Jak wychować wirtuoza...

Agata Puścikowska

publikacja 29.11.2015 06:00

To z przymrużeniem oka. A na serio: czy warto uczyć dzieci muzyki? I jak to zrobić, by dziecko pokochało muzykę, a muzyka dziecko. Tak jak Seong-Jin Cho.

Jak wychować wirtuoza... Paweł Supernak /PAP

Gdy miał sześć lat, rodzice postanowili wysłać go na naukę gry na pianinie. Początkowo traktował grę jako hobby. W wieku dziesięciu lat już postanowił: zostanie pianistą. Rok później, gdy z wypiekami na twarzy oglądał XV Konkurs Chopinowski, obiecał sobie: pojedzie kiedyś do Warszawy. Swoje marzenie zrealizował dziesięć lat później. Co więcej: wygrał. 21-letni Koreańczyk Seong-Jin Cho został laureatem XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Czym jest dla niego muzyka? Dlaczego gra? Co jest potrzebne, by w tak młodym wieku tak doskonale wykonywać utwory polskiego kompozytora?

W krótkim filmowym wywiadzie, nakręconym na potrzeby konkursu, Seong-Jin Cho mówi prosto, bez patosu, subtelnie dobierając słowa. Obecnie gra wyłącznie Chopina, co pozwala mu odkrywać wszelkie niuanse tej muzyki. A muzykę Chopina opisuje czterema słowami: szlachetność, dramatyzm, poetyka i nostalgia. Seong-Jin lubi swój sposób życia: wyjazdy, podróże, koncerty. Jednak, jak mówi, „proces stawania się wielkim artystą jest długotrwały i wymaga wysiłku. Wykonywanie muzyki nie należy do łatwych zadań, potrzebna jest głębia i emocjonalne przygotowanie”. Co czuje, gdy gra na fortepianie? Przede wszystkim... ulgę i spokój. Natomiast udział w konkursie opisuje trzema słowami: szczęście, radość, przyjemność. A jednocześnie bezpretensjonalnie wyznaje, że każdy koncert jest dla niego dużym wyzwaniem i stresem.

Wielu rodziców, patrząc zarówno na Seong-Jin Cho, jak i na innych finalistów konkursu, z pewną dozą pozytywnej zazdrości myśli: co zrobić, by moje dziecko wyrosło na tak głębokiego, mądrego, stonowanego i sięgającego po najwyższe muzyczne laury młodego człowieka? I... czy warto? Przecież nawet kompletny laik wie, albo się domyśla, że muzyczna kariera wymaga ogromnej pracy i wyrzeczeń.

Bez terroru

Prof. Olga Łazarska, pianistka i pedagog, wychowała wielu świetnych muzyków. Przez jedenaście lat była nauczycielką jedynego Polaka, który doszedł do finału tegorocznego Konkursu Chopinowskiego, Szymona Nehringa. – Uczę od 25 lat. Edukacja każdego z moich uczniów przebiega zupełnie inaczej, choć pewnie byłoby wygodniej, gdyby wszystkie dzieci były jednakowe, a wtedy metody wychowawcze również – opowiada prof. Łazarska. – Dzieci pochodzą jednak z różnych domów, mają inne temperamenty, w różny sposób się uczą. Dlatego pedagog musi znaleźć do każdego dziecka nieco inną drogę. I na tej właśnie podstawie, przy współpracy z rodzicami, prowadzić dziecko ku wcześniej wytyczonemu celowi.

Co może pomóc w edukacji muzycznej? Jednym z czynników jest atmosfera domu. Jeśli w domu muzyka jest ważna, dziecko po prostu nią „przesiąka”. Późniejsza nauka jest więc naturalną konsekwencją, a nie wybrykiem czy fanaberią. – I wcale nie chodzi o to, by koniecznie rodzice sami grali na instrumentach. Szymon ma wspaniałego dziadka, który kocha muzykę klasyczną. Dziadek meloman wprowadził małego chłopca w świat muzyki w sposób bardzo naturalny. Więc gdy Szymon zaczął grać, była to w jakimś stopniu konsekwencja wcześniejszego wychowania. Dlatego nie wymagało to od niego jakichś wyrzeczeń, ogromnego czasu pracy. Inna sprawa, że Szymon zawsze był dobrze zorganizowany – wspomina prof. Łazarska. – Dlatego miał czas i na kolegów, i na wakacje. Z pewnością też, wbrew obiegowym opiniom, „nie utracił dzieciństwa, ślęcząc przy klawiaturze”.

– W pewnym momencie, gdy już absolutnie sam zdecydował, że w przyszłości chce być pianistą, tej decyzji podporządkował wiele innych. Na przykład przyspieszył edukację w szkole średniej i dwa ostatnie lata nauki zaliczył w rok. To dało mu potrzebny czas, by grać – mówi prof. Łazarska. – Z pewnością nie było to proste, wymagało dyscypliny. Jednak jak widać, dało dobry efekt. Młody człowiek, prowadzony przez pedagogów, przy pomocy rodziny, w pewnym momencie życia powinien wytyczyć sobie cel i do niego konsekwentnie dążyć.

Upór waltornistki…

Bywa również i tak, że dziecko zupełnie samo odkrywa w sobie pasję do muzyki. Bez zachęty ze strony rodziców, bez dziadka melomana. Olga Łozińska, obecnie 24-letnia studentka, waltornistka, wszystko, co osiągnęła, wypracowała sama. Rodzice, owszem, wspierali. Lecz… sami byli nieco zaskoczeni wyborem córki. – Od dziecka była bardzo wrażliwa na muzykę. Pamiętam, że gdy miała dwa latka i gdy słuchała niektórych utworów, po prostu płakała – wspomina Julita Łozińska, mama Olgi. – Potem nauczyła się ze słuchu gry na gitarze. Bardzo chciała iść do szkoły muzycznej, ale my, rodzice, jakoś byliśmy sceptyczni. Być może nie traktowaliśmy jej chęci bardzo serio. W końcu jednak miłość do muzyki wzięła górę: Olga dostała się do szkoły muzycznej drugiego stopnia. Rodzice pomogli jej przygotować się do egzaminów. Wspierali w wyborze. Zapewnili możliwość ćwiczeń. I mądrze obserwowali. 

– A dlaczego waltornia? Córka zakochała się w muzyce do „Władcy pierścieni”, w której to właśnie waltornia dominuje. Olga jest osobą śmiało dążącą do celu, skończyła klasę waltorni, potem poszła na wyższe studia muzyczne, a obecnie kształci się w Szwajcarii. Naszą rolą było wspieranie córki. Chodziliśmy na koncerty i ją oklaskiwaliśmy. Jednak nigdy nie musieliśmy przypominać jej o ćwiczeniach lub (jak się czasem słyszy) zmuszać do gry. Jesteśmy z niej dumni, choć nigdy nie czuliśmy napięcia, by została wirtuozem. Cieszymy się z jej kariery muzycznej, jednak zapewne nigdy sami byśmy nie zmuszali córki do takiego wyboru.

...I bunt pianistki

Prof. Łazarska natomiast przytacza historię nieco odwrotną: oto bardzo zdolna dziewczynka, świetnie grająca już na pianinie, córka muzyków, zapowiadająca się również na doskonałą pianistkę, postanawia przerwać naukę. Prośby, rozmowy, wielokrotne przekonywania nie dają rezultatu. Dziewczyna coraz bardziej się buntuje i nie chce grać. – Trzeba było odpuścić… Po wielorakich próbach przekonania dziecka okazało się, że bunt nie był chwilowy. Dziewczyna autentycznie i głęboko wybrała inną drogę i zakończyła edukację muzyczną. Takie sytuacje, choć trudne, trzeba uszanować – mówi prof. Łazarska, dodając jednocześnie, że kryzysy i „zwykłe” bunty przechodzi każdy młody muzyk. I jest to naturalny etap.

– Kryzysy pojawiają się u każdego dziecka. Szczególnie gdy młody muzyk ma akurat dużo pracy i po prostu czuje się mocno zmęczony. Wtedy rolą pedagoga i rodziców jest tak pokierować młodym człowiekiem, by nie zaprzepaścić całej wcześniejszej pracy, a po chwili odpoczynku wrócić do niej z zapałem. Część młodych ludzi chce rzucić granie, gdy dojrzewa. Najczęściej jednak są to przelotne burze, które mijają.

Natalia Niemen uczyła się w szkole muzycznej 12 lat. Grała na pianinie, skrzypcach, a w szkole średniej na altówce. Jest szczera, swojej edukacji muzycznej nie wspomina zbyt dobrze. – Nie wszyscy pedagodzy byli, delikatnie mówiąc, wydolni wychowawczo. Bywało, że w sposób niezbyt grzeczny i mało sympatyczny koniecznie chcieli mi dać do zrozumienia, że jestem niezdolną córką Czesława Niemena… Nauczycieli instrumentów wspominam jednak raczej pozytywnie. – Gdy w trzeciej klasie liceum przechodziłam poważny bunt i chciałam zmienić szkołę, to właśnie mój profesor, wybitny altowiolista Marek Iwański, razem z moimi rodzicami przekonał mnie do kontynuacji nauki. I nie żałuję tego kroku, bo gdy coś się zaczęło, warto to skończyć. Jednak nie uważam, żeby edukacja muzyczna dzieci w klasycznej szkole muzycznej była nieodzowna. Przeciwnie: żeby zostać dobrym muzykiem, wcale nie trzeba przechodzić całego systemu muzycznej oświaty.

Synowie Natalii Niemen uczyli się prywatnie gry na pianinie. Zrezygnowali. Obecnie jeden gra na perkusji, drugi przymierza się do nauki gry na gitarze. – Nie muszą iść w ślady muzykującej rodziny. To ich wybór. Mają na szczęście wiele innych pasji, które z pewnością będą rozwijać. A rolą rodzica jest mądra obserwacja, dawanie wsparcia. Ale nie wymuszanie.

Jaki cel?

Przed rozpoczęciem edukacji muzycznej dziecka warto zastanowić się, jaki jest jej cel. – Czy chcemy koniecznie wychować wirtuoza, czy chcemy, by dziecko rozwinęło poprzez muzykę wrażliwość, świetnie się bawiło, zyskało dodatkowe umiejętności – tłumaczy Adam Męczywór, multiinstrumentalista, fagocista Filharmonii Zielonogórskiej i pedagog. – Dziecko powinno od początku mieć wsparcie rodziców, nauczyciela, mieć możliwość ćwiczeń na dobrym instrumencie. I czuć, że to, co robi, daje mu satysfakcję. Czy wysiłek włożony w muzykę przełoży się na wybór drogi życiowej? Bywa różnie. Jednak nauka gry na instrumencie zawsze bardzo rozwija i nie jest nigdy straconym czasem.

Pan Adam sam zaczął edukację muzyczną w wieku siedmiu lat. I choć najpierw, w podstawówce, to rodzice musieli pilnować godzin ćwiczeń i całej organizacji nauki, już w wieku nastoletnim role się odwróciły. – Zmieniłem instrument z wiolonczeli na fagot, już świadomie. I świadomie sam kontynuowałem drogę edukacji muzycznej. Zacząłem kochać to, co robię. Dzisiaj widzę, że dobrze wybrałem. Swoim uczniom staram się przekazać szacunek do muzyki, uczę młodych ludzi, jak ćwiczyć efektywnie, z sensem.

Jeśli dziecko, które uczy się muzyki, jest zdolne, umie konstruktywnie pracować, a do tego robi to z chęci – jest niemal „skazane” na sukces. Choć nie zawsze tym sukcesem będzie występ w Konkursie Chopinowskim. Sukcesem przede wszystkim będzie umiejętność gry i miłość do muzyki.

TAGI: