Rodzice 2.0

Piotr Legutko

publikacja 02.10.2015 06:00

Karolina i Tomasz Elbanowscy od siedmiu lat walczą z obowiązkiem szkolnym dla sześciolatków. Reformy nie powstrzymali, ale zmienili świadomość polskich rodziców.

Rodzice 2.0 jakub szymczuk /foto gość Tomasz i Karolina Elbanowscy z dziećmi

Wszystko zaczęło się w 2008 roku, gdy Elbanowscy pracowali w lokalnym tygodniku „Mazowieckie To i Owo” w Legionowie. – Praca w lokalnej gazecie była najlepszą szkołą dla działacza społecznego. Tomek opisywał machlojki prezydenta, a ja zapisałam się do Rady Osiedla, by mieć dostęp do dokumentów administracji i móc zrobić zestawienia remontów w konkretnych blokach. Potem wieczorami roznosiliśmy ulotki informujące, jak w bloku, w którym mieszka starosta, wykonywane są remonty exclusive, łącznie z wymianą okien w piwnicy – wspomina pani Karolina. Mieli już wówczas czworo dzieci i z przerażeniem przyjęli wiadomość, że miałyby one pójść do szkoły w wieku 6 lat. – Wyjątkowa wartość edukacji przedszkolnej nie była tylko naszym doświadczeniem. Inni rodzice czuli to samo, co my: szkoła do przedszkola ma się jak namiot do apartamentu – mówi Elbanowska.

Być może jej zmysły nie byłyby tak wyostrzone, gdyby nie osobiste doświadczenia z dzieciństwa. Spędziła bowiem kilka lat w publicznej szkole w hamburskim Osdorfie. Powrót w polskie realia edukacyjne początku lat 90. był dla niej traumą. – Gdybym nie zobaczyła, jak powinna wyglądać szkoła, być może nie miałabym świadomości, co serwuje nam rząd – mówi.

Kadrowa z Legionowa

– Nas było tylko czworo, z małymi dziećmi, ciążą i etatową pracą. Przeciwnik dysponował pięcioma piętrami gmachu przy alei Szucha i gabinetami, w których zasiadały nieprzebrane zastępy urzędników – wspominają początki działalności ruchu „Ratuj Maluchy”. – Oni mieli wielomilionowy budżet, limuzyny, komputery, pieniądze na każdą nadgodzinę. My robiliśmy wszystko za darmo i na starym laptopie – wyliczają.

Mieszkanie w Legionowie do dziś pozostaje twierdzą najbardziej prężnego ruchu obywatelskiego ostatniej dekady w Polsce. W ciągu siedmiu lat grupa znajomych z portali społecznościowych, których połączyła troska o los maluchów, rozrosła się do fundacji i Stowarzyszenia „Rzecznik Praw Rodziców”, które było w stanie zebrać milion podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie sześciolatków. Choć wszystko mogło potoczyć się inaczej…

Zdaniem Elbanowskich ruch by nie powstał, gdyby Katarzyna Hall potraktowała ich wtedy, w 2008 roku, „po ludzku” i zaczęła rozmawiać. Ale pani minister nigdy nie potraktowała obywatelskiego protestu poważnie. Przeciwnie, urzędnicy MEN za wszelką cenę starali się unikać dialogu, a nawet konfrontacji z Elbanowskimi w mediach. Odmawiali udziału w każdej audycji czy programie, gdzie występowali liderzy ruchu. Propozycje pojawiły się, ale dopiero po latach, gdy Elbanowscy rozszerzyli sprzeciw nie tylko na samą kwestię obowiązku szkolnego, ale cały system oświaty, ze szczególnym uwzględnieniem nowej podstawy programowej. Wówczas nagle zaproszono Tomasza Elbanowskiego do jednego z wydawnictw, by złożyć mu bardzo atrakcyjną ofertę finansową. Nie skorzystał.

Pasowanie na rycerza

W najważniejszych mediach opiniotwórczych nigdy nie mieli dobrej marki. Traktowano ich z lekceważeniem, obrażano. „Elbanowscy na Elbę” – głosił tytuł tekstu Krystyny Kofty. „Niech wystartują wreszcie w wyborach. Prowadzenie działalności niby społecznej, a praktycznie politycznej, pod szyldem ruchów obywatelskich jest jednym z większych oszustw” – grzmiała Janina Paradowska. Snuto hipotezy, kto tak naprawdę za nimi stoi. „Elbanowskim nie o maluchy idzie najbardziej, ale o powrót do szkoły PRL-owskiej z ośmioma klasami i z wychowaniem kościelno-religijnym” – demaskował Tomasz Lis.

Z upływem lat ataki zamiast słabnąć, stawały się coraz brutalniejsze. „Dlaczego polskie sześciolatki są głupsze od rówieśników z Włoch, Francji i Niemiec? A może tylko państwu Elbanowskim rodzą się takie nierozgarnięte dzieci?” – napisała na Facebooku Ewa Wanat, szefowa (publicznego) Radia RDC. Trudno się dziwić, że Elbanowscy, ratując maluchy, nie chcą już za wiele mówić o swoich własnych dzieciach. Wbrew zarzutom oponentów nie traktowali ich nigdy jak zakładników. Po prostu zawsze przy nich były. Nawet w Pałacu Prezydenckim podczas spotkania z Lechem Kaczyńskim, gdy namawiali go (skutecznie) do zawetowania reformy szkolnej. Są co prawda głosy, że użyty został wówczas argument siły, bo ośmiomiesięczna Noemi szarpała prezydenta za policzek.

Elbanowscy przyznają się do innego „wymuszenia”. – Wzięliśmy ze sobą drewniany mieczyk. Jedna nieśmiała prośba i już po chwili prezydent pasował naszego czteroletniego syna. Odtąd mamy w domu prawdziwego rycerza – wspominają z dumą.

Podstawa oprogramowania Tuska

„Opieka nad pięciorgiem, sześciorgiem czy siedmiorgiem dzieci sama w sobie bywa zajęciem ekstremalnym. Z każdym kolejnym maluchem wzrastał poziom trudności. Jak w grze komputerowej – wchodziliśmy na kolejny level. Prowadzenie przy tym akcji na taką skalę bywa naprawdę trudne. Ktoś ubabrał ściany tłustym kremem, ktoś komuś coś zabrał, ktoś kogoś uderzył, ktoś bardzo mały wspina się na najwyższą półkę lodówki... A równolegle dzwonią poważni redaktorzy poważnych gazet, trzeba dokończyć autoryzację, wrzucić informację na stronę i wypowiedzieć się na żywo dla radia” – opisuje normalny dzień w fundacji K. Elbanowska. „Ale czasem paradoksalnie skrajne wyczerpanie dawało efekt wyciszenia i wśród dzieci, z których każde wymagało uwagi, udawało nam się zachować stoicki spokój” – dodaje.

Tamto spotkanie w pałacu było ewenementem. Z Elbanowskimi nie chcieli się bowiem wcześniej ani później spotykać żadni decydenci (aż do wyboru Andrzeja Dudy). Premier Tusk zrobił to dwa razy dopiero pod presją mediów i miliona zebranych podpisów. Oba spotkania były jednak mało rycerskie. Podczas pierwszego premier krzyczał na Elbanowskich, podczas drugiego pomiatał już tylko „swoją” panią minister. – Ze zdumieniem przysłuchiwaliśmy się jego wywodom o „podstawie oprogramowania”, jak nazywał podstawę programową. Nie wyrywaliśmy się z poprawianiem błędu, powtarzanego potem także z trybuny sejmowej – wspomina K. Elbanowska.

Jej zdaniem spotkanie, do jakiego doszło z inicjatywy Andrzeja Dudy, całkowicie przełamuje dotychczasowy schemat. – Prezydent zapewnił nas, że nawet jeśli sprawa reformy szkolnej nie stanie się tematem referendum i jeśli nowy rząd też ją zbagatelizuje, to on na pewno o nas nie zapomni. Mówił jak prawdziwy rzecznik zmiany – zauważa rzeczniczka praw rodziców.

Z tomahawkiem pod poduszką

Elbanowscy to prawdziwi twardziele. „Staliśmy się ludźmi walki, którzy nie zmywali z twarzy barw wojennych i spali z tomahawkiem pod poduszką” – mówią o sobie. Ostatnie wystąpienie Karoliny w Sejmie, przy okazji prezentacji obywatelskiego projektu ustawy edukacyjnej, było bezprecedensową demonstracją siły i determinacji. „My jesteśmy suwerenem i państwo tutaj macie rolę służebną wobec nas, obywateli” – mówiła do posłów z ogniem w oczach. „To myśmy was wybrali nie po to, byście nam rozkazywali, byście nami rządzili, tak jak to ma miejsce w tej chwili, tylko byście nam służyli. Taka jest rola demokracji. A to, co się w tej chwili dzieje, to jest tak naprawdę odwrotność demokracji” – grzmiała. Film z tego wystąpienia zrobił na portalu YouTube furorę. Miał setki tysięcy odsłon. – Nieznani mężczyźni zaczęli mi wyznawać miłość. Pojawiały się nawet propozycje matrymonialne. Wszystkim musiałam jednak odmówić, gdyż moje serce należało i należy do mężczyzny, który przytrzymał za rękę Tuska – wyznaje Karolina.

Chodzi o słynną scenę w Sejmie tuż przed głosowaniem nad referendum. Tomasz Elbanowski w ten dzień musiał zadbać, by wszystkie dzieci dostarczyć we właściwe miejsca i jeszcze zdążyć na Wiejską. Gdy wydawało się, że to nierealne… odmówił krótką modlitwę. A potem wszystko poszło jak z płatka. Auta ustępowały miejsca, światła świeciły, jak należy, a straż marszałkowska dziwnym trafem przegapiła w plecaku słynny transparent z napisem „Dzieci i rodzice głosu nie mają?” i pozwoliła Elbanowskiemu znaleźć się z dzieciakiem tuż przy mównicy. A wnioskodawcy mieli w komplecie siedzieć na balkonie i bezradnie słuchać, jak przemawia premier – dominator.

Tymczasem jeszcze w trakcie jego wystąpienia Tomasz Elbanowski wstał, wziął synka Jonasza pod pachę, podszedł do mównicy i przed całą salą rozwinął transparent. („To była ta chwila, w której zakochałam się w nim na nowo” – mówi Karolina). Wszystkich zamurowało, a premier, by wyjść ze starcia z ciosem, wyciągnął do demonstranta rękę. Ten dłużej przytrzymał dłoń Tuska i spytał: „Czy da pan rodzicom szansę w referendum?”. „W referendum – nie” – odparł premier.

To się nie skończy

Niedawno minister Kluzik-Rostkowska w jednym z radiowych wywiadów stwierdziła: „Był czas debaty i był czas decyzji, a państwo Elbanowscy za 20 lat też będą zbierać podpisy”. Ci błyskawicznie odpowiedzieli pani minister: „W perspektywie 20 lat mało kto będzie potrafił wpisać w krzyżówce nazwisko byłego ministra edukacji. W tym czasie my z pewnością wciąż będziemy rodzicami. I jeśli nasze dzieci lub wnuki będą tego potrzebować, to być może znowu będziemy zbierali dla nich podpisy”. Na pytanie, czy może kiedyś zmieni stronę barykady, Karolina Elbanowska odpowiada bardzo poważnie: nigdy. Uważa, że ich dziełem życia jest stworzenie czegoś w rodzaju „związku zawodowego rodziców”. Brakującego elementu w układance, jakim jest polski system edukacyjny.

Autobiograficzną książkę Elbanowskich, która właśnie trafiła do księgarń, kończy bardzo osobiste wyznanie: „Nasze ósme dziecko urodzi się w ostatnich dniach grudnia, co oznacza, że do pierwszej klasy musiałoby pójść jako pięciolatek. Pięciolatki w szkole to naprawdę zły pomysł. Tak więc wszystkim obecnym i przyszłym ministrom edukacji musimy koniecznie przypomnieć nasz ulubiony cytat z filmu „Krąg”: „TO SIĘ NIE SKOŃCZY…”

Przy pisaniu tekstu korzystałem z książki Karoliny i Tomasza Elbanowskich „Ratuj maluchy. Rodzicielska rewolucja”. Zysk i S-ka 2015

TAGI: