Tradycja nas określa

Karolina Pawłowska

publikacja 18.05.2015 06:00

Mają swoje prawo, które znaczy więcej niż wszelkie zapisane kodeksy, swoją tradycję, której z dumą strzegą, i choć żyją obok nas, niewiele wiemy o romskich sąsiadach.

 Białogardzkim Romom zależy na zachowaniu tradycji i opowiadaniu o swojej kulturze Bogdan Czepelinda Białogardzkim Romom zależy na zachowaniu tradycji i opowiadaniu o swojej kulturze

Najczęściej spotykamy się z dwoma stereotypami: malowniczo-folklorystycznym i degradująco-kryminalnym.

Wozy kolorowe już nie jadą

– Tak się ludziom kojarzą Cyganie: kolorowe wozy, wiatr we włosach i nocne śpiewanie przy ognisku. Tak też było. Jeszcze na starym mieszkaniu u rodziców, tam pod domem tabory stały. Pamiętam, jak wieczorami stoły wystawiali, ogniska palili, Cyganie siedzieli i śpiewali – przyznaje z uśmiechem Edward Głowacki. Jego rodzice byli pierwszą rodziną romską, która osiedliła się w Białogardzie w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Przyjechali spod Warszawy. Za nimi w miasteczku pojawili się kolejni Cyganie, tworząc społeczność mocno przywiązaną do swojej tradycji i okrytą aurą tajemniczości.

– Trochę tych stereotypów udało się zlikwidować, ale w mentalności ludzkiej to zostało. Sam się z tym spotykałem, jak zajmowałem się handlem. Nieraz na wsiach słyszałem: „O, Cygan przyjechał, to coś pewnie ukradnie”. Ale i prawda, że zdarzało się, że Cygan kurkę ukradł, ziemniaków wykopał gospodarzowi. Jakoś żyć musiał. Ale nikogo nie zabił. Za to odpowiedzialność zbiorowa na wszystkich spadała. Może dlatego, że Cyganie razem się trzymają – kiwa głową pan Edward.

Romskie tabory to już przeszłość, chociaż wcale nie tak odległa. Władze zmusiły Cyganów do osiedlenia się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, na dobre uziemiając koczowników. – Najstarsza siostra jeszcze w lesie rodziła, w taborze.– mówi pan Edward. – Trochę szkoda tamtego wędrowania. Ale dzisiaj już by się tak nie dało. Nawet nie bardzo umiem sobie to wyobrazić. Dobrze się stało, że Cyganie się osiedlili na stałe. Wtedy nie było problemu ze znalezieniem jakiegoś kąta na zimę i o zajęcie jakieś łatwiej było. Dzisiaj z pracą krucho u wszystkich – dodaje.

Kultura romska wciąż wzbudza wiele kontrowersji. Najwięcej dotyczy modelu cygańskiej rodziny: bardzo młodych małżeństw, wielodzietności, analfabetyzmu, braku stałej pracy lub obrazu Cygana-złodzieja. Sporo stereotypów związanych z Romami w Białogardzie już obalono. Niemało w tym zasługi Stowarzyszenia Integracji i Rozwoju Mniejszości Narodowych, któremu szefuje pan Edward. Od dekady dbają o to, żeby to, co słyszy statystyczny Polak o Cyganach, nie kojarzyło się z biedą i patologią, ale z bogatą kulturą. Współpracują także z miastem, realizując projekty aktywizujące zawodowo Romów, pomagające im w zdobywaniu wykształcenia czy w poprawianiu warunków mieszkaniowych.

Cygan czy Rom?

W świetlicy prowadzonej przez stowarzyszenie, dzieciaki oblegają komputer, śledząc rozwój gry. Tylko najmłodszy Miłosz, jak żywe srebro, nie może długo usiedzieć w miejscu. Najmłodsi nie tylko się tu bawią, ale też odrabiają lekcje. Tu też spotykają się dorośli członkowie romskiej społeczności, która w Białogardzie liczy 120 osób. Mają swój zespół, z którym wyjeżdżają na koncerty, jest teatr, dzieci przygotowują występy, podczas których recytują wiersze Papuszy, cygańskiej poetki. – Cygan? Tu nie ma nic obraźliwego! Wszystko zależy od tego, jak się to słowo mówi. Rom niby brzmi ładniej, ale ja zawsze byłem Cyganem i będę Cyganem – wyjaśnia pan Edward. – Edyta, my jesteśmy Cyganami czy Romami? – pyta przekornie siostrę. – Mnie to obojętne – odpowiada z uśmiechem pani Edyta, wzruszając ramionami. Razem było ich w domu dziesięcioro rodzeństwa. Dzisiaj tak dużych rodzin romskich nie ma. – Raczej dwoje, troje dzieci. Czworo to już naprawdę duża rodzina – mówi.

Jest asystentem romskim, do jej obowiązków należy m.in. pilnowanie, czy dzieci poddają się obowiązkowi szkolnemu. – Sprawdzam, jak się uczą, czy nie sprawiają problemów i czy chodzą do szkoły. Niektóre uczą się bardzo dobrze, z innymi są problemy. To tak, jak z polskimi dziećmi. Jedne chcą, inne nie. Ale zmienia się nastawienie rodziców. Dla starych Cyganów nie miało znaczenia wykształcenie. Teraz jest inaczej – przyznaje.

Olga ma 12 lat i chce być wiolonczelistką. Od czterech lat uczy się w białogardzkiej Szkole Muzycznej. – Nauka jest bardzo ważna. Niektórym zależy bardziej, innym mniej, ale chyba wszyscy młodzi to rozumieją, że trzeba się uczyć, żeby coś osiągnąć w życiu – mówi poważnie. – Dla mnie to ważne, że należę do społeczności romskiej i czuję się z tego powodu dumna. Nie mam wrażenia, że cokolwiek tracę, przeciwnie, dużo zyskuję, na przykład dużą rodzinę, na której mogę polegać. Koledzy i koleżanki ze szkoły są nawet trochę ciekawi, jak żyjemy. I zazdroszczą mi, że będę mogła zdawać maturę po romsku – śmieje się nastolatka. Marzy jej się kariera zawodowego muzyka, więc ani jej w głowie, żeby przerwać naukę i… dać się porwać. Zgodnie z tradycją Cygan może porwać wybrankę swojego serca i w ten sposób „przekonać” obie rodziny do zgody na ślub. – Mnie też mąż „porwał” 19 lat temu. Za moim przyzwoleniem oczywiście. Wszystko było umówione – śmieje się pani Edyta. Na ślub młodych muszą wyrazić zgodę rodzice. – Coraz rzadziej rodzice aranżują małżeństwa dzieci, a i tak pytają młodych, czy chcą – dodaje.

Problemem dla polskiego prawodawstwa są małżeństwa romskie zawierane przez nastolatki. Dla nie-Romów szokujące, dla Cyganów zupełnie naturalne. – Ja miałam 25 lat, wcześniej nie chciałam, ale są i takie, które wychodzą bardzo młodo za mąż. Wszystko zależy od dziewczyny – przyznaje pani Edyta.

Rodzina to podstawa

Nie wszystkie małżeństwa romskie są sakramentalne, a nawet nie są zawierane w Urzędzie Stanu Cywilnego. – Większość Romów żyjących w Polsce to katolicy, chociaż wyznanie to indywidualna sprawa. Ale jeśli ślub jest tylko romski, dla nas jest tak samo ważny – mówi pan Edward. – A i rozejść się wcale nie jest tak łatwo. Nie jest tak, że Cygan może sobie nową żonę wziąć, bo mu się stara znudziła. Musi czekać, aż ona też weźmie sobie nowego męża. Tak czekać może i 20 lat – zdradza.

Żona pana Edwarda jest Polką. Bratowa, pani Renata, także. Małżeństwa mieszane nie są rzadkością, chociaż obecnie nie jest to dobrze widziane, a nawet takie mariaże są zakazane. – To musiała być wielka miłość. Gdyby tak nie było, nie bylibyśmy małżeństwem od 24 lat, nie mielibyśmy czwórki dzieci i trójki wnuków – śmieje się Renata Głowacka. Przyznaje, że wejście do romskiej rodziny mimo wszystko nie jest łatwe. – Potrzeba czasu, żeby poznać i zrozumieć tę tradycję. Na szczęście moja teściowa była wspaniałą kobietą i na spokojnie wszystkiego mnie uczyła. Obyło się bez strasznych wpadek – wspomina z uśmiechem pani Renata. – Nie żyje się wprawdzie z kulturą, tylko z człowiekiem, ale rzeczywiście takie małżeństwo to wyzwanie. Trzeba bardzo świadomie podjąć taką decyzję. Ale myślę, że tak samo odpowiedzialnie powinni myśleć o małżeństwie ludzie wychowani w jednej kulturze: przecież pochodzą z różnych rodzin. To też może prowadzić do dużych zgrzytów, jeśli młodzi pochopnie się zdecydują – wyjaśnia.

Nieskalani

Najważniejsze wartości kultury romskiej można odnaleźć w niepisanym i znanym tylko Romom zbiorze obowiązujących ich praw – romanipen. Jest to kodeks postępowania, którego nieprzestrzeganie zagrożone jest skalaniem. Kodeks ten dotyczy każdej dziedziny życia. – Ciężko powiedzieć, co to są romskie zwyczaje i tradycje. My tym żyjemy na co dzień, dla nas to oczywiste. Dla niektórych są to rzeczy śmieszne, dla nas – bardzo ważne – wyjaśnia pan Edward cierpliwie. Jak Cygan łamie prawo regulowane przez kodeks, musi liczyć się z poważnymi konsekwencjami, z których najstraszniejsze jest wykluczenie ze społeczności. Wyklętym można być na miesiące, lata, a nawet na całe życie. – Wykluczony może wejść do mnie do domu, może siedzieć ze mną przy stole, ale z jednej szklanki ze mną pić mu nie wolno. Te naczynia, z których korzystał, musimy potem wyrzucić, już ich nie wolno używać.

Znacznie gorzej jest, kiedy ta kara jest surowsza: wykluczonemu ze społeczności nie wolno wejść do mieszkania innego Cygana, nawet nie może się znajdować w tym samym pomieszczeniu, co inni Cyganie. Jakby przestał istnieć: nie wolno go znać, rozmawiać z nim nawet najbliższym, bo kara przeszłaby na nich. To gorsze niż pójść do więzienia – mówi pan Edward.

Największym przestępstwem jest krzywda wymierzona przeciwko drugiemu Cyganowi. – Cygan inaczej myśli, inaczej śpi, inaczej oddycha, chociaż tym samym powietrzem, co wy – mówi filozoficznie Edward Głowacki. – Nosimy długie spódnice, nie obcinamy włosów, ale musimy je nosić spięte, nie malujemy się mocno, chyba że na scenie. Nie wolno. Dla mnie to naturalne, bo w tej kulturze się wychowywałam, ale też nie mam potrzeby żyć inaczej, inaczej się ubierać – opowiada o zwyczajach romskich kobiet jego siostra.

– Większość Romów normalnie pracuje zawodowo, kobiety też. Oczywiście w takich zawodach, które nie kłócą się z naszą tradycją. Wielu rzeczy nam robić nie wolno. Cygan nie może być policjantem, lekarzem, pielęgniarzem, śmieciarzem, krawcem czy szewcem, żeby się nie skalać. Ale może być strażakiem, żeby ratować życie – opowiada.

Ocalić tożsamość

Kultura romska kształtowana przez wieki wędrówek, choć nie ma głębokich korzeni na przykład w literaturze czy architekturze, jest żywa, wielobarwna i niepowtarzalna. W ramach projektu realizowanego przez stowarzyszenie „Romowie i ich dziedzictwo” w Białogardzie do końca maja można oglądać prace romskiego rzeźbiarza, malarza, poety i działacza społecznego Karola Parno Gierlińskiego, zaś pod koniec czerwca w mieście szykowana jest wielka impreza z taborami, romską kuchnią i oczywiście z muzyką, bez której nawet sami Cyganie nie wyobrażają sobie cygańskiego życia.

– Właściwie dopiero od czasu założenia Stowarzyszenia widać nas w mieście. Pojawiły się pierwsze projekty, dostaliśmy dotacje i wzięliśmy się do roboty. Zapał mieliśmy naprawdę wielki. Zorganizowaliśmy pierwsze koncerty i wystawy – mówi Edward Głowacki. – Dzięki temu zmienia się to nastawienie do Cyganów. Jest o wiele lepiej niż dawniej. Chyba jest więcej zainteresowania naszą kulturą niż wrogości. Mamy nawet swoich fanów, którzy czekają na koncerty – opowiada.

Białogardzcy Cyganie z wrogością się nie spotykają. – Zawsze się znajdzie jednak ktoś, komu coś się nie będzie podobać. Ale to są ludzie mało wartościowi, którzy sami od siebie nic nie potrafią dać. Normalny człowiek, który ma poukładane w głowie, pewnych rzeczy nie powie, nie zrobi – dodaje. Przyznaje, że Cyganie muszą się odnaleźć we współczesnym świecie, nie mogą zostawać z tyłu. Ale nie wolno im zatracić tego, co najważniejsze.

Mimo że świat się zmienia i Cyganie też się zmieniają, są pewne rzeczy niezmienne, nienaruszalne. – Dla nas są to normalne sprawy, nawet się nad nimi nie zastanawiamy. Dla innych będą dziwne, dla nas to nasza tradycja, coś, co nas określa jako Cyganów. Tradycja nie może zaginąć. Nie wolno nam do tego dopuścić. My musimy ją pielęgnować, bo jak my zapomnimy, to co zostanie dla naszych dzieci, dla naszych wnuków? – mówi.

TAGI: