Cisza, która boli

Agnieszka Napiórkowska

publikacja 01.08.2015 06:00

– Wiemy, jak ważne jest życie. Jeśli można je uratować bądź przedłużyć, warto to robić. Pomoc zmienia serce ofiarodawcy, a choremu daje nadzieję. To lek, którego nie można kupić w żadnej aptece – mówi Justyna Panfilewicz.

Złośliwy nowotwór, na który zachorował Tomasz Michałowski, nie osłabił więzi rodzinnych Archiwum rodzinne Michałowskich Złośliwy nowotwór, na który zachorował Tomasz Michałowski, nie osłabił więzi rodzinnych

Takiego pospolitego ruszenia dawno w Skierniewicach nie było. Muzycy, aktorzy, pracownicy szpitala, przyjaciele, bliżsi, a nawet dalsi znajomi na różne sposoby wypowiedzieli walkę nowotworowi, z którym od 4 lat zmaga się Tomasz Michałowski. Podjęte wyzwanie ma już swoje owoce. Są nimi niezwykła mobilizacja środowiska i litry oddanej krwi. Zaangażowani w pomoc nie wątpią, że już niebawem usłyszą także o... nokaucie choroby.

Herbaciany rytuał

Agnieszka i Tomasz od 10 lat są małżeństwem. Poznali się w 2000 roku. Jak mówi Agnieszka, z jej strony była to miłość od pierwszego wejrzenia. Kiedy pierwszy raz zobaczyła Tomka, wiedziała, że będzie jej mężem. Zdecydowanie mniej rozmowny Tomasz przyznaje, że Agnieszka szybko zawróciła mu w głowie. Ślub wzięli w lutym 2005 roku. Od pierwszych dni wspólnego życia uwielbiali samochodowe podróże. Cel był drugorzędny. Sama wyprawa, spotkania z rodziną i przyjaciółmi czy zwykłe poznawanie nowych miejsc wystarczały. Drugą wspólną pasją był basen. Trzecią – poranne picie kawy. – Od zawsze uwielbialiśmy wcześnie wstawać i z kubeczkiem herbaty bądź kawy siadać naprzeciw siebie – zdradza Agnieszka. – To nasz sposób na dobry początek dnia. Do rozmowy nie trzeba było nas zachęcać. Nieraz cieszyliśmy się, że w naszym życiu miał miejsce cud, którym jest nasza miłość.

Z tygodnia na tydzień coraz większa grupa ludzi modli się o drugi cud dla Michałowskich. Szturm do nieba zanoszony jest w intencji zdrowia Tomka, u którego 4 lata temu zdiagnozowano nowotwór złośliwy w jamie brzusznej, w zaotrzewnej. Dziś, ze względu na ogólny stan zdrowia oraz ułożenie nowotworu, wykluczony jest zabieg operacyjny. Od ponad 3 lat skierniewiczanin poddawany jest chemioterapii i od ponad roku najnowszej metodzie – hipertermii, która polega na podgrzewaniu guza do 42 st. C, co powoduje, że ten się obkurcza i wapnieje.

Metoda ta, niestety, nie jest refundowana przez NFZ. Aby leczenie przynosiło efekty, Tomasz musi przyjmować zabiegi hipertermii trzy razy w tygodniu. Jeden kosztuje 650 zł. Jego rodzina nie ma takich pieniędzy. Choroba już dawno wykluczyła Tomka z pracy zawodowej. Dostaje jedynie rentę. W tym roku pojawiła się szansa na nowoczesne leczenie radioterapią protonową oraz immunoterapią. I choć nie ma pewności, czy one zadziałają, ani nawet czy Tomasz się na nie zakwalifikuje, skierniewiczanie postanowili zmierzyć się w nierównej walce z chorobą. Jak grzyby po deszczu rodzą się nowe pomysły na zbiórkę pieniędzy i pozyskiwanie honorowych dawców krwi. Mężczyźnie potrzebne są częste transfuzje. Ponadto 4 razy w tygodniu poddawany jest dializie. Na tym jednak nie koniec. Kilka miesięcy temu na nodze Tomka pojawiła się duża, niegojąca się rana.

Mimo bardzo złego samopoczucia Tomasz nie poddaje się. Swoją walką, pogodą ducha, niespotykaną wręcz skromnością, a nade wszystko chęcią niesienia pomocy innym podnosi na duchu, dodaje zapału i przywraca nadzieję.

Powtórna licytacja

Wśród osób angażujących się w różnego rodzaju pomoc dla Tomasza są pielęgniarki skierniewickiego szpitala: Agnieszka Zaborska, Anna Głowacka i Mariola Juźwikowska. Wszystkie trzy zgodnie twierdzą, że wielu takich osób się nie spotyka. – Tomka poznałam na oddziale dializ – mówi Agnieszka. – Jest skryty. Długo nie przyznawał się, że nie ma pieniędzy na zabiegi. Słysząc o tym, postanowiłam działać. O jego trudnościach opowiedziałam moim przyjaciołom, z którymi działam w stowarzyszeniu Czerwona Pomarańcza, a także w kole i klubie PCK Życie. Od razu wszyscy byli na tak – opowiada.

Na efekty długo nie trzeba było czekać. Pomoc poszła kilkutorowo. Poza zbiórkami pieniędzy prowadzonymi w parafiach rozpoczęła się też akcja pozyskiwania honorowych dawców krwi. Piotr i Joanna Wasiakowie, członkowie Czerwonej Pomarańczy, w ramach akcji informacyjnej prowadzonej wśród znajomych i na Facebooku zwrócili się o pomoc m.in. do Justyny Panfilewicz, piosenkarki pochodzącej ze Skierniewic, która w tym roku w Opolu razem z Mariuszem Wawrzyńczykiem wygrała w konkursie „Debiuty”. Piosenkarka bez chwili zastanowienia włączyła się w akcję.

– Na naszą prośbę Justyna spotkała się z Tomkiem w szpitalu, gdzie nagrała krótki apel o oddawanie krwi i zrobiła sobie z nim kilka zdjęć. Apel jeszcze tego samego dnia trafił na portale społecznościowe, a jedno ze zdjęć – najpierw na kubki, a potem na licytację – opowiada Piotr Wasiak. Piosenkarka o potrzebie oddawania krwi mówiła też podczas koncertu w Skierniewicach. Efektem jest zdecydowany wzrost liczby dawców.

– Jestem świeżo po podobnej sytuacji w najbliższej rodzinie. Wiem, że trzeba reagować bardzo szybko. Gdy mogę pomóc, nie odmawiam. Dobrze wiem, czym jest wolontariat. Jeszcze przed Opolem angażowałam się w pomoc bezdomnym zwierzętom. Kiedy po raz pierwszy poproszono mnie o wsparcie Tomka, tym bardziej nie miałam wątpliwości. Wrażliwość wyniosłam z domu. Jadąc do Tomka, bałam się, że się rozkleję. Potem, na koncercie, trudnym momentem był apel o krew połączony z kompozycją, którą napisałam dla mojego taty. Mam jednak nadzieję, że moje słowa dotarły do wielu wrażliwych osób, które nie pozostaną na nie obojętne – marzy Justyna.

Reakcje fanów, a także osób wrzucających do puszek pieniądze, zaskoczyły wolontariuszy. – Pewien mężczyzna, kiedy przyszedł odebrać swój wylicytowany kubek, nie dość, że zapłacił za niego podwójnie, to jeszcze przekazał go do ponownej licytacji. Patrząc na niego, pomyślałam, że musi być niesamowitym człowiekiem. Każdy przecież chce mieć gadżet potwierdzający jego dobroć. On zrobił inaczej, mimo że kubek bardzo mu się podobał – opowiada Joasia Wasiak.

Niezwykłych przypadków było znacznie więcej.

Dobro, które wraca

Na rzecz Tomka zbierano pieniądze podczas XIII Rodzinnego Rajdu Rowerowego, organizowanego szlakiem W.S. Reymonta. W pomoc zaangażowali się także aktorzy amatorskiego teatru Truskawkowi Rodzice, którzy 28 czerwca wystawili spektakl „Lampa Alladyna”. Dochód przeznaczony został na leczenie mężczyzny.

– Nasze charytatywne granie zaczęło się od akcji dla Julki. Po niej zaczęliśmy zbierać pieniądze dla Tomka – wyjaśnia Aneta Maszewska-Szymczak, reżyser, scenarzysta i menedżer teatru. – Zawsze stawiam się w roli ludzi potrzebujących pomocy. Jeśli można dla nich coś zrobić, robię to. Przy teatrze jest grono ludzi o wielkich sercach. O ich formacie świadczy choćby to, że odkąd zaczęli grać charytatywnie, jeszcze bardziej angażują się w przedstawienia, by wypaść jak najlepiej. Tak też było w przypadku Tomasza, który jest niezwykłym człowiekiem. Wiem to, bo przed spektaklem rozmawiałam z nim telefonicznie, a w dniu gry osobiście. To bardzo skromny, nielubiący zamieszania wokół siebie człowiek. Pierwsze słowa, jakie mi się cisną, gdy o nim myślę, to skromność i wrażliwość. One sprawiają, że w sytuacji, w której się znalazł, zachowuje się jak aktor, który nie zna roli. Jakby dobro, które go spotyka, zawstydzało go, peszyło i odbierało mowę. Mimo swojej ciężkiej choroby zamiast siebie widzi drugiego człowieka. Tak też było na spektaklu. Dziękując, pytał o innych i o możliwość pomocy dla nich – zauważa Aneta.

Z taką oceną zgadzają się zarówno skierniewickie pielęgniarki, państwo Wasiakowie, jak i Witold Danelski, prezes Czerwonej Pomarańczy, na którym ogromne wrażenie robi troska Tomka o innych. Wycieńczony chorobą mężczyzna bez przerwy zachęca znajomych do badań profilaktycznych, a zwłaszcza do systematycznego sprawdzania markerów nowotworowych, niczym mantrę powtarzając, że wczesne wykrycie nowotworu daje większą szansę na przeżycie. – Patrząc na jego walkę, którą wielu dawno by już sobie odpuściło, czujemy wszyscy, że więcej dostajemy, niż dajemy – przyznaje Witek.

– W przypadku Tomka niemal natychmiast sprawdza się zasada, że dobro wraca. Mało tego – pączkuje! Dowodem na to są kolejne akcje, ale także nasza przemiana i wewnętrzne dojrzewanie. Od kiedy znamy Tomka i jego rodzinę, wyostrzył się nam wzrok, powiększyło się serce, a ręce nabrały wprawy w dawaniu. Wielu z nas z jeszcze większym zapałem zaangażowało się w oddawanie krwi. Patrząc na ciepło, jakim Tomasz obdarza innych, sami chyba też staliśmy się cieplejsi – przyznaje.

Jak zapewnia P. Wasiak, obecnie ratowanie życia ma konkretną twarz, rodzinę, historię życia. – Znamy człowieka, dla którego oddajemy krew. Ale nie musi tak być. Nie jest bowiem ważne, komu ratuję życie. Ważne jest, że to robię. By pamiętać o terminie, w telefonie ustawiłem sobie specjalną aplikację, która przypomina, że już mogę kolejny raz stawić się w punkcie krwiodawstwa.

Człowiek ideał

Najwięcej ciepłych słów o Tomku mówi jednak jego żona. Zapytana o to, jaki jest Tomasz, bez namysłu odpowiada: – Człowiek ideał, mimo zamknięcia w sobie. Zawsze było ciężko coś z niego wydobyć. Światem wewnętrznym dzielił się tylko z najbliższymi. Gdy idzie o innych, zawsze chętny do niesienia pomocy. Przed chorobą czasem się denerwowałam, że ciągle staje na głowie, by innych odciążyć, wspomóc. Taki był i jest. Żeby nie być gołosłowną, przywołam przykład pokazujący, jaki jest mój Tomuś. Od dawna wszystko go boli i zupełnie nie ma siły. Mimo to, wiedząc, że ja nie znoszę prasowania, gdy może, staje do deski, co dla niego jest dużym wysiłkiem.

Nadal lubimy rozmawiać. Niestety, Tomasz, kiedy jest w domu, większość czasu śpi. Siadam wtedy przy nim. Masuję mu nogi, plecy albo głaszczę go po głowie. Nidy nie sądziłam, że cisza może tak boleć. Kiedy patrzę, jak o nas dba, jak podejmuje zadania męża i ojca, z trudem powstrzymuję wzruszenie. Widzę, jak cierpi, nie mogąc pójść z naszymi synami na rower czy rolki. Kiedy młodszy syn nauczył się jeździć na dwóch kółkach, chciał to zobaczyć. Zawiozłam go na drugą stronę ulicy. Nie mogłam mu tego odmówić – opowiada pani Agnieszka.

Pomocy Tomkowi nie może odmówić także Anna Głowacka, która przyznaje, że – mimo iż od lat pracuje jako pielęgniarka – cierpienie Tomasza ją rozkleja. – Po pierwszym spotkaniu, podczas którego zanieśliśmy mu pieniądze, nie spałam dwie noce. Z Tomkiem jesteśmy niemal rówieśnikami. Jego ból, ale i niezwykła atmosfera panująca w tej rodzinie rozłożyły mnie na łopatki. Później dzięki niemu zrozumiałam, co to znaczy wdowi grosz, zobaczyłam, jak można za wszystko dziękować i jak się zmagać. Po tym doświadczeniu nie dam sobie wmówić, że ludzie są nieczuli na ludzkie cierpienie – podkreśla Ania.

Mariola Juźwikowska działanie na rzecz Tomka łączy ze szturmowaniem nieba. Nie ma bowiem wątpliwości, że o cud trzeba prosić jego Dawcę. W tej intencji od kilku tygodni modlą się skierniewickie grupy modlitewne. W wielu kościołach odprawiane są także Msze św. Modlący się mają nadzieję, że już niebawem będą mieli powody do dziękczynienia.

TAGI: