Taki nie powinien sięgać po ołówek

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 27.04.2015 06:00

Poszedł do sklepu, tak zwyczajnie. Gdy wrócił, zaczął przygotowania do podróży życia. Ma 23 lata.

Prosto na ulicy – takiego rysowania Mariusz spróbował najpierw we Wrocławiu, potem w kilku stolicach Europy Ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość Prosto na ulicy – takiego rysowania Mariusz spróbował najpierw we Wrocławiu, potem w kilku stolicach Europy

Cztery lata po maturze i wciąż nic. Stoję w miejscu. To niedopuszczalne – mówi Mariusz Kędzierski. Właśnie wrócił z wyprawy po dziewięciu miastach Europy. – Bo ludzie mnie nie znają, tu w okolicy, tym bardziej tam, w świecie.

Do Biedronki chodzi zazwyczaj,

bo blisko i tanio. Wtedy poszedł po paprykę albo ogórki – nieważne, na pewno było to stoisko z warzywami. Ważne, że przyszła mu myśl: wystawa w Nowym Jorku. Czemu tam? Bo tam nie byłem, bo to centrum artystycznego świata, bo to szansa dla każdego artysty, bo tam spotykają się ci, którzy szukają, wypatrują, łowią – żeby dać szansę. Tym bardziej jemu: niepełnosprawnemu 23-latkowi. Wrócił więc do domu i zaczął pisać słowa, które mu przychodziły do głowy. Tak już ma, że w strumieniu świadomości szuka nici przewodniej, dociera do tego, co kryje się pod powierzchnią, co często zasłonięte jest przez codzienną krzątaninę. Pisał i pisał. Nie mógł przestać. Wreszcie dobrnął do końca. Dwie strony A4 – tyle tego było. Spojrzał i zobaczył. Swoje pragnienia.

Zmiana na lepsze.

Chęć dotarcia do ludzi. Rozwój – z takim przesłaniem skontaktował się z konsulatem w Nowym Jorku. Napisał do największego polonijnego dziennika. Nie musiał długo czekać. Taki artysta jak on – to nie jeszcze jeden z młodych ambitnych startujących w życie. To człowiek, za którym stoi długa historia walki i siły, woli i zwycięstwa, pokory i pogody ducha. Historia, która sama się pisze, którą chce się opowiadać, o której łatwo zrobić film. Więc napisano, opowiedziano i nakręcono. A teraz pieniądze. Skąd je wziąć? Do konkursu „It’s Your Life. Just take it” firmy Kruger&Matz zgłosiło się dwa tysiące ludzi. Przekonanych, że to im powinien przypaść w udziale grant na realizację marzenia. Ludzi z pasją – to po pierwsze i ludzi pokonujących przeciwności – za wszelką cenę, za cenę sensu życia. „Promujemy styl życia, w którym to ty bierzesz odpowiedzialność za własne szczęście” – oto chodzi biznesmenom z branży sprzętu elektronicznego, organizatorom akcji. Zgłosił się w ostatnim momencie. Z dwóch tysięcy wybrano 35 osób. Spośród nich do finału mogło wejść tylko dziesięć.

Wśród nich był także on

Mariusz rysuje. Kto jeszcze? Tomek uprawia sztuki walki; Dominika ściga się na motocrossie; Jan driftuje; Mateusz gra w badmintona; Marek gra na gitarze; Dawid tańczy popping; Ada komponuje; Patryk buduje motocykle; Monika śpiewa. Mam talent? Nic podobnego. W telewizyjnym show masz dwie minuty na oczarowanie publiczności i jury. Tyle ci wystarczy, jeśli masz talent. Finalistom „It’s Your Life” potrzeba czasami całych miesięcy, żeby zadziwić świat swoim dziełem. Potrzeba też cierpliwości, żeby wysłuchać ich niezwykłej historii. Bo talent to nie wszystko. Mariuszem zajął się Piotr Maczkowski, przedstawiciel firmy sponsorskiej. To on pilotuje organizację wystawy w Nowym Jorku. On też postanowił, ni stąd, ni zowąd, że dołączy do Mariusza.

Bo Mariusz wymyślił sobie

wyprawę po Europie. Na początku miał być tylko Londyn, Paryż, Barcelona i Rzym. Na początku chłopak miał wyjechać w samotną podróż, podczas której w tych miastach miał rysować na ulicy. Początkowo planował, że sam będzie dokumentował swoje dokonania. On, chłopak bez rąk. Sam jeden. Rysować, robić zdjęcia i kręcić film o tym wszystkim. Więc gdy Piotr usłyszał o nowym przedsięwzięciu Mariusza, bez chwili wahania zadeklarował: – Jadę z tobą! Dla niego w tym momencie nie było nic ważniejszego. Nie sprawdzał terminarza, nie kalkulował, nie wypytywał o szczegóły: Jadę z tobą! I Już! Ostatecznie wyruszyli w pięciu busem: kierowcy, fotoreporterzy i Mariusz. Przed nimi była droga o długości 10 000 km.

Ze Świdnicy do Europy

Berlin. Zanim dojechali ze Świdnicy, zapadł zmrok. Było zimno. Mariusz usiadł tylko na chwilę, żeby rozpocząć rysunek. Było tak, jak założył: na ulicy. Niestety ludzi niewielu: zimno i późno zrobiło swoje. Amsterdam. Pogoda jeszcze gorsza. Ulewa. Nie dało się rysować. Dopiero wieczorem ciut cieplej. Usiadł, żeby dorysować kolejnych kilka kresek. Londyn. Trafalgar Square. Miejsce znane, ludzi niewielu. A przecież to z ich powodu chciał tu być. Przenoszą się na Piccadilly Circus, w samo serce rozrywkowego West End’u. Strzał w dziesiątkę. Jasno jak za dnia, bo neonów tysiące. Ledwie siadł na ulicy, od razu wzbudził ciekawość. Do przypadkowych przechodniów dołączają dwie wycieczki: Włochów i Hiszpanów. Południowcy są otwarci i serdeczni. To nic, że tylko jeden zna angielski. Zabawa w najlepsze. Wspólne zdjęcie obowiązkowe. Paryż. Widok na wieżę Eiffla – na dobry początek. Potem niedaleko Łuku Triumfalnego. Tu bliżej ludzi. Po dłuższej chwili do Mariusza podchodzi dziewczyna, cała zapłakana. Rozmawiają. Jest imigrantką, przeżywa trudny czas: bez pracy, bez języka, bez rodziny. Myślała, żeby się poddać. Bezręki chłopak dodał siły. Będzie walczyć! Barcelona. Zmęczenie daje się we znaki. Wszystkim. Spędzają tu trzy dni. Niestety na Rambli rysować nie wolno. Policjant jest nieugięty. Na szczęście wskazuje miejsce, gdzie nikt artysty nie będzie niepokoić. Marsylia. Była po drodze. Bardzo niebezpieczna. Pełno imigrantów, gangi i przemoc. Do tego brud, bieda, smród. Francuski socjal może i dobry, ale demoralizuje. Wieczorem ulice pustoszeją. Wenecja. Na placu św. Marka nie było szans na rysowanie: wszędzie indziej – proszę bardzo, tutaj nie! „Gdzie indziej” była wycieczka z RPA. Sympatycznie i swojsko. Notes-pamiętnik zapełnił się wpisami. Rzym. Na placu św. Piotra nie było szans na rysowanie: wszędzie indziej – proszę bardzo, tutaj nie! Za „wszędzie indziej” tym razem wybrali Fontannę di Trevi. Wprawdzie w remoncie, ale i tak ściągającą tłumy. Po robocie wracają na Watykan. Jest 2 kwietnia. O 21.37 z tysiącami Polaków jest, pamięta i czuwa. Dzwoni do mamy. Wzruszenie. Ateny. Wielkanoc, ale nie tutaj, bo tu prawosławie. Wyprawa zbliża się do końca. Można odpocząć. Mieszkają w Pireusie i tam źle parkują samochód. Mandat to nic. Żeby odzyskać tablice rejestracyjne, mają czekać nawet trzy tygodnie. Na błagania kierowców, szef policji pozostaje obojętny: „Bo wy Polacy lekceważycie nasze prawo! W Grecji jesteście!”. Dopiero gdy staje przed nim bezręki chłopak, mięknie: „I żeby mi to było po raz ostatni!”. Ale to nie koniec. Gdy wracają z Akropolu, ich bus jest okradziony. Ze ściśniętym gardłem sprawdzają sprzęt wart dziesiątki tysięcy złotych. Nieruszony, choć wszystko splądrowane. Giną chusteczki, karty kredytowe i dowód osobisty. Kolega musi zostać, reszta wraca do Polski. Spotkają się dwa dni później w Budapeszcie, dokąd doleci na paszporcie dyplomatycznym wystawionym przez ambasadę.

Wracają 9 kwietnia,

po siedemnastu dniach podróży. Zmęczeni, spięci, doświadczeni, ale spełnieni. Filmowcy biorą się za film. Fotograf obrabia zdjęcia. Menedżer pracuje nad nowojorską wystawą, a Mariusz porządkuje wrażenia, natchnienia i przygląda się nowym horyzontom, jakie otworzyła przed nim Europa. Wszyscy odpoczywają. Nie udało się odwiedzić Wiednia. To miało być dziesiąte miasto projektu „Mariusz rysuje”. Ale to nic. Kiedyś tam wróci. I tak jest się czym cieszyć: poznał klimat, zabytki i ludzi w miastach, w których nigdy nie był (z wyjątkiem Londynu). Spotkał setki ludzi. Widziało go jeszcze więcej. Chłopaka, który robi coś, na co natura nie chciała pozwolić. Człowieka bez rąk – taki nie powinien sięgać po ołówek, a jednak udaje mu się spełnić marzenia. Skojarzenie z Nickiem Vujicicem nieuniknione – tak jak spotkanie z nim, na którym Mariuszowi bardzo zależało. Dojdzie do niego już niedługo. 30 kwietnia, w Poznaniu, gdzie Nick, człowiek bez rąk i bez nóg, a jednak szczęśliwy mąż, ojciec i świadek świętości życia, spotka się z czterdziestoma tysiącami ludzi, dla których jest inspiracją i autorytetem. Mariusza jednak nie będzie wśród tysięcy, on będzie w grupie wybrańców, którzy będą mogli z Australijczykiem porozmawiać na VIP-owskim spotkaniu. Wtedy też wręczy mu portret, który narysował. Portret samego Nicka. Staną tak jeden naprzeciw drugiego. I będą się rozumieć jak z nikim innym na świecie.