Z Zosi wylewa się miłość

Wysłuchała: Aleksandra Pietryga

publikacja 05.06.2015 06:00

Ile mam dzieci? Jednego adoptowanego syna... – mówi Zofia Czuk z Jastrzębia-Zdroju. – No dobrze, mam wiele duchowych dzieci, nawet ich chyba nie zliczę. Ale Adaś jest tylko mój, a ja jestem jego mamą.

 Adam jest owocem miłości.  Mojej i Jezusa Archiwum rodzinne Adam jest owocem miłości. Mojej i Jezusa

Poznałam go, kiedy miał 10 lat, mieszkał w domu pomocy społecznej. Nie chodził, nie mówił, nie sygnalizował swoich potrzeb fizjologicznych, leżał w pampersie, był karmiony papkami. Wszystko brał do buzi, gryzł swoje ubranko. Miał mocno posuniętą chorobę sierocą. Leżał na poduszce i cały czas kręcił główką, aż z tyłu włosy miał wytarte. Taki chudziutki, sama skóra i kości. Wzruszał mnie, porwał moje serce. Pokochałam go i ta miłość dojrzewała we mnie, aż do momentu, kiedy nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez Adasia. To jest uczucie, które przez cały czas dodaje mi siły. Pomimo moich 62 lat ciągle czuję się młoda i mam dużo siły, żeby być dla niego, pomagać mu, opiekować się nim. Kochać go.

Dlaczego?

Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć liczną, szczęśliwą rodzinę. Wyszłam za mąż. Mój mąż też pragnął mieć kilkoro dzieci. Ale nie wyszło tak, jak sobie wyobrażaliśmy. Okazało się, że nie mogę być matką... Nasze małżeństwo nie wytrzymało tej próby. Rozpadło się. Ale pragnienie macierzyństwa, tęsknota za tym, by nosić w sobie człowieka, urodzić go, wychować, cały czas pozostały. I kiedy przyjdę do nieba, to od progu zapytam Pana Boga: „Dlaczego? Dlaczego złożyłeś w moje serce to pragnienie, skoro nie mogło być na ziemi zrealizowane...?”. Moja mama opowiadała, że odkąd byłam małą dziewczynką, pociągali mnie ludzie odpychani przez świat, lekceważeni, smutni, nieszczęśliwi. Lgnęłam do nich. Być może dlatego moje serce od początku przylgnęło właśnie do Adasia. Dziecka niekochanego, niegłaskanego, nieprzytulanego. Był śliczny. Choć wyglądał na o wiele mniej lat, niż miał w rzeczywistości.

Kiedy go poznałam, miał dziesięć lat, a ja byłam przekonana, że najwyżej sześć... Bał się dotyku, nie znał go. Uciekał, kiedy ktoś chciał go objąć. Dzisiaj to wszystko się zmieniło. Adaś sam podchodzi, gdy widzi, że ktoś jest zmartwiony, przytula go. Nie mówi. Nie potrafi przekazać swoich potrzeb, zwerbalizować emocji, wyrazić uczuć. Ja jednak już go dobrze znam. Wiem, kiedy się złości, kiedy się cieszy, jest smutny, szczęśliwy. Potrafię się w niego wsłuchać.

Zabierz Adasia do domu

Przez dwa lata dojrzewałam do decyzji, żeby stać się „pełnoetatową” mamą dla Adasia. To był czas, kiedy moja miłość macierzyńska do niego rozkwitała, to już nie było zauroczenie, to na pewno nie była litość. Pokochałam Adasia z wzajemnością. Upośledzony chłopczyk, który nigdy nie płakał, nie eksponował swoich emocji, teraz, za każdym razem, kiedy go zostawiałam, zalewał się łzami. Kiedy wyczuwał, że kończy się moja wizyta i zaraz sobie pójdę, zamykał się w łazience.

Pękało mi serce. On zostawał taki zapłakany na miejscu, a ja płakałam w samochodzie w drodze do domu. Ostateczną decyzję podjęłam podczas tygodniowych rekolekcji w ciszy. Tam pytałam Jezusa, co chce, żebym z tym zrobiła. W trakcie adoracji Najświętszego Sakramentu usłyszałam w sercu wyraźny głos: „Zabierz Adasia do domu”. I tak jesteśmy razem już 11 lat. Adaś zrobił cudowne postępy. Wstał z łóżka, zaczął chodzić, korzystać z toalety, w prosty sposób komunikować się ze mną. Lekarze mówili, że to niewiarygodne, jak szybko się rozwija. Ci mądrzejsi przyznawali, że to dlatego, że chłopiec czuje się nareszcie kochany. Bo przekonał się, że dla kogoś jest najważniejszy na świecie. I nagle w wieku 18 lat z dnia na dzień Adam przestał chodzić. Bez jasnej przyczyny medycznej. Myślę, że mogło to być spowodowane wyjazdem Adasia na olimpiadę. Beze mnie. I być może to wzbudziło w nim taki lęk przed kolejną utratą tego, co było już tylko jego; tej miłości, której był już pewien. Podświadomie cofnął się do etapu, kiedy nasza relacja się budowała, a ja byłam mu całkowicie niezbędna.

On daje mi siłę

Dziecko potrafi w niewiarygodny sposób rozbudzić miłość i wszystkie najlepsze cechy, jakie kobieta nosi w sobie. Uważam, że zawsze było we mnie dużo ciepła i serdeczności, którymi chciałam obdarzać ludzi. Lubię kochać. Nieraz słyszałam o sobie: „Z Zosi miłość aż się wylewa”. I to jest bardzo miłe. Ale Adam wyciągnął ze mnie najpiękniejsze rysy mojego „ja”, obudził mnie jeszcze bardziej, uczynił ze mnie matkę. Zdarzają się trudne chwile. Czasem brakuje nam obojgu męskiej ręki w domu. Uważam, że każde dziecko potrzebuje matki i ojca w rodzinie. Widzę, że Adamowi też brakuje ojca, cieszy się, gdy odwiedzają nas znajome małżeństwa, lgnie do moich przyjaciół. Myślę, że gdyby w domu był tata, chłopiec rozwijałby się jeszcze pełniej, jeszcze lepiej.

Jako mama Adasia doświadczyłam wszystkich odcieni macierzyństwa. Tych radosnych, ale i tych szarych, trudnych, codziennych. Kiedy mój syn cierpi, a ja nie potrafię mu pomóc; kiedy odczuwa ból; kiedy się złości, gniewa na mnie, ma swoje chimery. Jak każdy rodzic odczuwam czasem brak niezależności, tym większej, że mój syn nie dorośnie jak każde inne dziecko, nie wyjdzie z domu, nie założy rodziny. Jest całkowicie zależny ode mnie. Mogę powiedzieć, że oddałam mu swoje życie, wyrzekłam się siebie. I nigdy tego nie żałowałam, choć miałam i mam nieraz mocne doświadczenie umierania dla siebie. A to zawsze musi boleć. Adaś jest owocem miłości. Mojej do Jezusa i Jego do mnie. Gdybym wiele lat temu nie doświadczyła tej miłości, gdybym nie nawróciła się do Boga, nie oddała całkowicie siebie Jezusowi, nie miałabym siły wziąć do swojego życia niepełnosprawnego chłopca. Zawierzyłam słowu Bożemu.

W Ewangelii według św. Mateusza Jezus powiedział: „Kto by jedno takie dziecko przyjął w imię moje, Mnie przyjmuje”. Odkąd Adam zamieszkał ze mną, czuję jeszcze mocniej, że Bóg jest obecny w naszym domu. On daje mi siłę, żeby być mamą dla mojego syna, w dodatku samotną matką. Mocy do pracy, do życia dodaje mi też miłość Adasia, dziś już 24-letniego, przystojnego mężczyzny. Zawsze powtarzam i śmieję się, że gdyby mój syn był zdrowy, z pewnością nie opędziłabym się od jego adoratorek. Jego piękny uśmiech wynagradza mi każdy trud. Jest bardzo towarzyski, lubi, gdy do niego mówię, czytam głośno, modlę się z nim, kiedy wyciągam gitarę i śpiewam. Moim największym fanem jest mój syn.

TAGI: