Witajcie w domu!

Łukasz Sianożęcki

publikacja 23.12.2015 06:00

– Nieważne były niewygody i trudy podróży, bo wiedzieliśmy, że wracamy do ojczyzny – mówi pan Piotr, uchodźca z Donbasu, i dyskretnie ociera łzę.

Trzema wojskowymi  samolotami typu Casa  i jednym typu Hercules przylecieli do Polski uchodźcy ze wschodniej Ukrainy Łukasz Sianożęcki /Foto Gość Trzema wojskowymi samolotami typu Casa i jednym typu Hercules przylecieli do Polski uchodźcy ze wschodniej Ukrainy

Choć Malbork był jedynie przystankiem na ich drodze ucieczki przed wojną, już tutaj poczuli się naprawdę bezpiecznie. 149 Polaków z Donbasu i okolic, którzy 23 listopada przekroczyli tymczasowe przejście graniczne na lotnisku 22. Bazy Wojskowej w Malborku, nie kryło ulgi, że udało im się uciec przed panującą na wschodzie Ukrainy wojenną zawieruchą. – Pierwsza myśl już po wylądowaniu to radość – mówi Wojciech Aleksander.

– Radość i ulga, że moja żona i malutkie dziecko nie będą już musiały codziennie słyszeć wystrzałów i drżeć o swoje życie – jest wyraźnie wzruszony. Jak mówi, wspomnienia z dnia, kiedy Mariupol został zbombardowany, do dziś są żywe. – Trzęsące się szyby w oknach i budynki – to było straszne – mówi pan Wojciech. Strach długo ich nie opuszczał. Pod miastem stały jednostki artylerii, mogące atakować cele w promieniu ponad 40 kilometrów. Podobne odczucia towarzyszą innym uchodźcom. Jak mówią, wojna to nie tylko stała obawa przed kulami i pociskami, to również coraz trudniejsze normalne życie. – Nie ma pracy, więc na wschodniej Ukrainie prawie nie da się żyć – opowiada pani Tatiana. – Z miesiąca na miesiąc pieniędzy starczało na coraz mniejsze zakupy – przyznał Piotr Bendyk. Pan Piotr cieszy się z przyjazdu do Polski. – Nieważne trudy podróży, najważniejsze, że udało nam się uciec. No i wiedzieliśmy, że wracamy do ojczyzny – mówi i dyskretnie ociera łzę. Pan Piotr urodził się w Wielkopolsce i jako 12-latek wyjechał z rodzicami do ówczesnego Związku Sowieckiego. Przez te lata bardzo tęsknił za ojczystym krajem. – Odwiedzałem Polskę, przyjeżdżałem tu na pielgrzymki i na rekolekcje z księżmi z naszych parafii. To jednak nie było to, czego by się chciało – opowiadał. Tym razem, jak przyznaje pan Piotr, zarówno on, jak i pozostali towarzysze podróży chcą zostać w Polsce na stałe.

Polska wam pomoże

Polskie władze są przekonane, że nasz kraj będzie tym miejscem, gdzie uchodźcy z Ukrainy będą chcieli budować swoją przyszłość. – Witajcie w domu – powiedziała do przybyłych z Mariupola Polaków premier Beata Szydło, która przyjechała na lotnisko. – To jest wasz dom, a polski rząd zrobi wszystko, żebyście czuli się w nim bezpiecznie i dobrze – zaznaczyła. Jak przypomniała, wielu bliskich tych, którzy tu przybyli, wciąż czeka na szansę, by znaleźć się w ojczyźnie. Wyraziła równocześnie nadzieję, że tutaj będą czuli się jak u siebie, nie będzie dominowała tęsknota. Premier Szydło nie zapomniała o najmłodszych, którzy stanowią sporą część uchodźców. – Wiem, że niedługo udacie się na spoczynek. Mam nadzieję, że pierwsze sny na polskiej ziemi będą jak najpiękniejsze – powiedziała w poniedziałek wieczorem. Premier Beata Szydło podziękowała wszystkim, którzy przyczynili się do tego, by Polacy mogli wrócić do ojczyzny. Przybyli dostrzegają to  wsparcie i nie zamierzają nim gardzić. – Bardzo się z tego cieszymy. Pomagajcie nam dalej, to jest nam potrzebne – uważa pan Piotr. Wojciech Aleksander tłumaczy, że ani on, ani nikt z jego rodaków nie przyjechał do naszego kraju po tzw. socjal. – Nie zamierzamy być obciążeniem dla Polski. Nie chcemy siedzieć na jej barkach – mówi. Zapewnia, że jak tylko oswoją się z nową sytuacją, zamierzają zabrać się do pracy. – Chcemy razem z innymi Polakami budować nasz kraj – mówi. – Na Ukrainie byłem przedstawicielem handlowym, mam wykształcenie wyższe techniczne. Chciałbym to wykorzystać w Polsce – mówi. W dobrą asymilację repatriantów wierzą również nasi parlamentarzyści. – Przytłaczająca większość osób, które przybyły do Polski podczas pierwszej ewakuacji z Donbasu, doskonale odnalazła się w Polsce. Znaleźli pracę, mają mieszkania, żyją normalnie – jak każdy z nas. Jestem przekonany, że ci rodacy, którzy przylecieli obecnie, tak samo dobrze odnajdą się w polskiej rzeczywistości – mówi Michał Dworczyk (PiS), szef sejmowej komisji łączności z Polakami za granicą.

Rozdarte serca

Ale nie wszyscy uchodźcy są szczęśliwi. Pan Piotr żałuje, że nie mogła przylecieć z nim córka. – Została w Mariupolu i cały czas się o nią martwię, bo tam jest wciąż niebezpiecznie – opowiada. Uchodźcy z Donbasu opuścili swoje domy i mieszkania. Zostawili też przyjaciół i bliskich. Teraz boją się o ich los. Mają jednak nadzieję, że jeszcze się z nimi kiedyś zobaczą. – Choć marzyli o tym wyjeździe już od dawna, rozdarcie widać było już dziś rano na lotnisku w Zaporożu, kiedy wsiadaliśmy do samolotów – relacjonuje poseł Dworczyk, który przyleciał do Malborka razem z ewakuowanymi. Na możliwość przyjazdu do Polski czekali bowiem niemal rok. O pomoc zwrócili się do polskiego rządu na początku lutego, po tym gdy 24 stycznia Mariupol został ostrzelany rakietami Grad. Zginęło wówczas kilkadziesiąt osób, ponad 100 zostało rannych. Aby dojść do siebie po przeżyciach wojennych i ewakuacji, uchodźcom potrzebne jest wsparcie psychologiczne. Opiekę nad nimi już roztoczyli m.in. członkowie Zakonu Kawalerów Maltańskich. Zadbali, by przy uchodźcach byli lekarze, ratownicy medyczni. Psychologiem jest ks. Henryk Błaszczyk. Jego zadaniem są przede wszystkim rozmowy. Przeprowadza ich bardzo wiele. – Nasi rodacy pytają przede wszystkim o Polskę, o to, jaka jest ich macierz, do której przybywają? – tłumaczy ks. Henryk. Zdaniem kapłana bardzo istotne jest to, że przybyłych wita sama premier polskiego rządu, bo to daje sygnał o tym, jak polskie władze traktują sprawę uchodźców z Donbasu. – To jest ważne również dla samych przybyłych. A w dzisiejszej szerokiej dyskusji o uchodźcach pokazanie takiej empatii dowodzi mądrości i roztropności państwa oraz solidarności narodowej. – Odpowiedzialne państwo musi pokazać, że w chwilach trudnych pamięta o rodakach z zagranicy – mówił Jan Dziedziczak, wiceminister spraw zagranicznych. Na grupę, która wylądowała w Malborku, w ośrodku czekały już dwie rodziny, które dotarły tam samochodami. Okres adaptacyjny, który Polacy z Ukrainy spędzą w Rybakach, będzie trwał pół roku. Później rodziny będą musiały usamodzielnić się i zacząć nowe życie w Polsce. Uchodźcy po odprawie granicznej dostali ciepły posiłek i przesiedli się do autobusów. Przed godz. 22 pojechali do ośrodka Caritas. Dzieci na dobry początek nowego życia w nowym kraju dostały siatkę upominków, miedzy innymi pluszowego Reksia. W sumie w tej turze do Polski przybyło 188 osób. 149 przyleciało samolotami, a 39 – samochodami i pociągiem.

Pomóżmy im się odnaleźć

Ks. Piotr Hartkiewicz, dyrektor ośrodka Caritas w Rybakach – Bardzo się cieszę, że to nasz ośrodek po raz drugi będzie przyjmował Polaków ze wschodniej Ukrainy. Misją statutową Caritas jest przecież pomagać ludziom w potrzebie. Zrobimy wszystko, co umiemy, nauczeni również poprzednim programem, aby asymilacja i adaptacja przebiegła jak najszybciej. Grupa jest podobnej wielkości jak poprzednio, ale różnice są zauważalne. Tutaj jest więcej ludzi młodych, więcej dzieci, szczególnie tych małych. Trochę słabiej mówią również po polsku. Kolejnym dużym wyzwaniem jest fakt, że dorośli mogli zabrać ze sobą tylko po 50 kg bagażu. Dlatego potrzebni są darczyńcy, gotowi dostarczyć pampersy i inne środki higieny dla niemowląt oraz dziecięce ubrania na zimę. Jest więc na pewno sporo wyzwań, ale mamy 6 miesięcy, aby pomóc tym ludziom tutaj na nowo się odnaleźć. Jestem przekonany, że uda się to zrobić.

TAGI: