Bóg jest w ciemności, a Tereska w słońcu

Bogumił Łoziński

publikacja 10.10.2015 06:00

Siedzimy przy stole w ogródku przed małym domkiem obłożonym białym sidingiem. Na stole leży radyjko, z którego płynie łagodna muzyka. To specjalnie dla Teresy, forma terapii. Wokół domu na sztalugach stoją obrazy: z huzarem, z Matką Bożą, jest też ich portret. To pasja Wieśka. Teraz dzięki niej wraca do zdrowia.

 Po 38 latach małżeństwa, mając po 61 lat, Teresa i Wiesiek zostali sami. Żyją tylko z Bogiem i ze sobą Jakub Szymczuk /FOTO GOść Po 38 latach małżeństwa, mając po 61 lat, Teresa i Wiesiek zostali sami. Żyją tylko z Bogiem i ze sobą

W tym domu mogą mieszkać jeszcze przez kilka miesięcy. Na taki czas znajomy opłacił im czynsz. Ich nie byłoby na to stać. Stracili wszystko, gdy firma Wieśka upadła. Aby spłacić zobowiązania, musieli sprzedać mieszkanie, samochody, książki, meble… – Materialnie jesteśmy całkowicie wyzerowani, a nawet na minusie, bo są długi – mówi Wiesław. W tym samym czasie Teresa doznała pęknięcia tętniaka mózgu. Na szczęście zdążyli do szpitala. Sześciogodzinna operacja. Przeżyła, ale utraciła mowę, nie czyta, nie pisze, ma niedowład prawej strony ciała (afazja mieszana). On zachorował na ciężką depresję. Trafił do szpitala. Tereską zajmowała się wówczas jedna z synowych. Teraz są razem. Pomagają im znajomi ze wspólnoty i dzieci. Mają ich sześcioro, połowa już założyła własne rodziny. Też są wielodzietne i borykają się z trudem codziennej egzystencji. Wiesław i Teresa dostają też zapomogę z pomocy społecznej. To wszystko starcza na jedzenie i przeżycie.

Pan położył na mnie swoje oko

– Pan Bóg doświadcza cię jak Hioba – mówię do Wieśka. – O nie, na pewno nie można mnie porównać do Hioba, on był niewinny – odpowiada. – Na czym polega twoja wina? – Gdy to wszystko się stało, zastanawiałem się, o co Bogu chodzi. Żyłem bardzo porządnie, nie piłem, do knajp nie chodziłem, narkotyków nie brałem, hazardu nie uprawiałem. Całe życie ciężko pracowałem, aby utrzymać rodzinę. Od 25 lat jesteśmy we wspólnocie neokatechumenalnej. Co się stało? Dlaczego? W końcu zrozumiałem. Pycha, pycha, pycha. Pan położył na mnie swoje oko i mnie ratował. Chciałem być kimś, mieć więcej. Byłem paternalistycznym mężem, ojcem, dziadkiem, który rządzi i rozdaje kasę. Nagle cały mit wielkiego, silnego ojca prysł. To było trudne dla dzieci, które w dużej mierze opierały się na mnie. Nie mogły zaakceptować słabego ojca. Ja się cieszę, że tak się stało, że nie jestem patriarchą rodu, bo one odzyskały wolność. Być może już nie przesłaniam im Boga. To również dobrze wpłynęło na relacje w ich rodzinach. Na przykład córka przestała patrzeć na swego męża przez pryzmat ojca „idola”, dostrzegła jego zalety i ich relacje się poprawiły. Grzech nigdy nie ma tylko osobistego wymiaru, moja pycha uderzała w otoczenie – tłumaczy Wiesław.

Gdy przyszła ciężka depresja, na sześć tygodni trafił do szpitala psychiatrycznego. – Po prostu nie chciałem już żyć, jakby cała energia uszła. Przez pierwsze dwa tygodnie w szpitalu spałem, a potem czytałem książki. To był jeden z najszczęśliwszych okresów w moim życiu, nikt niczego ode mnie nie chciał. Ludzie w depresji jako jedni z nielicznych nie mówią bez przerwy o pieniądzach. Nawet lekarze obserwowali nas jakby z daleka – wspomina z typowym dla siebie przekornym humorem.

Kiedy zaczęły się doświadczenia, nie buntował się przeciw Bogu. Dość szybko zdiagnozował, dlaczego Pan je zesłał. W końcu jako katechista miał dużą wprawę w mówieniu o sprawach duchowych. Tyle że była to teoria. Teraz działo się naprawdę. – Gdy głosiłem katechezy, to przez kilka dni potem wysychały mi śluzówki, pociłem się, bo czułem, że mówię przeciwko sobie, a to były bardzo radykalne wezwania. Jezus powiedział do faryzeuszy, że kładą ludziom na ramiona ciężary nie do uniesienia, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Ja taki byłem. Dziś wiem, że dopiero gdy ktoś zazna prawdziwego krzyża, może autentycznie głosić Jezusa Zmartwychwstałego – tłumaczy.

Teraz nie głoszą, Tereska nie mówi, a on jest zbyt chory. – Za dużo było już słów, teraz nie ma złudzeń, że jestem nikim, a Tereska głosi Boga sobą – mówi Wiesiek.

Bóg jest w ciemności

Z Tereską trudno rozmawiać o tym, jak odbiera doświadczenia, które ich spotkały. Nie może o nich opowiedzieć ani ich opisać, choć jest w pełni świadoma. Do komunikacji używa trzech zwrotów, a właściwie dźwięków. „Ne” – oznacza nie, ale wypowiadając je, wyraża też negatywne emocje czy opinie. Na przykład krzyczy, gdy zobaczy robaki, których się boi. Przyroda to jeden ze światów, które odbiera teraz ze szczególną intensywnością, cieszy się słońcem, rosą na liściach, zwraca uwagę na rzeczy dla innych niedostrzegalne. Drugi dźwięk to „da”, czyli tak. Wszystko inne opisuje zwrotem „ka”, w tym radość z przyrody. Ale to niejedyna forma komunikacji ze światem. Najwięcej mówią jej oczy i ciało. Rozmowa z Tereską to swego rodzaju zgadywanka. Proszę ją, aby opowiedziała, jak przeżywa to, co się z nią dzieje, z perspektywy wiary. Wiesiek podsuwa odpowiedź, a ona mówi „ne” lub „da”. Czy to jest kara Boża? – Zdecydowane „Neee…”. A może po prostu „spodobało się Panu” i koniec – mówi Wiesiek, nawiązując do Biblii (jako „zawodowy” katechista często przytacza fragmenty z Pisma Świętego). Teresa przytakuje głową i odpowiada zdecydowanie: „Daaa”. Zaprzecza, gdy pytam o cierpienie. Jesteśmy bezradni, chcąc wniknąć w jej przeżycia duchowe za pomocą pytań, na które może odpowiedzieć tylko „tak” lub „nie”.

Nieoczekiwanie w pewnym momencie Teresa przejmuje inicjatywę. Wznosi oczy do nieba, składa ręce do modlitwy, a potem dotyka nimi powiek, które następnie zamyka. I mówi głośno i szybko „ka, ka, ka”. Zaczynamy z Wieśkiem odgadywać, co to znaczy, ale nie trafiamy. Po kolejnym pomocniczym pytaniu Wiesiek mówi: – Kiedy się modlisz, wyłączasz się, jest ciemność, nie widzisz świata. Teresa energicznie potakuje głową i głośno mówi „da, da, da”. Okazuje się, że cierpienie, jakiego doświadcza, pozwala jej modlić się w oderwaniu od świata, w ciemności odnajduje Boga.

Przy tak poważnych ograniczeniach Teresa codziennie chodzi do kościoła, który jest oddalony o półtora kilometra. Zapewnia, że bierze świadomy udział we Mszy świętej, przystępuje do Komunii świętej. Odmawia Różaniec. Raz w tygodniu jeżdżą razem na Mszę wspólnoty. Teresa przystępuje też regularnie do spowiedzi. Jak to możliwe bez mówienia i pisania? Spowiada się u zaprzyjaźnionego kapłana, wewnątrz siebie wymienia grzechy, używa też swoich zwrotów, przede wszystkim „ka”, a ksiądz wypowiada odpowiednie formuły i daje rozgrzeszenie, a także wyznacza pokutę. Teresa nie zdradza jaką.

Słońce ty moje

Po 38 latach małżeństwa, mając po 61 lat, pozostali sami. Wiesiek zawsze był w pracy, zarabiał na utrzymanie rodziny. Przez ten czas tylko raz miał urlop. Zawsze bardzo aktywny, robił kilka rzeczy naraz. Teresa przez lata była zanurzona w opiece nad dziećmi. Rodzenie, pielęgnowanie, karmienie, szkoła… Zawsze była szczupła, jednak wówczas wyglądała na skrajnie wyczerpaną. Po własnych dzieciach przyszła opieka nad wnukami. Teraz to się skończyło. Żyją tylko z Bogiem i ze sobą.

W zabieganiu codziennej egzystencji relacje małżeńskie często słabną, nie ma na nie czasu. Teresa i Wiesław mają teraz dużo czasu. On zwraca się do niej czule – „Teresko”, „słońce ty moje”, a jej twarz rozjaśnia się, jakby usłyszała komplement od narzeczonego. Po udarze zapomniała, jak się wykonuje wiele zwykłych czynności, na przykład gotuje, a przecież robiła to przez całe życie. – Musiałem nauczyć się gotować i od dwóch lat się tym zajmuję – śmieje się dumny z siebie Wiesiek. I chyba nieźle mu to idzie, bo po wyglądzie Teresy nie widać choroby. On opiekuje się żoną całą dobę, co nie znaczy, że wszystko trzeba za nią robić. – Tereska bardzo dokładnie sprząta, wszystko musi być na swoim miejscu – podkreśla.

W cierpieniu doświadczyli samotności. – Część ludzi uciekła od nas, jakby mogli się zarazić naszą niedolą, niektórzy nas nie poznają. Słabość nie jest atrakcyjna, nieszczęście odrzuca, nas też niektórzy odrzucili, może się boją – zastanawia się.

Modlitwa jest dla Teresy lekarstwem w sensie dosłownym. Doktor wytłumaczył im, że są trzy sfery, których nie powinien zniszczyć udar: liczenie, muzyka i modlitwa (nie wiedzą nawet, czy był wierzący). W przypadku ludzi cierpiących na afazję mieszaną terapia polega m.in. na tym, aby przez używanie tych sfer przywracać, a właściwie wypracowywać od nowa zdolności mózgu. Teresa robi to intensywnie przy pomocy każdej z wymienionych sfer, ale modlitwą najbardziej. Uczęszcza na rehabilitację ruchową, aby przywrócić sprawność prawej strony ciała. Na szczęście nie trzeba za nią płacić. Gorzej z komunikacją. Aby znów móc czytać i pisać, musi nauczyć się tego od początku. Dlatego powinna uczęszczać na terapię logopedyczną. Niestety, za to trzeba płacić, 100 zł za 45-minutową lekcję. Czasu jest mało, bo tylko w ciągu trzech lat po udarze są realne szanse na odzyskanie mowy, a minęły już dwa.

Sprawa została rozwiązana. Znajomi rozesłali prośbę o pomoc do swoich znajomych i udało się zebrać kwotę potrzebną do opłacenia zajęć logopedycznych. Teresa zaczęła je we wrześniu. Na razie lekcje są krótkie, bo szybko się męczy i musi potem odpoczywać jak po ciężkim wysiłku fizycznym. Wiesiek opisuje ich obecną sytuację i pomoc, jaką otrzymują, cytując Psalm 23: „Pan jest moim pasterzem i nie brak mi niczego”.

TAGI: