Domek w mieście róż

ks. Zbigniew Niemirski

publikacja 30.09.2015 06:00

Niedaleko zniszczonego lotniska zostawili swój z trudem wybudowany dom, którego już prawie nie ma. Tam – jak mówią – nie dało się dłużej żyć.

Rodzina Kubatinów dziękuje wszystkim, którzy pomogli  jej rozpocząć nowe życie  w Radomiu. Siedzą od lewej: Władysław, mama  Andżelika, Jarosław,  tata Oleksandr i Świętosław ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość Rodzina Kubatinów dziękuje wszystkim, którzy pomogli jej rozpocząć nowe życie w Radomiu. Siedzą od lewej: Władysław, mama Andżelika, Jarosław, tata Oleksandr i Świętosław

Rodzina Kubatinów nigdy nie planowała opuszczać Doniecka. W północnej części miasta, między kopalnią a lotniskiem, zbudowali i urządzili swój wymarzony dom. Najpierw, gdy go kupili, był małym domkiem. Kiedy urodził się Jarosław, ich drugi syn, podjęli decyzję o rozbudowie.

Pokój i wojna

– Budowaliśmy go właściwie sami. 8 lat wyrzeczeń. Przez ten czas praktycznie nic nie kupowaliśmy dla siebie. Wszystkie pieniądze szły na budowę. Mąż zna się na budowlance, hydraulice i elektryce. Sam robił wszystko, kupowaliśmy tylko materiały. Chodziło nam o to, by było jak najoszczędniej – mówi Andżelika, mama trzech synów i żona Oleksandra.

Donieck, stolica Donbasu, powstał w 1869 r. Wówczas John Hughes, walijski przedsiębiorca, wybudował tu zakłady metalurgiczne i kilka kopalń węgla. Jeszcze pod koniec XIX w. powstała tu stacja kolei. Miasto nosiło przez pewien czas nazwę Trock, a potem Stalino. Z powodu rozkwitu i urządzenia nazywano je miastem róż. Na początku XXI w. istniało tam 17 kopalń i 5 hut żelaza. W 2012 r. miesięcznik „Forbes” uznał miasto za najlepsze z miast Ukrainy dla rozwoju biznesu. Co więcej, UNESCO oceniło stolicę Donbasu jako najczystsze miasto przemysłowe świata. Donieck, obok Lwowa, Charkowa i Kijowa, był jednym z ukraińskich miast, gdzie w 2012 r. rozgrywane były mecze 14. Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej. W 2013 r. liczył niemal milion mieszkańców, a przylegającą aglomerację zamieszkiwał kolejny milion ludzi. Rok później przyszła wojna.

7 kwietnia 2014 r. Donieck został faktycznie opanowany przez prorosyjskich separatystów, przeciwników rządu w Kijowie. Stanowi dziś stolicę nieuznawanej Donieckiej Republiki Ludowej. W wyniku walk zostały zniszczone lotnisko i piłkarski stadion. – Nasz dom stał między lotniskiem a hałdami kopalni. Tam strzelali bardzo. Szczególnie ciężkie walki toczyły się o lotnisko. Nie dawało się tam dłużej żyć, było po prostu śmiertelnie niebezpiecznie. Z naszej części miasta uciekli prawie wszyscy. Ci nieliczni, którzy zostali, kryją się po piwnicach. My wyjechaliśmy. Najpierw do Charkowa, potem do lwowskiego powiatu, a następnie pod Kijów. I wtedy ogłoszono, że będzie możliwość wyjazdu etnicznych Polaków, a ja miałam Kartę Polaka. Otrzymałam ją jeszcze w 2013 roku – wspomina pani Andżelika.

Swojego domu już potem nie widzieli. – Z tymi, co zostali, rozmawialiśmy przez telefon i wiemy, że najpierw została zniszczona jedna ściana naszego domu, potem druga. Już go nie ma – mówi z nieskrywanym żalem.

Powrót w piątym pokoleniu

Andżelika Kubatin jest absolwentką konserwatorium w Doniecku. Jej specjalność to dyrygentura i prowadzenie zespołów wokalnych. W Doniecku przez 12 lat współpracowała z Towarzystwem Polaków Doniecka. Prowadziła tam zespół wokalny, a na spotkania często zabierała synów. Brali udział w konkursach i festiwalach, m.in. w Festiwalu im. Marii Konopnickiej. Zbierali liczne nagrody i wyróżnienia. To dlatego chłopcy mówią po polsku.

Skąd u Kubatinów ta propolska działalność? – I ja, i mąż mamy polskie korzenie. Prababka mojego męża Franciszka Łapińska urodziła się na Białostocczyźnie. Gdy miała 14 lat, zmarła jej matka, a ojciec ożenił się po raz drugi. Nie wiem, dlaczego, może Franciszka nie zaakceptowała nowej żony ojca, ale jest faktem, że z koleżanką wyjechała do Petersburga. Tam wyszła za mąż za Rosjanina i wyjechała na Ukrainę. Natomiast w rodzinie moich przodków było nieco inaczej. Jakub Sokołowski, mój prapradziadek, był zesłany z całą rodziną do Donbasu po powstaniu styczniowym. Przyjechali tutaj z 40 rodzinami skazanymi za pomoc w tym patriotycznym zrywie. Próbowaliśmy znaleźć miasto czy region, skąd ich zesłano, ale nie znaleźliśmy dokumentów – opowiada A. Kubatin.

Rodzina z Doniecka przyjechała do Polski w styczniu. Zostali zakwaterowani w ośrodku Caritas Diecezji Warmińsko-Mazurskiej w Rybakach. I tutaj zostali „wyłuskani” spośród wielu rodzin przez syna Anny Jarząbek. Mieszkająca w Radomiu emerytowana nauczycielka podjęła starania, by przygotować miejsce dla rodziny imigrantów z Ukrainy. W sprawę zaangażowało się wiele osób i instytucji, w tym także władze miasta. Wojenne wędrowanie zakończyło się latem. Kubatinowie mają swój nowy dom w centrum miasta. Z Doniecka udało się im zabrać jedynie komputer.

Moja mama wyjechała z Doniecka. Mieszka pod Kijowem razem z mamą męża. Ale jego ojciec nie chciał opuścić miasta. Twierdzi, że ta część Doniecka, gdzie mieszka, pozwoli mu bezpiecznie przetrwać – mówi pani Kubatin.

Nowi sąsiedzi

– Mieszkanie jest takie jasne. Wielu sponsorów zadbało o to, by zostało wyremontowane i wyposażone. I, co ważne, nie słychać strzałów. Gdy przyjechałam tu pierwszy raz, zaraz pojawili się sąsiedzi i pospieszyli z pomocą. Pytali, czego nam potrzeba, a potem przynosili wiele rzeczy, także jedzenie. Wspiera nas Caritas. Stamtąd otrzymaliśmy wyprawki szkolne z programu „Tornister pełen uśmiechów”. Pomagają nam MOPS w Radomiu i wielu życzliwych ludzi – opowiada pani Andżelika. Mąż znalazł pracę w miejskich wodociągach w Radomiu. – Atmosfera w pracy jest bardzo dobra. Załoga zaakceptowała mnie i moje umiejętności. Przekonałem się, że ludzie w Radomiu są bardzo otwarci i przyjaźni. Ufam, że będzie tu nam bardzo dobrze – mówi Oleksandr.

Mąż pracuje, ale na razie Andżelika Kubatin nie ma pracy. Jej specjalność – prowadzenie chórów i zespołów muzycznych – nie jest wykształceniem, które dałoby łatwą szansę na zatrudnienie. Ma więc czas na opiekę nad synami, choć praca dałaby dodatkowe, tak potrzebne dochody. – Na naszym osiedlu chłopcy już znaleźli kolegów. Tym, co pozwala nawiązać nowe znajomości i przyjaźnie wśród chłopców, jest oczywiście piłka nożna. Tu, gdzie mieszkamy, chłopcy nie mają zbyt wielu rówieśników, żyje tu wielu ludzi starszych. Ale zaczął się rok szkolny. Władysław poszedł do gimnazjum, Jarosław i Świętosław – do podstawówki. W ich klasach na pewno znajdą wielu nowych kolegów – mówi pani Andżelika.

TAGI: