Myślami wciąż w dzikim sadzie

Maciej Rajfur

publikacja 02.10.2015 06:00

Odmieniły życie Jadwigi Mickiewicz po latach. Babcia oraz historia rzezi wołyńskiej.

 – Jak patrzę dziś na te gruszki, od razu wszystko mi się przypomina. Czułam się przez chwilę jak u siebie – mówi Jadwiga Mickiewicz Maciej Rajfur /Foto Gość – Jak patrzę dziś na te gruszki, od razu wszystko mi się przypomina. Czułam się przez chwilę jak u siebie – mówi Jadwiga Mickiewicz

Początkiem wielkiej nadziei był list, który Jadwiga Mickiewicz otrzymała w pierwszych dniach sierpnia. Poinformowano ją wówczas, że w Woli Ostrowieckiej na Wołyniu odkryto mogiłę prawdopodobnie śp. Jadwigi Strażyc, czyli jej babci. Gdy wrocławianka pierwszy raz przeczytała zaskakującą informację, ogarnęły ją jednocześnie wielkie wzruszenie i radość. Nie spodziewała się tego, choć na dnie serca długo tliła się malutka iskra wiary, że może kiedyś, któregoś dnia…

Podróż pełna poświęceń

– Mój tato, gdyby żył, byłby wniebowzięty taką wieścią. Skakałby z radości. Zadzwoniłam do dr. Leona Popka z IPN-u  po prostu się upewnić. Powiedział, że na 99 proc. odnaleziono moją babcię. Nie było ich stać na przeprowadzenie badań DNA, jednak wszelkie poszlaki i informacje wskazywały, że to prawda – opowiada Jadwiga Mickiewicz. Długo się nie zastanawiała. Postanowiła pojechać na coroczne uroczystości na cmentarzu w Ostrówkach. Związane są z kolejnymi rocznicami masakry w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej z 1943 r., podczas których UPA i lokalna ludność ukraińska zamordowali bestialsko ponad 1000 Polaków. Tym razem 31 sierpnia 2015 roku w rodzinnych stronach Jadwigi Mickiewicz szczątki jej babci miały być przeniesione podczas podniosłego pochówku do krypty.

Decyzja o podróży nie była dla niej łatwa. Musiała zostawić męża po udarze, który potrzebuje stałej opieki. Syn przebywał akurat na urlopie i zajął się ojcem. Wrocławianka sama ma duże problemy ze zdrowiem, szczególnie z sercem. Obawiała się długiej i wyczerpującej jazdy ponad 1300 km w dwie strony. A wszystko na przestrzeni kilkudziesięciu godzin.

– Pojechałam tam z myślą, że babcię w końcu pochowam z godnością. Przyszykowałam znicze i piękny wieniec z napisem: „Od syna, wnuków i prawnuków” – mówi drżącym głosem kobieta. – Odmawiałam Różaniec na cmentarzu trochę zestresowana. Nie wiedziałam, jak to wszystko będzie wyglądać. Ale w sercu wciąż trwała radość. Tuż przed Mszą św. podszedł do mnie dr Popek i powiedział: „Mamy przykrą wiadomość. Te szczątki jednak nie należą do pani babci”. Poczułam wielki ból.

Ta historia nie umarła

Ostatnie wyniki badań wykazały na podstawie uzębienia, że odkryto szkielet młodej kobiety. Jadwiga Strażyc natomiast w chwili śmierci miała ponad 60 lat. W pierwszym momencie, tak doniosłym dla wielu tam obecnych, wnuczkę nieodnalezionej jednak kobiety ogarnął prosty żal. Gdyby dowiedziała się wcześniej, na pewno by nie pojechała. Tyle musiała dopiąć obowiązków, żeby się tu znaleźć, a spotkał ją wielki zawód. I to koniec historii? Skądże. Dopiero początek.

– Mimo takiego obrotu sprawy bardzo mocno przeżyłam uroczystości. Postanowiłam zajrzeć do Woli Ostrowieckiej, na teren majątku moich rodziców. Tych chwil nie zapomnę do końca życia. Przeżyłam oczyszczenie. Ciągle mam wyraźny obraz przed oczami. Dzikiego sadu, żyznej ziemi, która stoi odłogiem w upale. I magicznej ciszy mojej ojcowizny, za którą kryje się ta masakra – wspomina Jadwiga Mickiewicz. Z rodzinnych stron przywiozła symboliczną pamiątkę, która być może nie uchowa się długo, ale codziennie wywołuje wzruszenie. – Zerwałam trzy dzikie gruszki z sadu rodziców, aby je pokazać synom. One stały się dowodem na to, że tam i w nas jeszcze wszystko nie umarło, historia też – wyjaśnia wrocławianka. 

Nadzieja zawieść nie może

Jadwigę Strażyc Ukraińcy z UPA zamordowali siekierą. Ponad 30-letni syn był tego świadkiem. Rzeź przeżył i później pochował matkę nocą na swojej posiadłości w gęstych krzakach. – Teraz jest tam tylko szczere pole. Ja ciągle mam nadzieję – i o to proszę Boga, a także doktora Popka – że oni znajdą w końcu moją babcię – mówi J. Mickiewicz. Ojciec, Aleksander Strażyc, przez lata odczuwał silną traumę po tragedii, co przełożyło się na życie rodzinne. Piętno rzezi wołyńskiej przechodzi dalej, ale pani Jadwiga podchodzi do tego ze spokojem. – Przebaczyłam, choć pamiętam z dzieciństwa, jak tata opowiadał, że na Wołyniu Polacy z Ukraińcami naprawdę zgodnie żyli – dodaje.

Bardzo chciałaby tam jeszcze wrócić, może kiedyś z synami i ich rodzinami. Teraz rozmawiała na Wołyniu z ludźmi, którzy znali jej rodziców. Spisała adresy, kontakty, chce utrzymywać świeże, ale już bardzo sentymentalne relacje. Napotkała 92-latka, który pracował u ojca i dobrze pamięta te czasy. – Nie mogę oderwać swoich myśli od rodzinnych stron – przyznaje pani Jadwiga.

Wrocławianka dzisiaj zupełnie nie żałuje, że Bóg sprowadził ją na Wołyń. Widzi w tym bardzo dobry plan i za niego dziękuje. Pamięć o ludobójstwie, które dotknęło jej rodzinę, odżyła. Rozczarowanie i gorycz, które ją spotkały, zniknęły. A nadzieja trwa dalej.

TAGI: