nikt jednak nie robi tego tak jak barabaniarze z Iłży – mówi Beata Bujakowska, dyrektor miejscowego Muzeum Regionalnego.

Żywa encyklopedia

O iłżeckim barabanieniu niewiele wiadomo. – Zwyczaj ten ma wieloletnią tradycję. Według moich badań, z bębnem chodzono na długo przed II wojną światową, bo do tego czasu sięgają pamięcią najstarsi mieszkańcy. Nie udało się odnaleźć korzeni zwyczaju regionaliście i badaczowi dziejów Iłży Adamowi Bednarczykowi. Gdyby okazała się prawdziwa data na bębnie, liczyłby on prawie 400 lat – wyjaśnia B. Bujakowska.

Wydaje się, że wszystko na temat tego zwyczaju wie 77-letni Marian Rachudała. Ponad 30 lat przewodzi iłżeckim barabaniarzom. To on był jedną z osób, które widziały w środku bębna dość niewyraźnie wybitą datę. – To był 1638 lub 1683 rok. Nie wiadomo, czy to rok powstania bębna, skąd się ten instrument wziął w kościele i w ogóle w Iłży. Należy przypuszczać, że jak Sobieski szedł na Wiedeń, to może bęben został tu po żołnierzach. Lata by się zgadzały – opowiada pan Marian.

W swoich wspomnieniach sięga do czasów dzieciństwa. Pamięta, że wtedy barabaniarzom przewodził fryzjer Feliks Domański. Miał chore nogi, musiał siedzieć na krześle, więc wozili go na furmance. Na każdym postoju zsadzali go, siedział na krześle przy barabanie i nadawał rytm. Po jego śmierci pałeczkę przejął Franciszek Zaborowski. Gdy zachorował, zastanawiano się, kto by mógł go zastąpić. A wymagania są duże. Trzeba być mieszkańcem Iłży, cieszyć się u ludzi szacunkiem, a w życiu kierować uczciwością, mieć poczucie rytmu i słuch muzyczny. – I być lojalnym człowiekiem, żeby nie chodzić tylko dla hałasowania, dla draki. To jest zwyczaj na cześć zmartwychwstania Pana Jezusa – mówi M. Rachudała.

Pan Marian od urodzenia mieszka w Iłży. Dziadek był bednarzem, ojciec zginął na wojnie. Jego i brata wychowywała mama. – Gdy byliśmy małymi chłopcami, mama nie pozwalała nam chodzić nocą za barabaniarzami. Ale rano, a nawet w kolejne dni, gdy udało nam się zdobyć ze sklepu tekturowe pudełko, braliśmy kije i waliliśmy nimi, wystukując zapamiętany rytm – wspomina. Muzykę lubił od dawna. Szkół muzycznych nie kończył. Nut i gry na saksofonie nauczył się od kapelmistrza, który robił nabór do strażackiej orkiestry. W orkiestrze gra nieprzerwanie od 50 lat, tylko teraz jest to orkiestra działająca przy domu kultury.

W Wielką Sobotę o północy

– Kultywowany przez nich zwyczaj jest jedyny w swoim rodzaju. Używany do tego bęben to instrument historyczny. Baraban iłżecki pochodzi z XVII wieku. Jest zrobiony z blachy miedzianej, ma metr średnicy i 50 cm wysokości. Obciągnięty jest wyprawioną skórą źrebięcą lub cielęcą. Właścicielem tego oryginalnego instrumentu jest parafia pw. Wniebowzięcia NMP w Iłży – wyjaśnia B. Bujakowska.

Bęben na co dzień stoi w kościelnym skarbcu. Za zgodą proboszcza barabaniarze biorą go do domu mniej więcej tydzień przed Wielkanocą. Trzeba go odpowiednio przygotować. Naciągnięta na nim skóra przez rok odpoczywa. Żeby była sprężysta, musi być odpowiednio naoliwiona. Ten obowiązek od lat spoczywa na Marianie Rachudale. – Wydaje się, że wszystko będzie dobrze, a jednak zdarza się, że skóra od uderzeń pałek pęknie. Jesteśmy na to przygotowani. Mamy w zapasie drugie obramowanie ze skórą – wyjaśnia. Opowiada też, jak ową skórę pozyskać i jak ją trzeba wyprawić, żeby jak najlepiej spełniała swoją funkcję. To wszystko barabaniarze robią społecznie i własnym sumptem.

Bębnienie rozpoczyna się w Wielką Sobotę o północy przy ul. Bodzentyńskiej. Stamtąd 10 mężczyzn z barabanem idzie na obchód całego miasta. Przewodzi im solista. On nadaje rytm cienkimi pałeczkami. Po nim 7 pozostałych mocno uderza pałkami w bęben. Uderzenia są tak silne, że aby instrument nie podskakiwał, muszą trzymać go dwie osoby. – Słychać nas nawet w Kotlarce, oddalonej w linii prostej od Iłży około 5 km. Ludzie mówią wtedy, że w Iłży wyganiają Wielki Post. Może i tak jest, ale ja sobie tłumaczę, że oznajmiamy wszystkim mieszkańcom, że Pan Jezus zmartwychwstał i nastał dzień radości – mówi pan Marian.

Na początku drogi barabaniarzom towarzyszą tłumy ludzi. Nie tylko tutejsi mieszkańcy, ale też goście, dziennikarze i ekipy telewizyjne. Tak jest do kładki na rzece. Barabaniarze starają się obchodzić wszystkie ulice. – Podczas takiego obchodu robią kilka kilometrów. Dawniej barabanieniu towarzyszyły liczne psikusy, np. zdejmowano gospodarzom furtki czy bramy – wyjaśnia B. Bujakowska. Niektóre rodziny wychodzą przed posesje, aby ich powitać i poczęstować. – Przed zbliżającą się Wielką Sobotą przychodzą do mnie różni ludzie i proszą, byśmy zagrali przed ich domami. My za granie nic nie żądamy. Nam wystarczą „dziękuję” i dobre słowo, ale zdarza się, że częstują nas jajeczkiem. Przecież nie można odmówić – mówi pan Marian.

Plebania się trzęsie

Przed godz. 6 dochodzą do kościoła i bębnią przed wielkimi drzwiami iłżeckiej świątyni aż do rozpoczęcia procesji rezurekcyjnej. Wtedy bęben wraca do skarbca, a pan Marian zamienia pałeczki na saksofon, przyłącza się do orkiestry i idzie w procesji. Bywały takie lata, że baraban nie mógł obwieszczać radosnej nowiny o zmartwychwstaniu. Tak było na początku wojny. – Słyszałem, że wtedy nie bębnili, ale później, jak to się unormowało, to z barabanem chodzili strażacy. W przeciwieństwie do cywilów oni ze względu na swoją służbę mogli chodzić nocą – opowiada pan Marian. Po raz drugi baraban nie opuścił skarbca po ogłoszeniu stanu wojennego. – Ale na następny rok wybraliśmy się na posterunek, aby uzyskać od milicji zgodę na barabanienie. Do komendanta poszliśmy we dwóch. Powiedział nam tak: „To jest grupa nieformalna, udzielić zezwolenia nie mogę i wam go nie dam. Chodzić możecie, ale jeśli ktoś zadzwoni, że zakłócacie ciszę nocną, rekwirujemy baraban, a was zamykamy w areszcie”. „Dobrze, niech będzie” – odpowiedzieliśmy. Okazało się, że nikt nie zadzwonił – wspomina M. Rachudała.

– Gdy zostałem proboszczem parafii, niewiele wiedziałem o tym zwyczaju. Znałem go tylko z telewizji. Ale to było jakieś dalekie, niejasne. Obawiałem się nawet, że może to jakiś pogański zwyczaj. Teraz uważam, że to piękna tradycja, którą należy kultywować. To nas wyróżnia. Zapraszam wszystkich do Iłży, by w noc zmartwychwstania Pana Jezusa z bliska zobaczyć ten obrzęd – zachęca ks. kan. Stanisław Styś. Dodaje, że po zakończeniu liturgii wielkosobotniej – to też miejscowy zwyczaj – rozpoczyna się strzelanie z petard. Huk jest ogromny. – W pierwszym roku nie spałem całą noc. Miałem wrażenie, że plebania się trzęsie. Z roku na rok tych wystrzałów jest zdecydowanie mniej.