Przecieram szlak do nieba

Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 27.02.2016 06:00

Spędził w przestworzach ponad 500 godzin. I twierdzi, że tego uczucia nie da się opisać.

 Sam pośród błękitu zdjęcia Archiwum Bernarda Kochonia Sam pośród błękitu

Człowiek od zawsze chciał się wznieść w powietrze, najpierw Ikar próbował zrobić sobie skrzydła, potem Leonardo da Vinci czynił próby... Jako chłopiec lubiłem puszczać latawce, bawiłem się samolocikami – zaczyna opowieść Bernard Kochoń z Sukowic. – Aż po latach, przeglądając z kolegą gazety, znaleźliśmy artykuł o paralotniach.

Z lotu ptaka

Choć nie mieli o tym pojęcia, postanowili spróbować. Pojechali z ogłoszenia pod Wałbrzych. – Udało się wznieść na ok. 3 metry. I choć nie kupiliśmy oferowanego sprzętu, wiedziałem już, że to jest to – wspomina. Dwa kolejne lata kompletowali sprzęt i próbowali latać sami z okolicznych górek, nie znając zupełnie zasad. – To była partyzantka. Dopiero później poszliśmy na kurs. Z czasem kupiłem swój sprzęt, poznałem pionierów polskiego paralotniarstwa, robiłem kolejne uprawnienia. Zaczęły się wyjazdy w kraju, potem za granicę – Słowacja, Słowenia, Włochy – przyznaje lotnik. – Tę pasję dzielą różni ludzie: mechanik, prawnik czy menedżer. Najstarszy polski paralotniarz, mający 90 lat, dalej lata! – dodaje. Póki nie miał silnika, musiał ograniczać się do górek, gdzie były odpowiednie warunki termiczne. W okolicy domu nie sprzyjały, a jego marzeniem było zobaczyć, jak z góry wygląda rodzinna parafia. Więc dokupił napęd, zmienił skrzydło (paralotnię) na lepsze. – Byłem szczęśliwy, że mam takie widoki, ciszę, spokój i że jestem bliżej nieba. Przecieram sobie szlak – uśmiecha się pasjonat.

Powietrzny dekalog

Wydaje się, że przestrzeń powietrzna jest pusta, jednak w przestworzach obowiązuje wiele zasad. Przepisy określają, jak się mijać, z której strony stoku paralotnia ma pierwszeństwo. Wiele osób tego nie zna, więc trzeba uważać nie tylko na siebie, ale i na innych, tak jak na drodze. Latając z silnikiem, trzeba wiedzieć, jak się poruszać. Nad terenem niezabudowanym można nisko, przy miejscowościach do 60 tys. ludzi należy utrzymywać się 150 m ponad najwyższym punktem terenu. Są strefy, w których nie można latać swobodnie, trzeba przed startem zgłosić lot, wysokość i trasę do Służby Informacji Powietrznej (tzw. FIS), informować o wylądowaniu. To pomaga uniknąć zagrożeń. –

Lecąc nisko, trzeba bardzo uważać na druty, bo ich nie widać z powietrza – tłumaczy Bernard Kochoń. Nie wystarczy wiedzieć, za którą linkę pociągnąć. Różne warunki do latania są nad zaoranym polem, jeziorem czy lasem, bo każde inaczej się nagrzewa i oddaje ciepło powietrzu. Różnica temperatur między sąsiednimi warstwami powietrza może być znaczna. Potrzeba sporej wiedzy z zakresu meteorologii, fizyki czy geografii. Zdobywa się ją z czasem, doczytując i dopytując doświadczonych paralotniarzy. Łatwo popełnić błąd albo nie zauważyć np. bąbli termicznych, przegapić, że się zbytnio wznosi lub opada. Przyrządy, których paralotniarz ma na sobie sporo, nie zastąpią czujności. – Ważne, by obserwować chmury, rozpoznawać wiatry. To istotne przy planowaniu przelotów – tłumaczy pasjonat.

Lataj szybko i wysoko

Tego się życzy prócz „dobrego warunu”, czyli dobrych warunków do latania, chcąc, by ktoś latał bezpiecznie. Jeśli coś ma się wydarzyć, to lepiej, by to się stało na jak największej wysokości. Jest wtedy więcej czasu na reakcję, choćby otwarcie zapasowego spadochronu. Bernard Kochoń przyznaje, że miewał różne przygody, zdarzało się uciekać przed burzą, lądując na ściernisku, albo kończyć podróż na drzewie. – Nagle czujesz, że szarpie skrzydłem albo jego część się podwija pod wpływem jakiegoś prądu powietrza. Paralotnia zaczyna się kręcić i opadać. Dwa razy tak miałem w Ustroniu na Czantorii, kiedy jeszcze latałem bez silnika. Raz wyszedłem z tego, za drugim razem czasza otworzyła mi się dwa metry nad ziemią i lądowałem na nartostradzie. Obecni tam bili mi brawo, myśląc, że tak miało być – uśmiecha się, ale zaraz poważnieje. – A ja wiem, że miałem dużo szczęścia.

Anielski GPS

Szczęście zresztą nazywa inaczej. – Wiem, że nigdy nie jestem w powietrzu sam, czuję za plecami obecność Anioła Stróża, który mnie pilnuje. Nie da się wszystkiego przewidzieć, stąd proszę Ducha Świętego o to, by kierował mną i bym podejmował dobre decyzje. Piloci mają wieżę kontrolną, która ich prowadzi, my mamy Anioła Stróża. I dodaje, że większość pilotów, nie od razu, ale z czasem robi przed startem przynajmniej znak krzyża, a po wylądowaniu dziękuje Bogu. Przyznaje też, że doświadczając znacznie mocniej niż na ziemi niewidzialnych a potężnych sił, łatwiej uwierzyć w Niego. – Od tych prądów powietrza, frontów jest się zależnym, na dole zauważamy je dopiero, gdy wiatr uderzy nam w twarz. W górze trzeba uświadomić sobie, że nie można z nimi walczyć, bo się nie wygra, trzeba się dostosować, mądrze wykorzystać. Bywa, że z ziemi wszystko wygląda spokojnie, a tam toczy się walka z powietrzem. Kiedy indziej można puścić linki i robić zdjęcia. Potrzeba wielkiej pokory wobec Stwórcy, przyrody i własnych umiejętności – mówi.

Nie do opisania

Zafascynowany pięknymi widokami, kupił dobry aparat, a później kamerę i zaczął robić zdjęcia i filmiki z lotu ptaka. Jednak, jego zdaniem, ani fotografie, ani filmiki nie oddają tego, co widzi się, będąc u góry. Nie da się też opisać tego słowami. Często obiekty, mijane obojętnie „na ziemi”, z wysokości kilkudziesięciu metrów wyglądają znacznie atrakcyjniej. Widać też ślady historii – leje po bombach, starorzecza Odry. Pokazują to cienie, fałdy lub inny kolor ziemi, podmokłe miejsca czy wyrobiska. Jakie to uczucie znaleźć się w powietrzu kilkadziesiąt metrów nad ziemią, czując podmuchy wiatru, promienie słońca na twarzy? – Zupełnie inne niż jak np. stoi się na dachu, drzewie czy drabinie – porównuje Bernard Kochoń. – W powietrzu jest zupełnie inaczej – otwarta przestrzeń, w oddali rozciąga się horyzont, a wokół jest pustka. Lęku wysokości w ogóle nie ma.

Jak po spowiedzi

– Poczucie wolności, jakie ma się tam w górze, jest nieporównywalne z niczym – opisuje lotnik. – Na ziemi zdarza się, że coś mnie denerwuje albo to, co robię, akurat w tym dniu kompletnie nie wychodzi, nic się nie udaje. Wtedy zamiast upierać się na siłę, że muszę to zrobić, odkładam wszystko, pakuję sprzęt i wzbijam się w powietrze. W górze wyciszam się, uspokajam, nabieram nowej energii, świeżości, doznaję olśnienia. To takie cudowne uczucie, jakby się, mając wcześniej jakiś ciężki grzech na sumieniu, poszło do spowiedzi. Ogarnia cię lekkość, zapierające dech w piersi szczęście i spokój. Tam nie ma złości, zawiści, problemów – jakby się w ogóle nie grzeszyło. Z chwilą oderwania się od ziemi wszystkie te sprawy trudne, złe zostają na dole, czas płynie inaczej. Śmieję się, że ja już chyba trochę wiem, jak jest w niebie – jeśli to tak faktycznie wygląda, to chcę tam iść.

Szkoła charakteru

Z nieba łatwo spaść na ziemię, dla paralotniarza – dosłownie. Bernard Kochoń też miał parę incydentów, a niedawno poważniejszy wypadek. – Zmieniłem skrzydło na lepsze, pozwalałem sobie na coraz więcej brawury. Lecąc za nisko, szybko i bokiem, widowiskowo zahaczyłem linkami o zboże i spadłem – wspomina. Miał szczęście i kolegów, którzy pomogli. Kilka miesięcy wracał do zdrowia. Nie ma żalu do Opatrzności Bożej. Przyznaje krótko: – To była moja wina. Dostałem ostrzeżenie, lekcję pokory i wystarczy. Może to było potrzebne, żebym zaprzestał niepotrzebnego ryzyka. I żeby mi też otworzyć oczy, że latanie to świetna rzecz, ale nie może wypełniać całego życia. Jeszcze czeka do wiosny z lataniem, ale jakby mógł, to wróciłby do tego jeszcze w dniu wypadku, tak jak po  lądowaniu na nartostradzie, analizując tylko po drodze błędy.

Paralotniarstwo nauczyło go wytrwałości, cierpliwości, spokoju i przemyślanego działania. Kupno sprzętu jest możliwe, jeśli się wcześniej zapracuje na kolejne elementy i oszczędza, rezygnując z innych rzeczy. – Kiedyś byłem bardzo niecierpliwy, dziś jest dużo lepiej. Nawet kiedy wydaje się, że wszystko się sprzysięga przeciwko mnie, jest ta nadzieja. Tego się też nauczyłem – przegrany jest tylko ten, kto nie próbuje się podnieść. Nieważne, ile razy się upada, ile razy nam nie wychodzi, trzeba się podnosić i iść dalej.

TAGI: