Klucz do łask


ks. Roman Tomaszczuk


publikacja 03.09.2015 06:00

Reżimowe życie nie było łatwe, ale i tak po latach muszą przyznać: 
wtedy zorganizowana turystyka była w cenie.

Marek i Teresa Wilczyńscy z córką Barbarą Ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość Marek i Teresa Wilczyńscy z córką Barbarą

Trochę to zrozumiałe, zamknięte granice zmuszały do rozwijania turystyki krajowej. Komunistyczne państwo gorliwie opiekowało się chłoporobotnikami, żeby udowodnić swoją wartość. 


Nie szukali, a znaleźli


Dzięki Funduszowi Wczasów Pracowniczych proletariusze korzystali z urlopów, a dzięki funduszom socjalnym kierownictwa zakładów dbały o samopoczucie załóg: organizowały wycieczki, grzybobrania, rajdy zakładowe, czyli budowały wizerunek socjalistycznego państwa opiekuńczego. 
I tak 51 lat temu, podczas Zlotu Przewodników Górskiej Odznaki Turystycznej, spotkali się Tereska z Markiem. Po odczytach, w trakcie części towarzyskiej, już siedzieli obok siebie. Ani on nie szukał żony, ani ona męża, a jednak gdy się spotkali, wiedzieli, że nie szukając, znaleźli. 


– Ciągnęło mnie tak bardzo do przewodnictwa, że na pierwszym roku, dwa tygodnie wcześniej, zdałam egzamin z geologii, żeby tylko dostać się na kurs – wspomina Teresa. – Koleżanki ostrzegały, że z tą profesorką nie warto zaczynać, że ona taka kosa, że nie mam szans. Mnie jednak zależało, więc zaryzykowałam. I całe szczęście. Pierwszą pieniądze za wycieczkę zarobiłam w Karpaczu – uśmiecha się. 


Marek podobnie, choć inną drogą, doszedł do kwalifikacji przewodnika sudeckiego. Zaczynał bowiem w Zrzeszeniu Studentów Polskich, przy którym działał Akademicki Klub Turystyczny. Tutaj zaczął swoją przewodnicką edukację, a uprawnienia państwowe zdobył w 1964 r., trzy lata po Teresie. 


Nowe lepsze od starego


Ślub odbył się w 1965 r. Rok później na świat przyszło pierwsze z czworga dzieci. – Właśnie świętowaliśmy złote gody – wspominają nestorzy przewodnictwa w regionie.

– Na miejsce Mszy św. jubileuszowej wybraliśmy nasz ukochany Krzeszów, bo z tym kościołem wiążą mnie szczególne wspomnienia – opowiada Marek. Od zawsze znał siostrę odźwierną byłego cysterskiego opactwa. Bardzo się lubili, więc ta, gdy była zajęta, dawała klucze od kościoła młodemu przewodnikowi, by sam wprowadził grupę do świątyni. – I któregoś razu stała się rzecz straszna – wspomina przewodnik. – Zamykając Mauzoleum Piastów, złamałem pióro wiekowego klucza. Byłem przybity, ale siostra okazała wyrozumiałość.

Klucz naprawiłem w ówczesnym Hutmenie tak dobrze, że wyglądał lepiej niż przed zdarzeniem. Od tego czasu mam u tej siostry względy na całego. 
– I u Matki Bożej Łaskawej też – wtrąca żona. 


Stracić, żeby się nauczyć


Teresa przypomina sobie swoje pierwsze oprowadzanie po Krzeszowie. Było to w trakcie trzydniowej wycieczki. Podróżowali autobusem, w którym nie było nagłośnienia – coś normalnego w tamtych czasach. – O pocysterskim klasztorze wiedziałam wiele, ale tylko na sucho – przyznaje. – Nie chcąc się skompromitować, wmówiłam turystom i siostrze, że tracę głos i lepiej będzie, gdy to ona, benedyktynka, oprowadzi po kościele. Zgodziła się, a ja pilnie słuchałam, obserwowałam i zapamiętywałam szczegóły lokalizacji. To wystarczyło, żebym następnym razem nie musiała uciekać się do takiego fortelu – wspomina.


Ich synowie, Maciej i Wojciech, poszli swoją drogą, za to córki, Jadwiga i Barbara, kontynuują drogę rodziców. – Jadwiga jest nauczycielką w dzierżoniowskim liceum, więc nie ma za wiele czasu i sił na oprowadzanie wycieczek, za to Basia – ta nie tylko poszła w nasze ślady, ale jeszcze nas prześcignęła – mówi z dumą Teresa. 


Otwartość gotowa na przyjęcie


– Urzekła mnie nie tyle piękna przyroda, ale ludzie, którzy kochają góry, kulturę, wędrówki i emocje z tym związane – zaczyna Barbara Wiśniewska, z domu Wilczyńska. – Dla nich turystyka jest czymś więcej niż sposobem na rekreację. Jest pasją – tłumaczy.
Opowiada o domu, jaki pamięta z dzieciństwa. Bo oczywiście tam się wszystko zaczęło. O domu pełnym ludzi zatrzymujących się u rodziców, biwakujących w ich ogrodzie, zasiadających do ich stołu, zajmujących ich stodołę, ale w zamian dających coś bezcennego. Niezwykłe historie o swoich podróżach, wyprawach i osiągnięciach snute wieczorami.

– Kiedy wpatrywałam się w slajdy wyświetlane na naszej ścianie, widziałam, jak te obrazy i słowa o nich wlewają w nas wszystkich jedno życie, jedną radość, i budują szczególną więź – zdradza. 
Tak polubiła nie tylko przewodników, taterników czy wędrowników, ale po prostu ludzi. I to jej zostało. Dzisiaj jako przewodnik sudecki, instruktor narciarski i ratownik wałbrzysko-kłodzkiej grupy GOPR jest z nimi non stop. Ćwiczy się w cierpliwości, uczy się ich słuchać i otwiera na ich mądrość oraz doświadczenie. Daje się zaskakiwać, co gwarantuje dreszczyk emocji. 
– To wszystko jest po coś! – zapewnia, po czym milknie, żeby za chwilę wrócić do swej myśli.

– Przymierzamy się do agroturystyki, bo w ten sposób pozostaniemy wierni rodzinnym tradycjom. Ale coraz częściej myślimy z mężem o jeszcze jednym pomyśle: rodzinnym domu dziecka. Osiem lat po ślubie – czas najwyższy – kończy pani Basia. 


Trzy drogi


• z Przełęczy Sokolej przez Wielką Sowę, małą Sowę do Walimia, ale z zadaniem: na Małej Sowie znaleźć kamień z napisem cyrylicą

• z Przełęczy Sokolej, grzbietem Sokoła, czerwonym szlakiem do naziemnej części kompleksu Osówka – po drodze rewelacyjne widoki zarówno na czeską, jak i na polską stronę

• z Krzeszowa do Głazów Krasnoludków, a tam świetne miejsce na spacer, biwak i prawdziwie letni relaks w zaciszu i w pięknym otoczeniu