Byki i niedźwiedzie

Leszek Śliwa

publikacja 01.10.2015 06:00

Czy gra na giełdzie to hazard porównywalny do ruletki w kasynie czy metoda na rozsądne powiększenie naszych oszczędności?

Twórcą Szarżującego Byka,  który stoi na Wall Street, jest włoski artysta Arturo Di Modica Koschel Philip /east news Twórcą Szarżującego Byka, który stoi na Wall Street, jest włoski artysta Arturo Di Modica

Podobno mnóstwo ludzi przyjeżdża do Stanów Zjednoczonych tylko po to, by dotknąć Szarżującego Byka, który stoi na Wall Street przed Nowojorską Giełdą Papierów Wartościowych. Byk to symbol hossy na giełdzie, to znaczy okresu, w którym ceny papierów idą w górę. Symbolem odwrotnego trendu – bessy – jest niedźwiedź. Byka postawiono przed giełdą w latach 80. Ludzie chcą dotknąć byka, by „zapewnić” sobie szczęście w grze. Oczywiście mało kto wierzy w tę magię, ale marzących o wygranych milionach jest bardzo wielu. Świadczy o tym choćby popularność osoby Warrena Buffeta, zwanego „Wyrocznią z Omaha”, który dawno temu kupił spory pakiet akcji Coca-Coli, a teraz jest jednym z trzech najbogatszych ludzi na świecie.

Wirtualne targowisko

Giełda Papierów Wartościowych to dziwne miejsce, w którym handluje się czymś, co istnieje wirtualnie. Tzw. instrument finansowy to bowiem zapis elektroniczny w systemie komputerowym. Mogą to być akcje, certyfikaty inwestycyjne, obligacje... Prawo współwłasności firmy, jakie uzyskujemy, kupując akcje, polega głównie na tym, że jeśli firmie będzie się dobrze powodzić, to zarobimy, a w przeciwnym wypadku – stracimy. Na pewno nie będziemy tą firmą zarządzać.

Specyfiką Giełdy Papierów Wartościowych jest nieustająca zmiana cen. Oczywiście gdy chodzimy po targowiskach czy sklepach, też spotykamy się z różnymi cenami. Na żadnym targowisku jednak cena nie zmienia się tak często i tak radykalnie. Skąd bierze się ten nieustanny ruch cen papierów wartościowych? Ano stąd, że gdy bardzo wiele osób masowo coś kupuje lub sprzedaje, to wtedy zmienia się cena. Rządzi tym prawo popytu i podaży. Jeśli na coś jest duży popyt, to to coś staje się znacznie droższe i odwrotnie.

Naturalnie prawo to obowiązuje również na targowiskach i w sklepach. Ale handel, powiedzmy, samochodami czy chlebem nie jest aż tak ożywiony, jak handel akcjami. Krótko mówiąc, jeśli kupimy bochenek chleba, to już go nie sprzedajemy, a jeśli kupimy samochód, nie pozbywamy się go w tym samym dniu. Tymczasem papiery wartościowe mogą w ciągu jednego dnia wielokrotnie zmieniać właściciela. Ten ruch zleceń kupna i sprzedaży napędza nieustające wahania cen, tworząc trendy, czyli względnie trwałe tendencje.

Ceny akcji nazywane są więc „kursem”. Słowo to podkreśla pewną zmienność i nietrwałość.

Warren Buffet po polsku

Czy każdy z nas może być polskim Warrenem Buffetem? Oczywiście każdy może też wygrać miliony w Lotto, ale prawdopodobieństwo jest podobne. Na pewno jednak na giełdzie można zyskać sporo pieniędzy. Czy to tylko kwestia szczęścia?

W internecie można znaleźć bez trudu poradniki dla początkujących graczy giełdowych. Wszystko wydaje się proste: załóż konto w domu maklerskim, obserwuj trendy na giełdzie i stosuj się do generalnych zasad. Zasady wydają się oczywiste: kupuj, gdy jest tanio, sprzedawaj gdy jest drogo, ponieważ „trend is your friend” (trend jest twoim przyjacielem), a niektóre brzmią nawet chwytliwie i efektownie, np. „nie łap spadającego noża” – czyli nie kupuj akcji, które pikują w dół. Kiedy się jednak bliżej zastanowimy, to wszystko nie jest takie proste. No bo jak ocenić, czy akcje już osiągnęły dno i trzeba je kupić? A może będą dalej spadać i ten „spadający nóż” nas przebije? Czy jeżeli posiadane przez nas akcje idą w górę, mamy je sprzedać, bo wkrótce zaczną spadać, czy przeciwnie – dokupić więcej w nadziei na dalszy wzrost?

Kiedy po transformacji ustrojowej otwierano Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie, rząd ogłosił, że pierwszych pięć firm tam umieszczonych będzie tak dobrych, że kupując ich akcje, na pewno się zarobi. Uwierzyłem i kupiłem akcje Krośnieńskich Hut Szkła Krosno SA. Kupiłem i ze zdumieniem obserwowałem przez ponad dwa lata, jak akcje regularnie i stale… spadają. W 1993 roku wreszcie nie wytrzymałem i je sprzedałem. Wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęły iść w górę. A więc nawet na „pewnej” inwestycji można stracić.

Każdy, kto chce samodzielnie inwestować na giełdzie, musi wiedzieć, że jest sporo wytrawnych graczy, którzy codziennie zawierają transakcje, pilnie obserwując ruchy na giełdzie. Regularnie prowadzą tzw. analizę techniczną (czyli studiują na wykresach wahania trendów poszczególnych akcji) i tzw. analizę fundamentalną (czyli czytają raporty o tym, co dzieje się w giełdowych spółkach, czy mają one jakieś kłopoty, czy też wiedzie im się dobrze). – Żeby prawidłowo prowadzić takie analizy, trzeba mieć pewną wiedzę ekonomiczną. Gracz musi sporo wiedzieć o gospodarce, o funkcjonowaniu rynków finansowych, o branży, w jakiej działa spółka, w którą inwestuje – tłumaczy Małgorzata Góra-Dubiela, prezes Union Investment TFI. Poza tym „zawodowi” gracze reagują błyskawicznie. Na przykład jak „duży” gracz sprzedaje poważny pakiet akcji jakiejś spółki, to powoduje to gwałtowny wzrost podaży tych akcji i kurs zaczyna od tej chwili spadać. Wytrawni gracze orientują się szybko i natychmiast dają zlecenie sprzedaży, jeśli mają takie same akcje. Decydują minuty i ktoś, kto zareaguje odrobinę za późno, może kupić akcje, o których myśli błędnie, że wciąż rosną. A bywa i tak, że popełnionego błędu nie będziemy mogli łatwo naprawić. – W skrajnym przypadku, gdy trwa bessa, może się zdarzyć, że nikt z uczestników rynku nie będzie chciał kupić akcji po określonej cenie, a inwestorowi pozostanie tylko bierne przyglądanie się, jak kurs akcji pikuje – dodaje prezes Góra-Dubiela.

Jeśli czujemy się na siłach, żeby inwestować samodzielnie, możemy spróbować. Ale musimy pamiętać, że nawet mając sporą wiedzę, możemy się bardzo pomylić. Smutną przestrogą historyczną jest oczywiście tzw. czarny czwartek – krach na giełdzie, który w 1929 roku spowodował falę samobójstw nieszczęsnych bankrutów i rozpoczął wielki światowy kryzys. Ale nawet w spokojnych czasach wytrawnym graczom zdarza się, i to często, podejmować błędne decyzje.

Czerwone szelki maklera czy biurko doradcy?

Jest jednak jeszcze inny sposób na to, by grać na giełdzie, dostępny także dla tych, którzy nie są znawcami ekonomii i nie mają czasu lub ochoty, by codziennie obserwować trendy i kursy. Możemy to robić, kupując jednostki funduszu inwestycyjnego. W takim przypadku pozbawiamy się oczywiście naszej absolutnej wolności przy podejmowaniu decyzji, bo to ostatecznie eksperci funduszu – choć w ramach z góry uzgodnionej strategii inwestycyjnej – decydują, jakie akcje kupić. Wiadomo też, że również jednostki funduszu nie dają nam absolutnej gwarancji zysku, bo kiedy na giełdzie trwa bessa, to nawet najlepszy ekspert nie zapewni nam zysków, chociaż może nas uchronić przed spektakularną wpadką. Ale pamiętajmy, że na giełdzie często dzieją się rzeczy irracjonalne, wymykające się logicznej ocenie. Na cenę akcji mają wpływ na przykład nieprzewidywalne wydarzenia polityczne. Nie tylko wojny i zamachy, ale nawet zwykłe plotki mogą spowodować panikę na giełdzie. – Warto jednak pamiętać, że każdy fundusz otwarty umożliwia kupno i sprzedaż jednostek uczestnictwa w dowolnym momencie – zapewnia Małgorzata Góra-Dubiela.

Oczywiście za zarządzanie funduszem trzeba płacić. Inwestor uzyskuje jednak za to chociażby łatwy dostęp do giełd na całym świecie. – Fundusze dostępne w Polsce pozwalają nam zainwestować na giełdach w USA, Europie, Azji i w Afryce bez konieczności znajomości tych konkretnych rynków. Oczywiście samodzielne inwestowanie za granicą poprzez rachunek maklerski też jest możliwe, jednak po pierwsze wymaga znacznej wiedzy, po drugie wiąże się z wyższymi kosztami transakcyjnymi (opłaty i prowizje) za kupno i sprzedaż akcji niż w przypadku lokowania kapitału wyłącznie na giełdzie warszawskiej – dodaje pani prezes.

Na pewno samodzielne inwestowanie na giełdzie jest przyjemnością dla ludzi lubiących ryzyko. Jeśli jednak nie pociąga nas dreszczyk emocji, warto pomyśleć o funduszach. Porównaniem tych dwóch możliwości inwestowania może być podróż samochodem. Czy wolimy być kierowcą, czy pasażerem? Sami musimy odpowiedzieć sobie na to pytanie, pamiętając jednak, że aby być kierowcą, trzeba mieć pewne umiejętności.

Materiał powstał przy współpracy z Union Investment TFI

TAGI: