Czas nie leczy ran

ks. Rafał Pastwa

publikacja 03.11.2015 06:00

W tym czasie należy zwolnić, skupić się na modlitwie i wspomnieniach oraz przeżywać misterium śmierci i zmartwychwstania. Szczerze, bez lęku i wstydu, że ktoś zobaczy łzy albo usłyszy szept pacierza.

 Ks. Bogusław Suszyło uważa, że najważniejsze w obliczu nadchodzącej śmierci są: wiara, obecność i umiejętność słuchania ks. Rafał Pastwa /Foto Gość Ks. Bogusław Suszyło uważa, że najważniejsze w obliczu nadchodzącej śmierci są: wiara, obecność i umiejętność słuchania

Rozstanie z bliskimi, nawet na chwilę – w perspektywie wiary – boli ogromnie. Każdy człowiek inaczej przeżywa ich śmierć. Jest to misterium wymagające od nas wyjątkowej cierpliwości i szacunku. Oraz delikatności wobec tych, którzy cierpią z powodu rozstania. Ksiądz, psychoterapeutka, emerytka i reżyser dzielą się doświadczeniem przeżywania utraty bliskich oraz przeżywania wiary w atmosferze żałoby.

Kocham poza grób

Ze śmiercią od dawna spotyka się w swoich poszukiwaniach filmowych i kulturowych lubelski reżyser Grzegorz Linkowski. Sam boleśnie i mocno przeżył śmierć mamy. Na śmierć i umieranie stara się patrzeć głęboko. Docenia przy tym wielką siłę wiary, która daje człowiekowi niezmierzone pokłady spokoju i harmonii w poczuciu bliskości z tymi, którzy odeszli. Zauważa, że współczesna kultura stała się uboższa ze względu na brak motywów ars moriendi. Przekonuje, że śmierć jest częścią naszego życia, które bez Chrystusa byłoby trudno zrozumieć.

– Przyglądam się w mojej działalności artystycznej czemuś, co nasza cywilizacja już dawno wyparła – czyli ars moriendi, sztuce umierania. Ona istniała kiedyś na poziomie rodziny. Bo człowiek odchodził w gronie bliskich. Wszyscy w tym uczestniczyli, i dzieci, i dorośli. Była taka ciepła obecność, było pożegnanie – ale nie na zawsze. Patrzono na umieranie jak na moment, po którym szybko nastąpi ponowne spotkanie. Oczywiste było to, że ludzie się kochali poza grób – tłumaczy Linkowski. Podkreśla, że umieranie w obecnym wieku zostało niemal całkowicie wyparte z kultury. – Albo umieranie jest elementem pomysłów fabularnych i sensacyjnych, albo się o nim milczy. Kultura billboardowa, hasłowa i newsowa, wymazała duchowość śmierci – tłumaczy.

– Po wylewie, którego doświadczyła mama, kilka dni byłem przy niej w szpitalu. Mogłem czuć jej obecność i miłość – wspomina. Jednak wiele osób nie miało możliwości bycia z bliskimi, gdy ci odchodzili. To stało się dla nich raną, wyrzutem, który towarzyszy każdej ich wizycie przy grobie konkretnej osoby. – Nie wolno się zadręczać. Raczej trzeba przypominać sobie wszystkie piękne chwile spędzone razem. A przede wszystkim trzeba umieć sobie wybaczyć ten brak obecności. Pozostają przecież: modlitwa, dzieła miłosierdzia, osoby potrzebujące oraz cały wachlarz możliwości zadośćuczynienia – tłumaczy.

Grób Chrystusa jest pusty, z tą świadomością wierzący idą na cmentarze, ufając, że dzięki Jego zmartwychwstaniu wszyscy zmartwychwstaną. – Gdy przychodzę na grób mojej mamy, dziękuję Bogu za to, że ją miałem. Rozmawiam z nią, opowiadam jej o moim życiu i modlę się. Próbuję odczuwać to, co powtarzam każdego dnia w wyznaniu wiary – wierzę w świętych obcowanie i ciała zmartwychwstanie. Mam łaskę wiary, wierzę, że to tylko chwilowe rozstanie. Ale też mam świadomość, że wiarę przekazali mi rodzice. Dlatego teraz ja modlę się za zmarłych i zawsze ofiarowuję w ich intencji odpusty, bo to pomnażanie miłosierdzia Bożego. Oczywiście dużo w te dni myślę o swoim przemijaniu – podsumowuje.

Matka boleściwa

Ze śmiercią osób bliskich od wczesnego dzieciństwa miała do czynienia pani Krystyna Mazur, dziś emerytka. Jej pogodne oczy wylały wiele łez, opłakiwała w swoim życiu wielu bliskich. Straciła mamę, gdy była jeszcze dzieckiem, po pewnym czasie zmarł jej ojciec, potem mąż. Jednak największym ciosem była śmierć jej dziecka. – Dobrze, że mam drugiego syna. Zawsze dba o groby naszych najbliższych. Tego uczy też swoje dzieci. Oczywiście każdego roku zabiera mnie na cmentarz, żebyśmy razem się pomodlili i zapalili światło na ich grobach, bo to przecież blask chwały Zmartwychwstałego – mówi.

Wszyscy jej bliscy zostali pochowani na cmentarzu przy ulicy Unickiej w Lublinie. – Zawsze boli śmierć bliskiej osoby. Zawsze – powtarza z zadumą. – Gdy zmarła mamusia, miałam może siedem lat. Nie więcej. Zapamiętałam jej piękną i uśmiechniętą twarz. Pamiętam, że była szczupła i pełna energii. Gdy zachorowała na gruźlicę, nie było lekarstwa, bo był to czas okupacji niemieckiej. Bardzo młodo zmarła. Brakowało mi jej. Gdy nikt nie widział, siadałam w kąciku i płakałam, i mocno się modliłam. Tata się starał mnie i rodzeństwu ją zastąpić, ale to już nie było to samo. Ból po jej stracie minął, gdy założyłam własną rodzinę – wspomina.

Ewangeliczna scena spod krzyża w jej przypadku to coś więcej niż teoretyczne rozważania. – Największym bólem serca była śmierć mojego syna. Ciężko zachorował i zmarł. Gdy płakałam, modliłam się do Maryi, prosiłam, żeby mi pomogła, bo sama to przeżyła. Teraz myślę o swojej śmierci. Nie boję się, bo to normalne, że człowiek umiera. Proszę Boga, żeby pozwolił mi się jakoś spotkać z bliskimi w tym nowym świecie – wzdycha.

Noszę imię brata

Jest duszpasterzem osób chorych i niepełnosprawnych. Dodatkowo pełni funkcję dyrektora Domu Samopomocy Społecznej „Misericordia”. Jako kleryk i kapłan zetknął się z niejedną śmiercią, także w gronie osób najbliższych. – Zanim się urodziłem, zmarł mój brat. Siostra chciała, abym nosił jego imię, i rodzice nadali mi je przy chrzcie świętym. Noszę go w sercu. Chcę też powiedzieć, że choć zmarł, zanim się narodziłem, mam poczucie straty – wyznaje ks. Bogusław Suszyło.

Już kiedy był alumnem w seminarium, jego siostra zginęła w wypadku samochodowym. Osierociła dwoje małych dzieci i zostawiła męża. Rok temu zmarł jego tata. – Gdy zginęła siostra, starałem się nie płakać. Przypominałem sobie nasze ostatnie spotkanie i jej uścisk na pożegnanie. Często odwiedzam jej grób, czasami chodzę tam z jej dziećmi. Mam poczucie jej obecności. Nie wolno niczego udawać, trzeba okazywać emocje i nie wstydzić się ich – tłumaczy ks. Bogusław.

Jako duchowny przewodniczył niejednej uroczystości pogrzebowej. – Staram się zawsze koncentrować na życiu konkretnej osoby, a nie wyłącznie na jej śmierci. Jako ksiądz wiem, że pogrzeb jest wyjątkowym czasem dla rodziny, i zawsze staram się być delikatny. Jednocześnie chcę towarzyszyć osobom przeżywającym ból rozstania i zawierzam je Bogu – wyjaśnia.

Jako kapelan w szpitalu kilka razy towarzyszył pacjentom w ostatnich chwilach ich życia. – Doświadczyłem sytuacji, w których osoby umierały na mych rękach. Czasem było tak, że tuż po namaszczeniu olejem świętym odchodzili, inni podczas spowiedzi tracili głos, więc pytałem, czy żałują za wszystkie grzechy, i udzielałem rozgrzeszenia. Wiele razy patrzyłem, jak Bóg przychodzi ze swoim miłosierdziem zawsze na czas. Starałem się współprzeżywać te trudne chwile z pacjentami i ich rodzinami. W takich momentach nie trzeba mówić zbyt wiele, nie trzeba robić rzeczy nadzwyczajnych, wystarczy być i słuchać. Ktoś, kto odchodzi, nie potrzebuje naszych rad – podkreśla.

Głośno mówić o śmierci

Dorota Dolecka-Semeniuk jest psychologiem i psychoterapeutą. Prowadziła dwie grupy terapeutyczne dla osób w żałobie, prowadzi też terapie indywidualne. – Śmierć jest częścią ludzkiego życia. Mamy wpisane w nasze umiejętności przeżywanie strat i radzenie sobie z nimi. Ale nie wszyscy to potrafią w jednakowym stopniu. Różne czynniki mogą wpływać na to, że ktoś sobie ze śmiercią bliskiej osoby nie radzi. Może to być doświadczenie śmierci wielu bliskich albo doświadczenie straty wbrew cyklowi życia, czyli gdy rodzice doświadczają śmierci dzieci – tłumaczy psychoterapeutka.

Żałoba to, zdaniem specjalistki, wyjątkowy czas, by oswoić się ze świadomością, że danej osoby już nie ma pośród nas. – Każdy ma inny sposób na radzenie sobie z bólem rozstania. Nie ma sposobu uniwersalnego – dodaje. – Mam świadomość, że przyszedł człowiek z otwartą raną. Nie da się przeżyć żałoby, jeśli nie poczuje się bólu i żalu. Trzeba pozwolić sobie na bezsilność wobec śmierci kogoś kochanego. Jednocześnie zawsze podkreślam, że nie ma dobrego sposobu na pożegnanie z tymi, którzy odchodzą – wyjaśnia.

Jej zdaniem zdecydowanie za mało jest grup w żałobie. – Warto tworzyć takie grupy wsparcia, również przy parafiach – podkreśla. Dodaje przy tym, że należy rozmawiać o śmierci i nie czynić jej tematem tabu nawet w obecności dzieci. – Większą krzywdę wyrządza się dzieciom przez milczenie na temat śmierci. Błędem jest również, gdy dzieci nie zabiera się na cmentarz. Dorośli wprowadzają kulturowe tabu śmierci, a to rodzi znaczące problemy. Nie wolno zapominać, że śmierć jest dla nas naturalna – podsumowuje.

TAGI: