Mąż i żona od Boga przeznaczona

Beata Malec-Suwara

publikacja 15.02.2016 06:00

Tadek, Józek, Julek, Wojtek, Andrzej, Mietek, Maciek, Władek, Krysia i Staś – wśród nich jeden szafarz, dwóch księży i biskup – owoce miłości małżeńskiej Emilii i Józefa Słaby z Żeleźnikowej.

Państwo Słaby niedawno świętowali 60-lecie swojego małżeństwa Beata Malec-Suwara /Foto Gość Państwo Słaby niedawno świętowali 60-lecie swojego małżeństwa

Czasem ta miłość pokazuje zęby, ale jakby nie było kłótni, to nie byłoby i przeprosin – mówi pan Józef. A jego żona zaraz precyzuje: – Ale to nie są kłótnie, to jest tylko przegadywanka, jeden ma takie zdanie, drugi inne, ale kłótnią tego nazwać nie można. Dzięki Bogu i Matce Najświętszej u nas tego nie było – wyjaśnia pani Emilia.

Zgoda buduje

Oboje zgodnie twierdzą, że zgoda najważniejsza. – Musi jedno drugiemu ustąpić. Trzeba sądzić w dwie strony. Jak zgody nie ma, to nic nie ma – kwituje pani Emilia. – Człowiek ślubuje przecież na dobre i złe, nie tylko na dobre. A życie jest tak jak ta róża, są kolce, liście i kwiaty, wszystko jest. Tak samo w życiu jest, lepiej, gorzej, musi też czasem zakłuć, zaboleć, różnie bywało – dodaje. Najtrudniej było im, gdy budowali dom. W poprzednim mieli do dyspozycji jeden pokój. Pan Józef pracował w transporcie, zarabiał tysiąc złotych. Mieli już wtedy pięcioro dzieci. Nie było rady, ciasno im było. Wzięli więc kredyt i zaczęli się starać o pozwolenia.

– Na całą budowę dostaliśmy tonę cementu. Co to jest tona cementu! To na kurnik, a nie na dom – wspomina pani Emilia. Ale pokonali i to. W nowym domu zaczęli mieszkać, jak jeszcze nie było wszystkich okien i drzwi.

Wszystko jest proste

Wspólnie wychowali dziesięcioro dzieci. – Pierwszy był Tadzio, potem Józio, Julek, Wojtuś, Andrzej, Mieciu, Maciuś, Właduś, Krysia, a na końcu Staś – wylicza pani Emilia, podając ich dokładne daty urodzenia. – U nas dzieci rodziły się co dwa lata – podsumowuje. Mając świadomość, że dzisiaj wiele małżeństw wiele by zrobiło, żeby tylko uniknąć trudu wychowania takiej gromadki, mówię, że chyba nie było prosto wychować dziesięcioro dzieci.

– Wszystko jest proste, a jak nie jest, to trzeba to wyprościć, a jak i to się nie da, to i czasem trzeba złamać. Sami sobie wszystko niepotrzebnie wykrzywiamy i komplikujemy – mówi pan Józef. – Teraz się zrobiło wygodnictwo. A po co to będę, myślą. Mówimy, że się prościej żyje niż dawniej, ale nikomu nie chce się też trudzić – dodaje pani Emilia. – Teraz mają jedno dziecko i kobieta do pracy nie idzie, bo trudno byłoby jej to z domem pogodzić – zauważa.

Mąż często wyjeżdżał. Nie było go nawet kilka dni pod rząd, więc sama musiała dzieci dopilnować i w polu zrobić. – Potem te starsze dużo pomagały, a młodsze bawiły najmłodsze – mówi. – Może dzięki temu dziś są pracowici i wrażliwi na trud innych.

To Pan Bóg wybiera

Najstarszy ich syn Tadeusz jest szafarzem. Drugi w kolejności Józef – biskupem w Argentynie, w Patagonii. Maciej i Stanisław kapłanami, także na misjach. Maciej w Buenos Aires, Stanisław niedaleko Nowego Jorku. Wszyscy trzej są redemptorystami.

– Największą mieli z nimi styczność, bo z naszej parafii wiele jest powołań do tego zakonu, nawet i nasz sąsiad jest redemptorystą – wyjaśnia pani Emilia. Matka Boża Tuchowska zawsze była bliska rodzinie. – Dawniej wielu ludzi chodziło z pielgrzymką do Tuchowa. Kompania się uzbierała i szła z pieśnią na ustach – wspomina pani Emilia. – W naszym domu od zawsze był obraz Matki Bożej Tuchowskiej. Mój dziadek go kupił w 1904 roku, kiedy była jego koronacja – opowiada pan Józef.

Pani Emilia z wielką stanowczością zaznacza, że powołania ich synów to żadna ich zasługa. – To przecież Pan Bóg wybiera. Jak w przysłowiu „mąż i żona od Boga przeznaczona” – dodaje.

Słabych moc

– Nie jestem uczona i kształcona. Jestem prostą kobietą, jak umiałam, tak wychowałam. Ktoś po studiach może zrobiłby to lepiej, ale dzięki Bogu i Matce Najświętszej dobre dzieci mam – mówi pani Emilia. – Mówią niby: wierz w siebie, będziesz w niebie, ale jak na mój rozum to nieprawda. Trzeba zaufać Panu Bogu i wtedy wszystko idzie lżej – dodaje.

Kiedyś katecheta z Żeleźnikowej poszedł do państwa Słaby i będąc już pod ich domem, usłyszał, jak wspólnie modlą się na głos. – Nie chciał im przeszkadzać, ale trwało to tak długo, że w końcu się wrócił – mówi ks. Wiesław Skrabacz, tamtejszy proboszcz. Stałe modlitwy to Różaniec, Litania do Matki Bożej, Anioł Pański i na koniec Modlitwa św. Bernarda. – Pomnij, o najmiłosierniejsza Panno Maryjo, iż od wieków nie słyszano, aby ktokolwiek, co się pod Twoją obronę uciekał, o Twoje wstawienie błagał i żebrał wspomożenia Twego, od Ciebie był opuszczony – recytuje z pamięci pani Emilia. – Do dziś codziennie wieczorem modlimy się wspólnie. Ile nas w domu jest, ale my obydwoje zawsze.

Walentynki są cały czas

– Każdy człowiek pragnie być w życiu szczęśliwy. Wszyscy znamy wiele małżeństw, które są udane i szczęśliwe. Nie wszystkim jednak, niestety, to się udaje. Czy jest jakaś skuteczna recepta, jakieś tajemnicze zaklęcie? Owszem, jest – zapewniają autorzy książki „Przed nami małżeństwo... Krótki przewodnik w pytaniach i odpowiedziach” ks. Władysława Szewczyka oraz Jadwigi i Zbigniewa Martyków. Ks. Władysław Szewczyk jest doktorem psychologii, długoletnim wykładowcą UKSW w Warszawie i WSD w Tarnowie, członkiem Rady Episkopatu Polski ds. Rodzin, dyrektorem Poradni Specjalistycznej i Telefonu Zaufania w Tarnowie. Państwo Martykowie są z kolei małżonkami i rodzicami. Pani Jadwiga jest dziennikarzem radiowym i publicystą. Pan Zbigniew lekarzem, doktorem nauk medycznych i publicystą. Oboje od wielu lat zaangażowani w pracę społeczną i religijną. „Krótki przewodnik”, który wspólnie stworzyli, pozwala odpowiedzieć na pytania, które nurtują w związku z małżeństwem. Bo – jak podkreślają autorzy – najważniejsze są dobre przygotowanie do małżeństwa i troska o pielęgnowanie miłości w małżeństwie. – Walentynki są aktualne cały rok, bo miłość, czułość i delikatność są ważne i konieczne w życiu cały czas – mówi ks. Władysław Szewczyk.

Małżeński trójkąt – on, ona i Pan Bóg

Izabela i Zdzisław Kormanowie, małżeństwo od 35 lat

– Duży wpływ na to, że dobrze przeżyliśmy wspólne lata, ma fakt, że jesteśmy w Domowym Kościele od wielu lat. To formacja sprawia, że wszystkie problemy małżeńskie, rodzinne przeżywamy inaczej. Nie ma tych problemów mniej, są takie same jak w każdym innym małżeństwie. Raz w miesiącu przeprowadzamy tzw. dialog małżeński, codziennie wspólnie się modlimy, codziennie czytamy Pismo Święte, co roku zamiast na wczasy wyjeżdżamy na rekolekcje. To wszystko daje umocnienie w wierze i miłości małżeńskiej. Formacja przekłada się na codzienne konkretne działania, czynności. Wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie. Z wiekiem człowiek staje się zgorzkniały, dosięgają go fizyczne ograniczenia, ważne, by je pokonywać, rozmawiać o nich i sobie pomagać. Służymy sobie nawzajem. Pracujemy codziennie nad tym, by nasze małżeństwo było dobre.

Marta i Ryszard Srokowie, małżeństwo od 30 lat

– Przez 15 lat małżeństwa człowiek jest jeszcze młody i się dociera. Dopiero później zrozumieliśmy, czym tak naprawdę jest sakrament małżeństwa. Pojechaliśmy wtedy na rekolekcje do Gródka, co otworzyło nas na wiarę. Od 7 lat działamy w Ruchu Spotkań Małżeńskich. To jest szkoła dialogu w małżeństwie. Dzięki niej dostrzegliśmy nasze błędy w porozumiewaniu się, byliśmy na rozdrożach. Poznaliśmy swoje osobowości, temperamenty i różnice, które są piękne. Oczywiście, że są konflikty, bo mamy różne temperamenty, ale codziennie staramy się kroczyć drogą wytyczoną przez fragment Listu do Efezjan: „Niech słońce nie zachodzi nad gniewem waszym”, czyli staramy się pojednać codziennie przy wieczornej modlitwie.

Bożena i Grzegorz Kubatowie, małżeństwo od 25 lat

– Kiedy dostaliśmy od księdza proboszcza list gratulacyjny z okazji 25 lat małżeństwa, poczułam się dosyć dziwnie, bo nam gratulacje należałyby się jedynie za ostanie trzy lata małżeństwa. Dopiero od trzech lat, kiedy wprowadziliśmy Boga w nasze życie, w małżeństwie zaczęło się nam układać. Dopiero teraz czuję, że szanujemy się i kochamy. Wcześniej żyliśmy w biegu, skupieni byliśmy raczej na prowadzeniu firm i interesów. Bóg był zawsze bardzo daleko, choć chodziliśmy do kościoła. Teraz syn będzie się żenił, zależy nam bardzo na tym, żeby poznał wartość wiary, której wcześniej nie potrafiliśmy mu wpoić.

TAGI: