Fortepianowy Nikifor

Agata Puścikowska

publikacja 22.08.2015 06:00

Miał być roślinką. Niemal nie widział. Nie słyszał. Sonatę Księżycową nauczył się grać... ze słuchu. Odzyskał siebie.

Gra Grzegorza Płonki zdobywa uznanie specjalistów i publiczności Roman Koszowski /Foto Gość Gra Grzegorza Płonki zdobywa uznanie specjalistów i publiczności

W idealnym świecie matki pianistki rodzą zdrowe dzieci. Dzieci się pięknie rozwijają, odkrywają swój talent, idą do szkół muzycznych, robią zawrotne kariery. Zostają wirtuozami: podziwianymi, znanymi i szanowanymi. Potrzebnymi. W realnym świecie bywa, że matki pianistki rodzą dzieci w ósmym miesiącu. Dziecko dostaje dwa punkty w skali Apgar i ma być „jak roślinka”. W realnym świecie, półtora roku później, matki razem z chorym dzieckiem czasem ulegają wypadkom samochodowym. I tylko dziecku udaje się przeżyć. Potem, przez czternaście lat, dziecko jest błędnie diagnozowane. Uważane za upośledzone intelektualnie. Ale w realnym świecie są też matki… adopcyjne i twardzi ojcowie, którzy walczą o dziecko. I powoli dziecko wychodzi na prostą. A nawet gra, gra i gra. I to coraz lepiej. Ma 27 lat. I jest bardzo potrzebne.

Z serca granie

Popołudnie, 15 lipca 2015 r., pierwsza część półfinału I Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego Dzieci, Młodzieży i Dorosłych z Zaburzeniami Słuchu „Ślimakowe rytmy”. Grzegorz Płonka staje przed komisją i publicznością w sali nagrań Polskiego Radia. Przedstawia się krótko: „Jestem Grzegorz Płonka. 27 lat. Przyjechałem z Murzasichla”. Mówi, jak tylko on mówić potrafi. Bardzo niewyraźnie, z trudem łącząc wyrazy. I chyba dopiero po tej jego mowie wychodzi na jaw, że Grzegorz nie tylko ze słuchem ma problem. Ale i ze wzrokiem, i z dotykiem, i z mową, i właściwie chyba ze wszystkim, co fizyczne. Sprzężone problemy w jednym drobnym ciele.

Lecz gdy Grzegorz Płonka siada za fortepianem i rozpoczyna sonatę Księżycową, na sali zapada cisza. Grzesiek gra i kołysze się do przodu, do tyłu, do przodu... I cisza pełna zachwytu i zadumy trwa jeszcze chwilę po ostatnich taktach. Brawo! Brawo! „Z serca interpretacja” – słychać tu i ówdzie. A gdy kilka godzin później przychodzi werdykt: Grzegorz Płonka przechodzi do finału, skacze do góry. I przestać nie może.

Początki

Historię Grzegorza Płonki niektórzy już poznali („Szkoła wiolinowych cudów”, GN 47/2008 r.). Urodzony przedwcześnie, po odklejeniu łożyska, jak to mówili lekarze: nie rokował. Potem dramatyczny wypadek samochodowy, w którym zginęła Joanna, jego matka, pianistka. I długa batalia ojca oraz matki adopcyjnej, Małgorzaty (jednocześnie matki chrzestnej), o Grześka. O właściwą rehabilitację, o jakąkolwiek sensowną diagnostykę. Niedowład jednostronny, brak tęczówek, zez, oczopląs. Ogromne trudności w relacjach społecznych. Mały Grzesiek niemal nie widzi. Prawie nie mówi. Kolejni lekarze rozkładają ręce, nie umieją pomóc. A Grzesiek buja się do przodu i do tyłu, nie daje się dotknąć. Siedzi na podłodze i tłucze pokrywką od garnka. Wtedy wydaje się, że to objaw choroby. A może to był objaw ukrytego – pod barierą dziecięcego porażenia mózgowego i niemal całkowitej głuchoty – wielkiego muzycznego talentu?

Mijały lata. Grzesiek rósł, jak mógł: powoli. Uczył się w ośrodkach dla osób upośledzonych intelektualnie. Choć rodzice czuli cały czas, że coś tu jest nie tak. I że Grzesiek mógłby więcej, bo jakoś nie pasuje do lekarsko-urzędniczo-nauczycielskiej układanki, która wskazywała mu miejsce w założonym z góry systemowym szeregu: dzieci nierokujących.

Rodzice długo prosili o profesjonalne badanie słuchu. Również logopeda, który uczył go sylabizować, podejrzewał niedosłuch. Lekarze problemu natomiast nie widzieli (nie słyszeli?). Mówili, że dziecko słuch ma „raczej w normie”. W końcu jednak rodzicielski upór dał upragnione badanie: zbadano Grześkowi słuch w stanie uśpienia. Moment przełomowy. Grzesiek miał 13 lat, gdy nastąpiła sensowna diagnoza: ma głęboki niedosłuch. W połączeniu z jego dramatyczną medyczną przeszłością wystarczy, by dawać błędne objawy upośledzenia w stopniu głębokim…

Walka o dźwięki

Czternastoletni Grzesiek otrzymuje aparat słuchowy. To tak, jakby jednocześnie odzyskał cały świat. A przynajmniej świat dźwięków i ludzkich rozmów. Czyli wszystkiego tego, co wrażliwemu człowiekowi w życiu potrzebne. Przechodzi też skomplikowaną operację oczu. Znika oczopląs. Grzesiek widzi więcej. I może więcej. Kolejne ośrodki, szkoły i kolejne, powolne terapie. Idzie do przodu żmudnie, ale idzie. Grzesiek kończy podstawówkę. W wieku osiemnastu lat. Powolutku uzupełnia braki: w relacjach, słownictwie, wiedzy o świecie.

A muzyka budzi się w nim, najpierw powoli, potem coraz bardziej porywająco i energicznie. Jeszcze wcześniej, jako chłopiec, bawił się zresztą domowym fortepianem, który został po biologicznej matce, jakby w spadku. Nagrywał dźwięki „pszytkie” i „łane”. Wypróbowywał interwały, drgania drewnianego starego instrumentu. Dźwięków wysokich, nawet po założeniu aparatu słuchowego, nie słyszał. Ale od czego jest wyobraźnia? Po założeniu aparatu Grzesiek coraz częściej siada do fortepianu. I niewprawnymi rękami, którymi trudno nawet czytelnie pisać, gra. Kiedyś, zupełnie przypadkowo, dostaje też kasetę z utworami Ludwiga van Beethovena. Objawienie muzyczne! Zasypia ze słuchawkami w uszach, budzi się, słuchając.

A gdy się jeszcze dowiaduje, że Beethoven, tak jak Grzegorz, był głuchy, pasja przybiera formę bardziej zaawansowaną: chęci gry, nauki, ćwiczeń. Słabo słyszący Grzegorz uczy się sonaty Księżycowej z głębokiej miłości i muzycznego słuchu. Godziny, godziny, długie godziny nad instrumentem. Bo ta sonata to jak niebo nad Tatrami: ciemne, dumne, głębokie i piękne. Rodzice, widząc rodzącą się pasję, zatrudniają wyjątkowego człowieka: muzyka i kompozytora Jerzego „Jurasa” Gruszczyńskiego. Zjawia się u Płonków jesienią 2005 r. i przez pierwsze trzy miesiące szuka sposobu, jak do Grześka dotrzeć. Pan „Juras” tworzy coś w rodzaju podręcznika do nauki teorii muzyki. Specjalnie na potrzeby Grześka. Jakieś plastikowe plansze, tłumaczenie proste i logiczne. I o dziwo (dla postronnych i wątpiących), podstawy muzyki i harmonii Grzesiek pojmuje bardzo szybko i skutecznie.

Implant jak nadzieja

Kolejny etap: szkoła muzyczna w Laskach. Lekcje, nauka. Ale też nerwy i sporo stresu. Bo wyjątkowość Grześka i niepokornością wielką się objawiała. A ze świecą szukać nauczyciela, który potrafi dotrzeć do dziecka, które jeszcze nie tak dawno niemal nie widziało, prawie nie słyszało. A mówi (nadal) po swojemu. Twardy jest przy tym i uparty, więc grać chce to, co lubi. Bez kompromisów. Poza tym – jak się tu uczyć, jak „osiągać edukacyjny sukces”, gdy trudno dobierać słowa, bo się ich po prostu nie da zapamiętać? Nie da powtórzyć?

W 2007 r. pojawia się wielka nadzieja: implant słuchu. Grzesiek boi się operacji, ale idzie na nią, bo ma nadzieję, że usłyszy więcej: dwie wysokie oktawy, które wcześniej były tylko marzeniem. Wszczepiono Grześkowi skomplikowany mechanizm do głowy. Udało się! Słychać dwukreślne i trzykreślne e. Jest radość! Po zabiegu siedzi w domu, w Murzasichlu na Podhalu, odpoczywa i… gra. Ćwiczy, ćwiczy, wygrywa kolejne partie nut. Jak nie potrafi nut rozgryźć, to dzwoni do swojego nauczyciela z Lasek i pyta. A że w międzyczasie okazuje się też genialnym informatykiem samoukiem (mózg Grześka to chyba najbardziej tajemniczy instrument), więc i komputer zaczyna mu w (samo)edukacji muzycznej pomagać.

Zmiażdżony?

Kończy gimnazjum. Ma dwadzieścia trzy lata. W polskim prawie osoby takie jak on, z orzeczeniem o niepełnosprawności, mogą się uczyć w szkołach publicznych tylko do 24. roku życia. I nie ma zmiłuj. Więc mimo gigantycznego wysiłku rodziców, by Grzesiek mógł kontynuować naukę, na system nie ma mocnych. Co prawda wiele osób pomoc naobiecywało, a Grzesiek wierzył. Jednak te wszystkie „działania” kończyły się na obiecankach oraz wielkiej Grześkowej frustracji, zawodzie i smutku. Nauczył się też, niemal samodzielnie… strojenia fortepianów.

Robi to w sposób idealny i profesjonalny, lecz nikt go na stroiciela nie chce przyjąć. Pracodawcy nie wierzą w stroicieli z implantem. Nie wierzą i szkoły, w których przy odrobinie dobrej woli mógłby uzyskać odpowiedni „papierek”. Poszedł więc Grzesiek, sfrustrowany i mocno przytłoczony sytuacją, do… szkoły tkactwa. Tam go chcieli. Grać przestał, bo muzyka, której chciał się poświęcić, a nie mógł, boleć zaczęła. Tkał więc sobie jakieś kilimy, „zmiażdżony, poturbowany przez system” – jak mówi jego ojciec. Tyle dobrze, że w szkole od kilimów była też fantastyczna pani od socjoterapii, która pomagała Grześkowi czynić kolejne kroki w skomplikowanym świecie słyszących, ale nierozumiejących… W końcu wrócił do muzyki.

Bo „muzyka się obraża”, gdy się ją zaniedbuje. I mimo wszystkich trudności „zmiażdżyć” Grześka po prostu się nie da. Za silny jest. I za dobrą ma matczyno-ojcowską ochronę. Płonkowie próbują więc znaleźć miejsce, w którym jakiś dobry nauczyciel prowadziłby syna dalej. Ale nawet w prywatnych szkołach muzycznych, gdy mama przez telefon tłumaczy, że „niepełnosprawny, wymaga indywidualnego podejścia”, odkładają słuchawkę. Z kolei na ognisko muzyczne w Poroninie, gdzie poszedł na przesłuchania i gdzie się nim zachwycono, Grzegorz okazał się po prostu za dobry. Więc kilka lat samodzielnej pracy. Po kilka godzin dziennie przy instrumencie. I w końcu znajduje się placówka, która podejmuje się nauki: Orawska Szkoła Muzyczna. Z dobrym panem nauczycielem, z którym Grzesiek znajduje nić porozumienia. Rok się już tam uczy. I tylko ten dojazd... 45 km, zimą, z Murzasichla, przez Ząb, aż na Orawę. To wielka wyprawa.

Ale jak dotąd źle nie było: raz tylko się tata z Grześkiem zakopał w śniegu. I raz nauczyciel z tego samego powodu nie dojechał na lekcję. Fortepianowy Nikifor. Tamten z Krynicy. Ten z Murzasichla. – Co chciałbyś, Grzesiek, robić w przyszłości? – No muzykowanie. Fortepian. Grać. I stroicielem.

***

Wieczór, 16 lipca 2015. Studio Koncertowe Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego wypełnione po brzegi. Koncert czternastu finalistów, wybranych z całego świata, z ponad stu muzyków implantowanych. Czarny fortepian. Czarny garnitur. Grzesiek gra pewnie, najpewniej. Najgłębiej. Jak głęboka jest jego walka o muzykę i o samego siebie. Oby wygrał swoją przyszłość.

TAGI: