Krewniaku, gdzie jesteś?

Roman Tomczak

publikacja 12.08.2015 06:00

Lekarze alarmują: jeszcze nigdy sytuacja w bankach krwi na Dolnym Śląsku nie była tak dramatyczna jak w tym roku. Grup krwi ARh– i 0Rh– już prawie nie ma.

Pracownicy Regionalnych Centrów Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa nie pamiętają tak złej sytuacji w bankach krwi. Ich zdaniem zmienić sytuację może tylko wzrost świadomości i stałe pozyskiwanie nowych dawców Zdjęcie Roman Tomczak /Foto Gość Pracownicy Regionalnych Centrów Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa nie pamiętają tak złej sytuacji w bankach krwi. Ich zdaniem zmienić sytuację może tylko wzrost świadomości i stałe pozyskiwanie nowych dawców

Co roku sytuacja wygląda podobnie: latem brakuje krwi, którą można by podać ofiarom wypadków, których z kolei przybywa. Jak to możliwe, że nie jesteśmy na tę sytuację przygotowani, choć można ją przewidzieć i, jak zapewniają pracownicy centrów krwiodawstwa, rośnie liczba honorowych dawców i krwi pozyskuje się więcej niż przed laty? Przyczyn jest wiele, ale jedna wysuwa się na czoło: w jeszcze większym tempie rośnie liczba ofiar samochodowych wypadków.

Minus na minus

– Niedobory krwi w okresie wakacji w wielu przypadkach mogą doprowadzić do opóźnienia niektórych zabiegów chirurgicznych – mówi dr Małgorzata Antończyk, kierownik Działu Metodyczno-Organizacyjnego Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa we Wrocławiu. Takie sytuacje miały już miejsce w tym roku. Opera- cje trzeba było przesuwać dwukrotnie w szpitalu w Wałbrzychu i raz w jednej z wrocławskich klinik. – Braki zauważalne są już najczęściej w lipcu i utrzymują się niemal do końca września, do przyjazdu studentów – dodaje dr Antończyk. – Nasze stany magazynowe są obecnie obniżone. Na pewno wydajemy krew „na ratunek”, natomiast w przypadku planowych operacji czasami trzeba poczekać kilka dni, aby zgromadzić odpowiednią ilość krwi. Szczególnie dotyczy to pacjentów z grupą krwi ARh– i 0Rh–. W tych grupach teraz mamy największy niedobór – zaznacza.

To, jak bardzo poważna jest sytuacja, informuje uaktualniana na bieżąco statystyka na stronie internetowej RCKiK we Wrocławiu. W dniu oddawania tego artykułu do druku dramatyczna była także sytuacja z grupą BRh–. W naszej diecezji działają dwa terenowe oddziały Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa – jeden w Legnicy, a drugi w Lubinie. W obu sytuacja nie jest dobra, a potrzeby ciągle rosną. – Średnio w miesiącu potrzebujemy od 300 do 350 jednostek krwi – mówi Joanna Jarmolińska z RCKiK w Lubinie. – Nasza placówka obsługuje bowiem szpitale Miedziowego Centrum Zdrowia, Regionalnego Centrum Zdrowia i specjalistyczną przychodnię lekarską Medicus. Krew zamawiamy na dany dzień. Może ona leżeć w lodówkach do 35 dni – wyjaśnia.

Jak szacują lekarze z RCKiK, aby latem zabezpieczyć cały Dolny Śląsk, potrzeba dziennie ok. 700–800 jednostek krwi. Od jednego dawcy pobieranych jest jednorazowo ok. 2 jednostek.

Nawet bez tsunami...

Aby zabezpieczyć się przed niedoborami w bankach krwi, lekarze wypracowali całą gamę działań. Organizowane są codzienne wyjazdy ekip RCKiK w teren, aby zdobyć nowych dawców. Wrocławskie RCKiK prowadzi szeroką akcję informacyjną na swoich stronach i na portalu społecznościowym (facebook.com/rckikwroclaw). Niedawno ruszyła również akcja billboardowa we Wrocławiu. – W każdą środę wakacji osoby, które oddadzą krew w siedzibie naszego centrum przy ul. Czerwonego Krzyża, otrzymają specjalny upominek – zachęca dr Małgorzata Antończyk. W Lubinie i Legnicy akcje propagujące ideę oddawania krwi prowadzone są głównie wśród młodzieży ponadgimnazjalnej. Pracownicy lubińskiej placówki RCKiK pogadanki na ten temat prowadzą także w przedszkolach. Jednak to nie upominki, ale odwołanie się do ludzkiej solidarności i zwykłej empatii jest ciągle najważniejszym argumentem za oddaniem krwi.

Zgodnie bowiem z obowiązującą dyrektywą Parlamentu Europejskiego z 2003 r., „w celu podnoszenia norm bezpieczeństwa odnoszących się do krwi i składników krwi, krwiodawstwo powinno być dobrowolne i nieodpłatne”. Może się jednak zdarzyć, że w Polsce za oddaną krew dostaniemy pieniądze. Będzie to jednak forma ekwiwalentu, nie zaś wynagrodzenia. Dotyczy to wyłącznie najrzadszych grup krwi. Mimo tego i pomimo akcji rekrutacyjnych może zdarzyć się sytuacja, że w bankach krwi nie będzie już ani jednej jednostki rzadkich grup.

– Tak, teoretycznie to możliwe. Jednak staramy się do tego nie dopuścić i dlatego nasze akcje i apele o oddawanie krwi idą z wyprzedzeniem – zapewnia dr Antończak. Joanna Jarmolińska z Lubina także dopuszcza taką możliwość, ale tylko w przypadku niespodziewanej, wielkiej katastrofy. – No chyba że tsunami... Inaczej na pewno nie może zdarzyć się sytuacja, w której zabrakłoby krwi do ratowania życia. Zawsze apelujemy, by nie zapominać o pacjentach, którzy potrzebują krwi, i przed wyjazdem na urlop ją oddać.

Skazani na braki?

Placówkę RCKiK w Lubinie odwiedza rocznie 7–8 tys. dawców. Podobna liczba zgłasza się w Legnicy. Część z nich nawet kilka razy w ciągu roku. Joanna Jarmolińska ocenia, że najwięcej to osoby indywidualne. Reszta – członkowie klubów honorowych dawców krwi. – W Lubinie oddają krew m.in. mieszkańcy Lubina, Polkowic, Chocianowa, Ścinawy i Rudnej. Bardzo aktywni są członkowie kopalnianych klubów honorowych dawców – Klubu ZG Lubin, ZG Rudna i ZG Polkowice-Sieroszowice. Ogólnie liczba krwiodawców w Zagłębiu Miedziowym wzrosła w ciągu ostatnich lat. Trzeba jednak pamiętać, że rośnie też zapotrzebowanie na krew – zwraca uwagę J. Jarmolińska. Za to we Wrocławiu do oddania krwi przychodzi obecnie 30–40 proc. osób mniej niż kiedyś. Mimo to w tamtejszym RCKiK notuje się co roku wzrost ilości oddanej krwi.

Dr Małgorzata Antończyk zwraca jednak uwagę, że w aglomeracji jest też coraz więcej przeprowadzanych zabiegów chirurgicznych. Wzrasta także liczba pacjentów, którzy wymagają leczenia krwią (pacjenci onkologiczni). Czy wobec tego jesteśmy już skazani na coroczne, wakacyjne braki krwi? – Niestety, jak co roku obserwujemy w tym czasie spadek ilości odwiedzających nas krwiodawców. Wyjeżdżają na urlopy, a na naszym terenie krew oddaje zawsze wielu młodych ludzi – uczniów, studentów. Szczególnie dużo z nich oddaje krew w ciągu roku szkolnego czy akademickiego. Teraz wielu z nich wyjechało na wakacje – rozkłada ręce dr Antończyk. Jak dodaje, to nie jest tylko problem Polski. – Z tego, co czytam na stronach internetowych, wynika, że inne państwa mają ten sam kłopot – mówi.

Na problem braku krwi do ratowania ludzkiego życia nigdy nie był obojętny Kościół. Kilka lat temu w ramach hasła roku duszpasterskiego: „Otoczmy troską życie” w naszej diecezji odbyły się m.in. akcje honorowego oddawania krwi podczas parafialnych odpustów. – Wtedy zdarzało się, że to już nie my prosiliśmy o zorganizowanie akcji honorowego oddawania krwi. To proboszczowie zgłaszali się do nas z propozycją umieszczenia akcji oddawania krwi w programie festynu – mówią legniccy lekarze. Dodatkowym atutem jest fakt że festyny parafialne odbywają się głównie latem, czyli wtedy, kiedy najbardziej brakuje krwi.

Krwiobus „zabił” stolicę?

Nie bez znaczenia dla sytuacji w bankach krwi na Dolnym Śląsku była działalność parafialnych klubów honorowych krwiodawców. W wielu wspólnotach, najczęściej w niedzielę, organizowane były akcje pobierania krwi. Księża zachęcali do udziału w tych akcjach w homiliach. Honorowe krwiodawstwo było także tematem katechez w szkołach. Taka sytuacja to jednak już przeszłość. Mimo zabiegów czynionych w parafiach, nawet tam, gdzie kiedyś kwitły kluby honorowych dawców, dziś panuje posucha.

Ks. dr Krzysztof Kiełbowicz, proboszcz parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Lwówku Śląskim, uważa, że wszystko zepsuły wizyty tzw. krwiobusów, czyli mobilnych punktów poboru krwi. – Kiedyś Lwówek to była diecezjalna stolica krwiodawców. Klub prowadzony przez zmarłego Józefa Gelerta zrzeszał ponad 3 tys. członków! Po katechezie w czasie rekolekcji młodzież całymi klasami oddawała krew. Tradycją było, że 18-latkowie w dniu swoich urodzin obowiązkowo szli oddać krew do klubu. Ale odkąd zmarł pan Józef, a w mieście pojawiać zaczęły się krwiobusy, wszystko to przepadło – mówi ks. Kiełbowicz. Jego zdaniem, ten rodzaj honorowego oddawania krwi odarł tę inicjatywę z klimatu braterskości i autentycznego, długofalowego zaangażowania. – Klub pana Gielerta był miejscem spotkań towarzyskich, gdzie zbierało się grono przyjaciół. Dziś ta garstka, która korzysta z krwiobusów, to zupełnie obcy sobie ludzie – uważa kapłan.

TAGI: