Niech wyjdą z domu

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 04.08.2015 06:00

– Rodziłaś upośledzone dziecko i od razu rozumiałaś, że zostajesz z nim sama. Nie pomogą ci otoczenie, państwo, nawet Kościół – wspomina Zofia Łomnicka. – Miałam szczęście, że mąż był silniejszy ode mnie.

 Kazimierz i Zofia Łomniccy ze swoją córką Marysią Ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość Kazimierz i Zofia Łomniccy ze swoją córką Marysią

Spotkali się, bo w latach 80., kiedy rodziły się ich dzieci, nikt się nimi nie przejmował. Maluchy i ich rodziny były wstydliwym problemem. A oni potrzebowali solidarności.

Obcy, bo inni

– Przyjście na świat chorego dziecka to dla każdej rodziny dramat. Łatwo kocha się mądre, zdolne i piękne, trudniej brzydkie, słabe czy inne – mówi Zofia Łomnicka, emerytowana nauczycielka z Bystrzycy Kłodzkiej. – W tamtych czasach władze nie były zainteresowane rehabilitacją osób upośledzonych umysłowo. Społeczeństwo spychało nas na margines. Sami szukaliśmy różnych sposobów usprawnienia fizycznego i umysłowego swoich dzieci. I tak powstało Koło Pomocy Dzieciom Specjalnej Troski – wspomina. To jednak im nie wystarczało.

– Byliśmy wierzący, praktykujący i marzeniem naszym było pełne uczestnictwo we Mszy św. W czasie ogólnej liturgii nie zawsze byliśmy akceptowani – mówi. Jednak pierwsze jaskółki już się pojawiły – to dwójka dzieci, które mimo swej niepełnoprawności przystąpiły do Pierwszej Komunii św. Gdy rodzice zaczęli szukać, znaleźli.

Święto wspólnoty

Musiało jednak upłynąć jeszcze kilka lat. – Gdy usłyszeliśmy o wspólnocie, która spotyka niepełnoprawnych umysłowo i ich rodziny z pełnosprawnymi przyjaciółmi, zapytaliśmy proboszcza, ks. Stefana Smotera, czy zgodzi się na taką u nas, w Bystrzycy – Zofia wraca do wydarzeń z początku lat 90. Wikariuszami wtedy byli: ks. Marek Mundziakiewicz (dzisiaj proboszcz w Boboszowie), ks. Marian Kowalski (notariusz w sądzie biskupim we Wrocławiu) i ks. Paweł Cembrowicz (proboszcz katedry wrocławskiej) – oni zaczęli. Nie było jednak ram organizacyjnych. Księża zapraszali młodzież, która przychodziła na spotkania z rodzicami, upośledzonymi dziećmi i ich rodzeństwem. Było mnóstwo zabawy, wycieczek, Msza św., taka, na której nie było obaw, że zachowanie niepełnosprawnych kogoś rozdrażni, czy będzie komuś przeszkadzać.

– Wtedy było nas pewnie z 50 (w tym 27 niepełnoprawnych). Każde spotkanie było świętem dobroci, serdeczności i solidarności właśnie. Było też umocnieniem wiary i dzieleniem się życiem. Dzieci z niecierpliwością oczekiwały każdego kolejnego spotkania – zaznacza Zofia.

Prosto z Francji

W 1993 r. do parafii przyszedł ks. Piotr Frankowski. On wprowadził całą grupę na drogę Wspólnoty „Wiara i Światło”. Jej korzenie sięgają bolesnej historii małych Francuzów, Loïca i Tadeusza, bardzo głęboko upośledzonych. Ich rodzice, Kamila i Gérard chcieli wziąć udział w diecezjalnej pielgrzymce do Lourdes. Nie przyjęto ich jednak. Usłyszeli: „Są zbyt upośledzeni. Nic nie zrozumieją. Będą przeszkadzać”. Pojechali sami. W hotelu jednak spotkali się z wrogością: „Posiłki będziecie państwo spożywać w swoim pokoju” – zakomunikowano. Nie lepiej było na ulicy i przed grotą, gdy Kamila i Gérard słyszeli: „Kiedy się ma takie dzieci, zostawia się je w domu”, a ludzie odwracali wzrok, przechodzili na drugą stronę ulicy. Upośledzenie budziło lęk.

To był rok 1968, od czterech lat Jean Vanier prowadził pierwszy dom „Arki”, w którym niepełnosprawni mieszkali razem z pełnosprawnymi, którzy byli ich przyjaciółmi i opiekunami. Wszyscy prowadzili wspólne życie i dzięki temu wszyscy spotykali się z Bogiem, z Kościołem i odkrywali smak braterstwa. Przyszedł więc czas na podzielenie się tym doświadczeniem z innymi. Zaczęły powstawać wspólnoty „Wiara i Światło”. Najpierw we Francji, a potem w wielu innych zakątkach świata.

Weszłam i zostałam

– Odkryłam inny świat – mówi Marta Glapińska, dzisiaj odpowiedzialna za bystrzycką wspólnotę „Wiary i Światła”, jedyną w diecezji. – Byłam nastolatką i zderzyłam się z upośledzeniem umysłowym, które rodzi dystans, ale tylko w nas. Bo niepełnosprawni wychodzą z sercem, mnóstwem pięknych emocji i rozbrajają wszelkie uprzedzenia, nieśmiałości i strach – zapewnia. Wtedy zaczyna się ich traktować normalnie, a relacje stają się naturalne. – Nie wyobrażam sobie, że nie pójdę na wspólnotę – opowiada o wszystkich tych swoich latach. – Teraz raz w miesiącu, ale kiedyś częściej. Spotykam się z ludźmi, uczę się cierpliwości, poprawiam swoje samopoczucie, poznaję życiową mądrość, umacniam się naszą wspólną historią i ustawiam sobie hierarchię ważności spraw. W końcu jestem na Mszy św., a tutaj wszystko to oddaję Panu. On to przemienia i przekuwa na wieczność – podkreśla.

Wspólnota potrzebuje księdza. Bystrzycki prałat zawsze dba, by któryś z wikariuszy pasterzował grupie. – Teraz czeka nas zmiana, oby na równie dobrego kapłana jak ks. Grzegorz Todorowski – rzuca Marta.

Zamknięci i nieufni

Marta Glapińska – Trwamy we wspólnocie 25 lat. Wielu pożegnaliśmy, sporo wyjechało, inni są już zmęczeni, bo zarówno troska o dzieci, jak i wiek zrobiły swoje. Szukamy więc pomocników w pełni sił. Odwiedzam szkoły, przypominamy się podczas ogłoszeń parafialnych. Z mizernym skutkiem. A przecież każdy z nas chce doświadczyć przygody braterstwa i wielkiego serca. U nas to możliwe. Wystarczy ruszyć sprzed komputera czy telewizora. Zaryzykować i odwiedzić nas. Spotykamy się w każdą drugą niedzielę miesiąca o 13.30. Wtedy mamy najpierw Mszę św., a potem spotkanie w salce. Zapraszamy, żeby się przekonać, jak jest, gdy wejdzie się w „Wiarę i Światło”.

TAGI: