Najpiękniejsza w świecie

Przemysław Kucharczak

publikacja 28.02.2016 06:00

Ania po urodzeniu żyła półtorej godziny. Rodzice ją przytulili, zanim odeszła do nieba. I pomyśleć, że lekarze proponowali, żeby to dziecko wcześniej zabić.

Ania Rafał Skulimowski Ania

Czego chcieli oszczędzić rodzicom Ani ginekolodzy proponujący aborcję? Cierpienia? Przecież po zabiciu własnego dziecka cierpienie jest znacznie większe. W dodatku najczęściej trwa przez całe życie.

A może lekarze przez swoją propozycję chcieli zaoszczędzić cierpienia samemu dziecku? – To zakłamanie. Mówiąc takie rzeczy, pomija się fakt, jak przebiega aborcja, i to, z jak wielkim bólem dla dziecka się wiąże – ocenia dr n. med. Magdalena Wąsek-Buko, pediatra neonatolog ze Śląskiego Hospicjum Perinatalnego.

To hospicjum jest niezwykłym stowarzyszeniem. Działający w nim lekarze i psychologowie za darmo, z potrzeby serca, pomagają rodzicom, którzy spodziewają się przyjścia na świat dzieci z bardzo ciężkimi wadami – takimi, które zapewne doprowadzą do śmierci maleństw albo jeszcze w trakcie ciąży, albo krótko po urodzeniu.

Lepsze niż brytyjskie

Rodzice Ani – Denisa i Rafał – przez cztery lata mieszkali w Anglii. Kiedy Denisa zaszła w ciążę, postanowili na sam poród wrócić do Polski. Ich zdaniem nasze położnictwo stoi na wyższym poziomie niż brytyjskie – to opinia ich koleżanek, które rodziły na Wyspach. Ciąża przebiegała dobrze do 20. tygodnia. Wtedy badania wykazały, że ich dziecko cierpi na poważną wadę nerek. Przez chore nerki nie rozwijały się też płuca. Angielscy lekarze zalecili polskiej parze aborcję.

– W Anglii myślą o dziecku jako o problemie łatwym do usunięcia – wspomina Denisa. – Jak o grypie, której trzeba się pozbyć – dodaje Rafał. Odmówili. Wrócili do Polski, do mieszkania w Świętochłowicach. Mieli nadzieję, że ich dziecko można jeszcze leczyć. Polscy specjaliści też nie dawali mu jednak szans na przeżycie. I niestety w Polsce też padła, choć niewyrażona wprost, propozycja aborcji. Propozycja tym bardziej szokująca, że Ania była już wtedy dużym dzieckiem, miała ponad 20 tygodni.

– Jako katolicy, a właściwie po prostu jako ludzie, nie mogliśmy się zgodzić na pozbycie się naszego dziecka – wyjaśnia Rafał. Siostra Rafała oraz jeden ze specjalistów powiedzieli im o Śląskim Hospicjum Perinatalnym. Denisa i Rafał napisali tam e-maila.

„Akt głupoty”

Odpowiedziała dr Magdalena Wąsek-Buko ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Zabrzu. Ona – neonatolog – jako pierwsza rozmawia z parami, które zgłaszają się do hospicjum. Wyjaśnia, na czym konkretnie polega choroba dziecka. Umawia rodziców na wizytę u psychologów ze stowarzyszenia i współpracujących z nim ginekologów – m.in. z katowickiego szpitala bonifratrów czy rybnickiego Centrum Naturalnie. Wszyscy pomagają za darmo. A jeśli trzeba zlecić dodatkowe badania, idą na to pieniądze, wpłacane na konto stowarzyszenia przez darczyńców.

Na końcu dr Wąsek-Buko umawia rodziców na poród w szpitalu, w którym zaopiekuje się nimi konkretny lekarz. Najczęściej to placówka bonifratrów w Katowicach, ale też i inne śląskie szpitale. Wysyła także na szpitalny oddział list z instrukcją, jak należy z podopiecznymi hospicjum postępować. – Jest tam na przykład napisane, czy rodzice chcą ochrzcić dziecko, czy nie. Albo że chcieliby, aby w tym chrzcie uczestniczyli dziadkowie. Wszystko po to, żeby rodzice nie musieli nikomu się tłumaczyć, dlaczego zdecydowali się urodzić chore dziecko. To tłumaczenie jest dla rodziców bolesne, bo, niestety, dla części ginekologów ich decyzja to „akt głupoty”. Z tego powodu nawet opieka ginekologiczna nad tymi matkami często bywa mocno ograniczona – ubolewa.

Akcja u bonifratrów

Denisa miała rodzić przez „cesarkę” w listopadzie zeszłego roku. Została już przyjęta na oddział u bonifratrów w Katowicach. A jednak poród zaczął się wcześniej, w nocy. Zdążył dojechać Rafał, dotarli jego rodzice i mama Denisy. Przyjechały ich siostry. Wszyscy powitali najmłodszego członka rodziny: maleńką Anię. Miała 2,7 kg i 52 cm, a na głowie czarne włoski. – Wiem, że każdy rodzic mówi, że jego dziecko jest najpiękniejsze na świecie. Nasze było – mówi Rafał.

– Za nic nie oddałabym tego, że mogłam pożegnać się z moim dzieckiem – dopowiada Denisa.

Przyszedł ksiądz, bonifrater. Siostra Rafała i jego przyjaciel, którzy mieli być chrzestnymi Ani, nie zdążyli dojechać; dotarli trochę później. Matką chrzestną dziewczynki została więc lekarka z oddziału noworodkowego. – Jesteśmy bardzo wdzięczni całemu personelowi – mówi Denisa.

Rafał obawiał się wcześniej swojej reakcji na umieranie córki. – Kiedyś myślałem o śmierci moich bliskich, o tym, jak będę przeżywał odejście rodziców. Nie sądziłem wtedy, że najpierw będę musiał pożegnać własne dziecko – mówi. – Na oddział wszedłem roztrzęsiony. Nie mówiłem tego jeszcze nikomu, tylko Denisie, ale w chwili kiedy Ania została ochrzczona, cały mój strach i napięcie w jednym momencie odeszły. Trudno to doświadczenie opisać słowami, ale w tej jednej chwili spłynęło na mnie wewnętrzne uspokojenie. Po tej łasce, którą dostała Ania, o 180 stopni zmieniło się moje spojrzenie na życie i śmierć, na to, co przychodzi i co nas dotyka – wyjaśnia.

Ania żyła pótorej godziny – w ramionach mamy i taty, otoczona dziadkami i ciociami. Potem zmarła.

Jej śmierć rozdarła serca Rafała i Denisy. – Jeśli będziemy mieć kolejne dzieci, i tak Ania zawsze będzie naszą pierwszą córką – mówią.

Msza, nie pokropek

Aleksandra Grychtoł z Łazisk Górnych jest psychologiem w Śląskim Hospicjum Perinatalnym. Jej zadaniem, oprócz towarzyszenia rodzicom, jest też przygotowanie ich na to, co będzie się działo w czasie porodu i po nim. – Przypominam im, żeby zrobili zdjęcia, odciski rączki i nóżki. To ważne, żeby mieli pamiątki po swoim dziecku – mówi. – Warto też przywieźć dla niego ubranka. Ania po urodzeniu dostała ubranka przygotowane przez rodziców, a nie szpitalne po sto pięćdziesiątym dziecku... To takie przygotowanie techniczne, ale też ważne – mówi.

W internecie można znaleźć wiele filmów z całego świata, na których rodzice żegnają swoje noworodki. Jest na przykład taki wzruszający filmik, na którym ojciec gra na gitarze i śpiewa swojemu umierającemu dziecku.

Twórcy i współpracownicy hospicjum sami również przeżywają historie ludzi, którzy do nich przychodzą. Wzruszają się, kiedy dzieci, którym pomagali, odchodzą. – Mnie też nieraz chce się płakać w czasie rozmów z tymi rodzicami, ale to tłumię – zdradza psycholog Aleksandra Grychtoł. – Imponuje mi w tych ludziach, że przyjmują to wydarzenie z godnością i pokorą. Pokazują, że można dziecku pozwolić godnie przyjść na świat i godnie z niego odejść – uważa.

Ludzie z tego hospicjum są blisko związani z Kościołem, ukształtowani przez Ruch Światło–Życie. Dr Wąsek-Buko uważa stowarzyszenie za duchowe dzieło księdza Franciszka Blachnickiego – choć sama już dzisiaj w oazie nie działa.

Czasami zdarza się, że dziecko już rodzi się martwe. Pani doktor dzwoni wtedy na parafię, w której rodzice chcą urządzić pogrzeb. Prosi księdza proboszcza, żeby pozwolił na wprowadzenie trumienki do kościoła. Nie wszyscy księża wiedzą, że istnieje, przeznaczony na takie pogrzeby, specjalny formularz Mszy Świętej za rodziców dziecka nieochrzczonego. Jeśli proboszcz zamiast Mszy św. proponuje tylko pokropek na cmentarzu, powinien mieć świadomość, że zadaje rodzicom kolejną ranę.

Denisa i Rafał przeżywają teraz żałobę. – Jest pewien odsetek par, które się rozstają po takim doświadczeniu. Nam zdarzają się kłótnie, bo napięcie najłatwiej jest wyładować na kimś bliskim. A jednak to doświadczenie nas nie podzieliło, ale umocniło, bo to idzie albo w jedną, albo w drugą stronę – ocenia Denisa. A Rafał dodaje: – Warto w żałobie powalczyć, żeby poszło we właściwą... I żeby się nie obwiniać. Bo to nie jest niczyja wina, że nasze dziecko zmarło – mówi.

Oboje są pewni, że pamięć o ich dziecku zostanie w nich do końca życia. – Chciałabym, żeby rodzice, którzy są dzisiaj w podobnej sytuacji, wiedzieli, że to nie jest tylko i wyłącznie tragedia. Że to jest też cud narodzin. I żeby nie pytali dlaczego – mówi Denisa. Po jej twarzy płyną łzy. – I jeśli wierzą w piekło i w niebo, żeby się zastanowili, co zrobić, żeby z dzieckiem kiedyś się spotkać – dodaje.

TAGI: