Biznesmama superstar

Monika Augustyniak

publikacja 26.05.2015 06:00

Ich zdaniem, mamy bizneswoman to nie te, które zostawiają dzieci na 10 godzin dziennie pod opieką obcej osoby i idą do biura, ale te, które potrafią stworzyć sobie takie warunki pracy, by nie tylko spełniać się zawodowo, ale też być obecną, aktywną i zaangażowaną w wychowanie mamą.

Irena Reszka (z prawej) wraz ze wspólniczką tworzą produkty z łuski gryczanej  dla dzieci i matek Archiwum firmy Cocomilo Irena Reszka (z prawej) wraz ze wspólniczką tworzą produkty z łuski gryczanej dla dzieci i matek

Są pewne jednego – macierzyństwo to nie koniec kariery zawodowej, a dopiero jej początek. Co więcej, przekonują, że gdyby nie zostały mamami, nie starczyłoby im odwagi, by rzucić niezbyt satysfakcjonującą lub zajmującą godziny popołudniowe pracę i spróbować sił we własnej firmie. Dziś są szczęśliwymi i spełnionymi zawodowo kobietami. A co najważniejsze – mają czas na zabawę z dziećmi, spacery, place zabaw i wychowywanie swoich pociech.

Dziecięce emocje

Dorota Janicka była przekonana, że po urodzeniu synka wróci do pracy w wyuczonym zawodzie – bankowości. Stała umowa, dobre warunki pracy i szefowie, którzy czekali na nią z otwartymi ramionami – wszystko to przemawiało za tym, by kontynuować karierę zawodową. Jednak gdy urodził się Mateusz, zrozumiała, że nie potrafi zostawić go na wiele godzin dziennie z opiekunką. I że nie do końca ma ochotę wracać do pracy za biurkiem... – Już przed zajściem w ciążę marzyło mi się coś bardziej... „ludzkiego”, praca, w której będę czuła się spełniona i usatysfakcjonowana efektami. Przyjście Mateusza na świat było bodźcem do tego, by zacząć realizować to marzenie – opowiada.

Pani Dorota nie potrafi sobie przypomnieć, kiedy zafascynowała się fotografią. – Od kiedy sięgam pamięcią, zawsze robiłam mnóstwo zdjęć. Kiedy urodził się Matuś, zdjęć były już tysiące, aparat musiał być ciągle pod ręką. Uwieczniałam niemal każdą chwilę życia naszego nowego członka rodziny – od ziewnięcia, pierwszych uśmiechów, słodkich minek, po zabawę, nowe umiejętności, pierwsze kroczki, a potem już świadome pozowanie – wspomina. To był moment, w którym poczuła, że fotografia dziecięca sprawia jej największą przyjemność. Oprócz tysięcy kadrów swojego pierworodnego, zaczęła fotografować dzieci znajomych. A ponieważ informacje zwrotne były jednoznaczne i brzmiały: „Zajmij się tym na poważnie!”, postanowiła się podszkolić. – Zaczęłam dużo czytać. Książki, artykuły, w zasadzie wszystko, co wpadło mi w ręce. Ukończyłam kilka kursów internetowych w Akademii Fotografii Dziecięcej. Na tamten moment była to jedyna forma kształcenia, na jaką mogłam sobie pozwolić.

Pierwszy kurs pamiętam jak dziś. Odbywał się co drugi dzień od godz. 20. Czekałam na niego zwarta i gotowa, z wykąpanym i uśpionym dzieckiem. Siedziałam do nocy przy komputerze, zakopana we wskazówkach mistrzów. Pilnie odrabiałam pracę domową ocenianą przez instruktora – zdjęcia z wykorzystaniem nowych umiejętności czy ustawień aparatu. Potem przyszedł czas na naukę obrabiania zdjęć. Dużo nauczyłam się też dzięki radom profesjonalnych fotografów zrzeszonych na forach – wspomina mama Mateusza.

Po pierwszej sesji (Mateusz miał wtedy pół roku) zdecydowała się wejść w fotografię na poważnie. Zaczęło się kupowanie sprzętu, rekwizytów, konkretne decyzje. – Niezwykle ważną rolę odegrał też Klub Mamy, w którym dziewczyny nie tylko wspierały mnie w decyzji, ale też polecały mnie sobie pocztą pantoflową. I, oczywiście, wsparcie męża. Do dziś czasem śmieje się, że mam dobrze, bo realizuję swoją pasję, a on musi siedzieć w biurze i robić na kogoś – śmieje się. Aktualnie pani Dorota remontuje nowe studio fotograficzne i jest w trakcie zakładania działalności gospodarczej. – Co najbardziej lubię w swojej pracy? Możliwość uchwycenia dziecięcych uśmiechów, radości i emocji. Tego, co tak szybko mija, a co jest źródłem największych wzruszeń. Poza tym, choć fotografowanie dzieci nie jest łatwym zajęciem, są to jedyni tak szczerzy i prawdziwi modele, którzy nic nie robią na zawołanie. Jestem niezwykle spełniona w tym, co robię, i choć wydawać by się mogło, że sama sobie jestem szefem, tak naprawdę rządzi Mateusz, bo wszystko ustawiam pod jego potrzeby i możliwości – mruga porozumiewawczo.

Lepsza mama

– Rękodziełem zajmowałam się od najmłodszych lat. Od zwykłego malowania jako dziecko przez decoupage aż po witraże – wspomina Agnieszka Celejewska. – Mając taką pasję, trudno było mi polubić pracę inspektora ds. rozliczeń. Kiedy urodziłam Łucję, wiedziałam, że nie wrócę do „papierologii”, ale spróbuję swoich sił w tym, co rzeczywiście sprawia mi przyjemność i co pozwoli mi opiekować się córeczką – tłumaczy. Ostatnimi czasy pani Agnieszka zaczęła wyrabiać przepiękne kartki okolicznościowe – zaproszenia na chrzest, pocztówki pamiątkowe i inne. Swoje umiejętności doskonali na przeróżnych warsztatach.

Na pytanie, skąd pomysł, by rozkręcić coś własnego, odpowiada, że – po pierwsze – nie jest typem kobiety, która spełnia się tylko w roli żony i mamy. – Zawsze byłam aktywna i miałam potrzebę tworzenia. Łucja uczyniła mnie najszczęśliwszą kobietą na ziemi, ale już po kilku miesiącach zrozumiałam, że muszę zainwestować w siebie, by być lepszą, bardziej kochającą i spełnioną mamą. Z drugiej strony nawet nie myślę o pozostawieniu dziecka pod czyjąś opieką. Dlatego zaczęłam szukać swojej niszy, miejsca, w którym rozwinę swoje pasje i talenty – opowiada.

W przerwach między zabawą, karmieniem, zmienianiem pieluszek, praniem, gotowaniem i tysiącem obowiązków, które towarzyszą mamom każdego dnia, pani Agnieszka tworzy swoje miniarcydzieła. Ostatnio mama artystka założyła blog, na którym prezentuje swoje wyroby. – To, co było najtrudniejsze, to wiara w to, że mój pomysł ma szansę przerodzić się w rzeczywistość. Bezcenne okazało się wsparcie męża, mamy, a także innych kobiet, które na różne sposoby utwierdzały mnie w przekonaniu, że jestem w stanie spełnić marzenia. Dziś widzę, że macierzyństwo jest źródłem nie tylko przedsiębiorczości, ale też obowiązkowości i efektywności. Nie mam całego dnia na moje „robótki”, więc wykonuję je sprawnie, bez ociągania się. Gdy Łucja śpi, ja zajmuję się rękodziełem. Marzą mi się warsztaty dla rodzin, w czasie których podzielę się swoją pasją. Jestem jeszcze na etapie tworzenia mojego nowego miejsca pracy, będę się starać o dotację, która pomoże mi rozkręcić firmę i wierzę w to, że można połączyć macierzyństwo, pasję i pracę zawodową – mówi z przekonaniem.

Najpierw dzieci, potem firma

– Zawsze byłam bardzo aktywną osobą, wszędzie mnie było pełno i rozpierała mnie energia. Przez 5 lat prowadziłam zespół taneczny. Później zaszłam w ciążę i... zostałam uziemiona – wspomina Irena Reszka, mama Janka i Artura. – Z jednej strony byłam bardzo szczęśliwą mamą wspaniałego syna, z drugiej cierpiałam na brak aktywności poza domem. Wiedziałam jednak, że nie wrócę do pracy, która zajmuje mi godziny popołudniowe, a tak było w przypadku nauki tańca – tłumaczy. Pani Irena wspomina, że Janek przewartościował jej życie. On, jego zdrowie i kreatywne pobudzanie jego rozwoju stały się priorytetem. Dlatego też, gdy po niespełna 2 latach urodził się kolejny syn, nie miała wątpliwości, w jakim kierunku będzie rozwijać swoje talenty, niespożyte pokłady energii i niezliczone pomysły. – Martwiłam się, gdyż Jankowi w czasie snu bardzo pociła się głowa. Przeszukiwałam internet, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie problemu i pewnego razu dotarłam do stron producentów wyrobów z łuski gryczanej. Okazało się, że to niezwykły dar natury o leczniczych właściwościach, jednak wiedza o nim jest znikoma, a artykuły z łuski gryczanej wykorzystuje się jedynie dla osób starszych, głównie do produktów rehabilitacyjnych. Postanowiłam więc stworzyć gamę produktów handmade dla dzieci i matek, które wyróżniałyby się ciekawym designem i kolorystyką – tłumaczy.

Tak zaczęła się przygoda pani Ireny z własną działalnością gospodarczą. Wkrótce okazało się, że jest szansa na uzyskanie funduszy unijnych, które ułatwiłyby start, i wtedy aktywna mama stwierdziła, że wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, iż to jest „ten” moment, w którym może zacząć się realizować. Dziś firma Cocomilo istnieje prawie 2 lata. – Aktualnie przeniosłam siedzibę do Warszawy, weszłam w spółkę, dzięki czemu marka zyskała rozgłos i reklamę. Podpisaliśmy duży kontrakt z TVP, co sprawia, że staliśmy się rozpoznawalni na rynku. Jednak gdyby okazało się, że prowadzenie firmy przeszkadza mi w wychowaniu dzieci, zaprowadzaniu ich na piłkę nożną, judo, taniec, place zabaw i inne zajęcia, rzuciłabym to bez zastanowienia. Dziś najważniejsze są dzieci i to praca musi się do nich dostosować. Tak wyobrażam sobie mamę bizneswoman.

TAGI: