Rzeźbiąca we włosach

publikacja 14.05.2015 06:00

Strzyże wszędzie – na przystanku, w autobusie, w pociągu, bo wyczarowywanie fryzur to jej pasja.

 – Nigdzie się stąd nie ruszamy, tu jest najlepsza atmosfera – przyznają pracownice Marii Gilewicz Karina Grytz-Jurkowska/Foto Gość – Nigdzie się stąd nie ruszamy, tu jest najlepsza atmosfera – przyznają pracownice Marii Gilewicz

Nie potrzebuję do pracy specjalnych warunków, narzędzia mam zawsze ze sobą. Najszczęśliwsza jestem, jak mogę ostrzyc bezdomnego albo kogoś w potrzebie – przyznaje Maria Gilewicz. Pochodzi z niewielkiej wsi Kózki, w zawodzie pracuje 45. rok. Jej zakład fryzjerski w Kędzierzynie-Koźlu istnieje już od 25 lat. Pomaga jej tam siedem fryzjerek, stażystka i dwie uczennice, pracując na zaledwie 37 mkw. Na drzwiach napis „Fryzjer męski”, jednak wśród klientów nie brakuje pań. Przychodzą panowie o srebrnych włosach, w sile wieku, młodzieńcy i kilkuletni, proszący o wycięcie nad uchem siatki Spidermana prócz wyrównania grzywki. Każdy witany z uśmiechem, na dzieci czekają cukierki.

I ona, i jej pracownice mają już stałych klientów, którzy czekają na „swoją” fryzjerkę. – Już od lat tu przychodzę, pani Marysia wie, jaką fryzurę lubię i jak mnie obciąć na sucho, żeby włosy się układały – przyznaje klientka, pani Jolanta.

To sztuka, nie zawód

Dla Marii Gilewicz fryzjerstwo to nie tylko praca. To prawdziwa pasja. Kiedy widzi osobę wymagającą interwencji grzebienia i nożyczek, zdarza jej się podejść i zaproponować darmowe strzyżenie. Przemiana wyglądu klienta sprawia jej autentyczną frajdę. – Często strzygę biednych czy bezdomnych, ale nie robię tego „z łaski”. Cieszę się, że robię coś dobrego, ale też mam satysfakcję, widząc, że ktoś się czuje zadbany, przystojniejszy w nowej fryzurze – podkreśla fryzjerka. Porównuje swoją pracę do rzeźbiarza, który patrząc na głaz albo pień drzewa, już widzi w nim piękne kształty, które trzeba tylko wyłuskać z niekształtnej masy. – Jedni rzeźbią w kamieniu, inni w drewnie, a my we włosach – mawia do swoich uczennic. – To też jest sztuka, bo każda głowa jest inna, różne są włosy i różne oczekiwania klientów. A jeśli chodzi o miejsca, gdzie zdarzyło jej się robić fryzury, opowiada, jak to na trasie z Kędzierzyna do Racławic Śl. zdążyła ostrzyc kiedyś ośmioro dzieci; innym razem urzędniczka zapamiętała ją, widząc, jak strzyże bezdomnego na murku. Do dziś mieszkańcy Trawników pamiętają, jak czekając na przystanku PKS-u, zawołała jadącego z pola traktorzystę, który jakby dawno fryzjera nie widział… Gdy podjechał autobus, kierowca poczekał chwilę, śmiejąc się, bo traktor pykał na poboczu, a ona właśnie kończyła dzieło. Wcześniej jedna z kobiet w rozmowie z nią żałowała, że męża rolnika nie ma w domu, bo nazajutrz idą na pogrzeb. Czy to był on – nie wie do dziś.

Koronka u fryzjera

Nad wejściem do zakładu wisi sporej wielkości krzyż, zawieszony przez synową pani Marii. Nieco dalej mały wizerunek Jezusa Miłosiernego. A ze ściany kącika socjalnego zerka Matka Boska i św. Jan Paweł II. To nie przypadek. – My codziennie się tu modlimy – za nasze sprawy domowe, za klientów, za nadchodzący dzień, za misjonarzy, o pokój i miłość w nas i na świecie. A jak jestem na miejscu, to o 15.00 odmawiamy Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Czasem nawet klienci się dołączają. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś był przeciwny. Stali klienci wiedzą, że taki mamy zwyczaj, cieszą się, że ich otaczamy modlitwą, tylko nowi czasem są zaskoczeni – tłumaczy właścicielka. Podobnie akceptują to jej pracownicy. – Byłam zaskoczona, gdy w rozmowie wstępnej pani Maria mnie zapytała, czy nie będzie mi to przeszkadzało. A teraz same dokładamy swoje intencje, np. kiedy ktoś w rodzinie choruje albo przeżywamy jakieś trudności – przyznaje Jolanta Mrozowska z Kędzierzyna-Koźla.

Daj, a otrzymasz

Działalność charytatywna nie kończy się tu na modlitwie – razem wspierają dzieła misyjne, biedne dzieci. W aucie pani Marii zawsze jest jakaś odzież i żywność dla potrzebujących, często przynoszą coś dla nich stali klienci. Taka wiara w praktyce. Ale z okazji jubileuszu postanowili zrobić coś specjalnego. – Stąd pochodzi misjonarz, o. Andrzej Serwaczak, który od lat posługuje na Madagaskarze. Tu mieszka nadal jego mama. Kiedy ją obcinałam, wyszło, że brak im tam naczyń liturgicznych, ornatów. Dlatego rok temu przywiozłam mu od nas z Medjugorje piękny kielich, a teraz postanowiłyśmy ufundować ornat, na pamiątkę tego ćwierćwiecza. Włączyli się w to klienci, dzięki czemu udało się ofiarować trzy. A goszczący u mnie o. Tadeusz, paulin z Jasnej Góry, poświęcił nam zakład na to 25-lecie i wygłosił naukę – opowiada Maria Gilewicz.

Zaufanie i miłość

Kto z pracowników trafia do zakładu, przeważnie zostaje tu na dłużej lub nie ma problemu z pracą. A bywało, że o przyjęcie na praktykę prosiły dziewczyny, które z innych zakładów wyrzucono. Pani Maria nie odmawiała. Uczą się u niej i pracują nie tylko kędzierzynianki – są osoby dojeżdżające z Landzmierza, Niezdrowic, Ostrożnicy czy Mechnicy – wsi odległych nawet o 20 km. Tu solidnie uczą się rzemiosła. – Gdy wysłano mnie do Krakowa ze spółdzielni, uczyliśmy się fachu, strzygąc w domach starców, robiąc fryzury biednym za parę złotych. To była dobra szkoła, więc przeniosłam ją tu. Jeździmy do domów dziennego pobytu, domów pomocy społecznej, dawniej do domu dziecka, wspieramy też lokalne imprezy, oferując darmowe strzyżenie jako nagrodę w konkursie. To uczy nie tylko fryzjerstwa, ale i postawy życiowej, wrażliwości – podkreśla Maria Gilewicz. To właśnie stara się przekazać – pasję i umiejętność dzielenia się.

Do swoich współpracowniczek ma zaufanie. Mówi do nich skarby, aniołki, przytula, zostawia im dużo swobody, ale i wymaga. Ich kontakt nie kończy się w pracy, spotykają się też np. na ogniskach i grillu na działce. – Pani Maria jest dla nas jak mama, troszczy się o nas, słucha, radzi, daje paczki na św. Mikołaja. Staramy się jej nie zawieść – przyznają Ilona Tiszbierek z Niezdrowic i Sandra Juraszek z Landzmierza.

TAGI: