Gdyby cofnąć czas?

Marta Woynarowska

publikacja 22.01.2016 06:00

O najnowszej książce zawierającej opowiadania kobiet, które dokonały aborcji, i tych które w ostatniej chwili zmieniły decyzję, z autorką Dorotą Sobolewską-Bielecką rozmawia Marta Woynarowska.

– Obrona życia jest dla mnie priorytetem – podkreśla autorka publikacji Andrzej Krauze – Obrona życia jest dla mnie priorytetem – podkreśla autorka publikacji

Marta Woynarowska: Jak zrodził się pomysł na „Gdybyś mogła cofnąć czas”?

Dorota Sobolewska-Bielecka: Pomysł na wydanie książki o tematyce pro life zrodził się kilka lat temu, bo napisałam już „Każdy z nas był ludzkim embrionem” oraz „Dzieciom, które chciały żyć”. „Gdybyś mogła cofnąć czas” jest kontynuacją podjętej przeze mnie problematyki. Ciągle docierają do mnie historie kobiet, które zetknęły się z aborcją, z jej skutkami fizycznymi i psychicznymi, i opisuję je, by czytelnikom pokazać, że aborcja nie rozwiązuje problemów, że jest złem, jest ciężkim grzechem. Ponadto moja ostatnia książka, podobnie jak poprzednie, odpowiada na wiele pytań kobiet spodziewających się dziecka i dopuszczających, niestety, myśl o aborcji. Mam nadzieję, że zawarte informacje oraz świadectwa odwiodą od tego tragicznego zamiaru.

Pani najnowsza książka stała się kanwą spektaklu wystawionego przez staszowską młodzież.

Pomysł zorganizowania spektaklu opartego na świadectwach zawartych w mojej książce podsunął mi dr inż. Antoni Zięba – prezes Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka. Sekcja teatralna Staszowskiego Ośrodka Kultury pod kierunkiem Aleksandry Lipiec oraz dyrektor Katarzyny Ciepieli na podstawie tych historii przygotowała znakomity spektakl „Kocham Cię, życie”. Młodzi aktorzy wcielili się w role osób, które zetknęły się z aborcją.

W książce jest wiele świadectw kobiet, które dokonały aborcji. W jaki sposób Pani do nich dotarła?

Aborcja nie usuwa z życia kobiety problemów, lecz je pomnaża. One dopiero zaczynają się, gdy matka uświadomi sobie, co zrobiła. Rozpacz po stracie dziecka pojawia się natychmiast u ok. 15 proc. kobiet, inne uświadamiają sobie winę po 5–10 latach, czasem później, bywa, że już na starość. Wcześniej czy później pojawia syndrom poaborcyjny. Nawiązywałam kontakty z kobietami, które dopuściły się aborcji, starałam się je pocieszyć. Słuchałam tych świadectw, spisywałam je, czasem budowałam opowiadanie na podstawie nie zawsze wypowiedzianych do końca słów, łzy spływające po ich twarzach mówiły mi wszystko…

W jednym z opowiadań opisuję historię bohaterki, która była wielką zwolenniczką aborcji, organizowała spotkania, starając się przekonać kobiety, by upominały się o „prawo do aborcji”. Kilka lat wcześniej zabiła swoje nienarodzone dziecko. By zagłuszyć własne sumienie, walczyła o swobodę aborcji w Polsce. Udawała, że jest inną osobą: nowoczesną, wyzwoloną, choć w głębi duszy bardzo cierpiała. Któregoś dnia spotkała na swojej drodze inną kobietę, która pomogła jej zrozumieć ten błąd, wybaczyć sobie i prosić Boga o wybaczenie. Od tamtej pory zerwała z działalnością proaborcyjną, teraz też spotyka się z kobietami, ale po to, by im mówić, że aborcja jest okrutnym złem, zabiciem nienarodzonego dziecka.

Które z tych świadectw wywarło na Pani największe wrażenie?

Właściwie każda taka historia jest dla mnie niezmiernie trudna, bo niewinnemu dziecku zostaje odebrane życie, jednak najbardziej bulwersują mnie postawy rodziców, gdy namawiają do aborcji swoją córkę. W świadectwie „Wszystko będzie dobrze” Ania jest studentką, zachodzi w ciążę ze swoim chłopakiem, ale jemu jest to nie na rękę. Namawia ją do aborcji, a jej matka daje jej jasno do zrozumienia, że nie jest już w domu mile widziana. Zdana na własne siły w końcu podejmuje tę najgorszą decyzję – poddaje się aborcji, zabija swoje dziecko.

Takich przypadków jest naprawdę wiele. Jeszcze się wahają, zastanawiają, ale brak wsparcia ze strony rodziny, przyjaciół czy wręcz zachęta do aborcji sprawiają, że podejmują najtragiczniejszą decyzję w życiu.

Jak to się stało, że związała się Pani z ruchami pro life?

Pamiętam taki moment, kiedy opowiedziałam się za życiem dzieci nienarodzonych. To był rok 1992, studiowałam wtedy na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Podszedł do mnie kolega z roku z prośbą, abym wpisała się na listę. Zbierano wówczas podpisy od osób popierających prawo kobiet do aborcji. Zdecydowanie odmówiłam. Wywołało to jego spore zdziwienie, bo w tamtym środowisku raczej nie miał problemów ze skompletowaniem listy. To dało mi trochę do myślenia. Dla mnie była to sprawa oczywista, że życie ludzkie trzeba szanować. Wyrosłam w rodzinie katolickiej, gdzie wpajano mi szacunek dla ludzkiego życia. Zdziwiłam się, że niektórzy studenci tak swobodnie, bez zastanowienia się, wpisują się na tę listę. Chodziło przecież o życie dziecka, człowieka.

To była taka refleksja, taki bodziec do działania. Zaczęłam przyglądać się temu, jak obrońcy życia w Polsce zabiegają o ratowanie dzieci, przyłączyłam się do Krucjaty Modlitwy w Obronie Poczętych Dzieci i poczułam potrzebę służenia tej sprawie piórem.

Plany na przyszłość?

Choć z doniesień prasowych wynika, że w tym roku kończy się program in vitro, to tej procedurze, będącej zamachem na ludzkie życie poświęcam książkę, która wkrótce się ukaże. Wiele miejsca poświęcam w niej także taniej i skutecznej metodzie leczenia niepłodności, jaką jest naprotechnologia.

TAGI: