Mantylkownia

Agata Puścikowska

publikacja 08.03.2016 06:00

W Malcanowie mantylki kują. To znaczy – szyją. Delikatne, zwiewne, koronkowe…

Adrianna Tryburcy w jednej z własnoręcznie uszytych mantylek. To rodzaj koronkowej chusty zakładanej przez kobiety na głowę w czasie Mszy świętej jakub szymczuk /foto gość Adrianna Tryburcy w jednej z własnoręcznie uszytych mantylek. To rodzaj koronkowej chusty zakładanej przez kobiety na głowę w czasie Mszy świętej

Kulturowo przeszczepione z dalekiej Hiszpanii czy Włoch. A mimo to na mazowieckiej wsi, do której dotarcie zimą nieutwardzoną i zalodzoną drogą przez bujny las to spory wyczyn, mantylki mają się całkiem dobrze. I znalazły swoje miejsce wśród polskich wierzb płaczących, podmokłych pól i… zapachu domowej kartoflanki. Bo gdy szyje je Adrianna, wokół roztacza się zapach zupy, za oknem rozciągają się mazowieckie krajobrazy, a dzieci otaczają maszynę do szycia i pilnują, czy ścieg idzie prościuteńko.

Koronkowe początki

A wszystko zaczęło się dość dawno temu, od chodzenia na Mszę św. w trydenckim rycie. Adrianna i Maciej Tryburcy zaczęli chodzić na Msze po łacinie wraz z dziećmi. Ale wraz z łaciną w mowie zastali tam także inne „łacińskie” zwyczaje: nakrycia głowy u kobiet. W formie chustek, kapeluszy, czapek. W wersji letnio-eleganckiej: mantylki właśnie. – Przed Soborem Watykańskim II to był obowiązek. Prawo kanoniczne nakazywało noszenie nakryć głowy przez kobiety.

To było o tyle oczywiste, że kulturowo, historycznie kobieta w miejscach publicznych nakrywała głowę – opowiada Adrianna, tuląc 2-letnią Mariannę. Obie bez nakrycia głowy, bo przecież we własnej kuchni. – Potem obowiązek kanoniczny zniesiono. W zasadzie obecnie tylko podczas oficjalnych spotkań z papieżem jest konieczność przykrycia głowy przez panie, zapisana w protokole. Podczas Mszy św. w rycie trydenckim w zasadzie nie ma obowiązku noszenia nakrycia głowy przez panie. Ale dużo kobiet chce. One czują, że jest to kultywowanie pięknej tradycji.

– I mnie ten zwyczaj zaczął się coraz bardziej podobać. Zaczęłam odkrywać go dla siebie oraz córek. Tylko skąd się bierze takie coś na głowę? Taką klasyczną, koronkową mantylkę? Okazało się, że zdobycie jej wcale nie było proste. O ile nie jest się krawcową czy hafciarką, bo w Polsce „mantylkowego” sklepu nie było. – Natomiast w Stanach Zjednoczonych takich sklepów jest bardzo dużo. We Francji podobnie. Jednak zamówienie ich i transport wychodzi ogromnie drogo. W dodatku otrzymany produkt raczej nie satysfakcjonował: sztywny, sztuczny i niezbyt piękny. Ale że Polka (tradycyjna) potrafi, więc w drewnianym, mazowieckim domu Tryburcych powstał pomysł na „mantylkownię”. W myśl zasady, że jeśli na rynku czegoś nie ma, a potrzeba istnieje, to i klient będzie.

Filolog z bławatną historią

Adrianna jest z wykształcenia filologiem rosyjskim, a przed urodzeniem dzieci pracowała jako urzędnik państwowy. Ale, jak z uśmiechem opowiada, chyba „tekstylne geny” się w niej obudziły. Przed wojną w centrum Warszawy tzw. sklep bławatny prowadził jej dziadek. Natomiast babcia była… gorseciarką na Nowym Świecie. – Wypłynęły geny dziadków – śmieje się pani Adrianna, pokazując delikatne, koronkowe kawałki.

Jedne materiały już skrojone i przeszyte, inne, ułożone w kartonowych pudełkach, czekają na swoją kolej. Do uszycia. – Oczywiście, potrafiłam szyć, tak na swoje i sześciorga dzieci potrzeby. Ale nie skończyłam żadnej szkoły w tym kierunku. Więc początki szycia mantylek to była… partyzantka. Nie wiedziałam, z czego się je szyje. Moje pierwsze dziełka to egzemplarze mocno eksperymentalne. Potem zaczęły się poszukiwania oraz praca metodą prób i błędów: poznawanie hurtowni koronek, sklepów, w których można kupić rzeczy potrzebne do wykończenia. I mantylkowanie zaczęło nabierać rumieńców.

– Jedna, dwie, pięć. Powoli uczyłam się, a moje prace stawały się coraz ciekawsze i po prostu ładniejsze. Teraz już mam wprawę, a w szyciu pomaga mi profesjonalna krawcowa. Ale myliłby się ten, kto myśli, że szycie mantylek to wielki biznes. Jak się ma sześcioro dzieci, mnóstwo domowych obowiązków, to po prostu nie ma tyle czasu na dodatkową pracę, ile by się chciało. – Szyję w międzyczasie, wykorzystując każdą wolną chwilę. Nie marnuję dnia. Tu zrobić obiad, tu lekcje z dziećmi. A na stole między kuchnią a salonem stoi rozłożona maszyna, gotowa do działania. Tu zupka, tu Marianka, a tu klient dzwoni i zamawia konkretny produkt. Więc wiadomo: zaraz trzeba wziąć Mariankę do samochodu i pojechać z nią do hurtowni materiałów i dodatków. Dlatego firma nie rozkręca się w superszybkim tempie. Ale jednak… rozwija się. Bo mantylki są kobietom potrzebne.

Czego duszy brak

Dla Adrianny dużą inspiracją są klientki. Dzwonią, piszą i proszą o konkretną, wymarzoną rzecz. O taki lub inny krój, kolor, materiał. Zamawiają, czego im tam akurat dla ciała, głowy (i duszy?) brak. – Kiedyś białe mantylki były zarezerwowane tylko dla panien. Mężatki nosiły czarne lub ciemnogranatowe nakrycia głowy. Obecnie nie zawsze się tego podziału przestrzega. Wiele mężatek kupuje białe mantylki, a niektóre małe dziewczynki, naśladując mamę – proszą o ciemniejsze. Co mnie akurat trochę zdumiewa – uśmiecha się Adrianna.

Czy to jednak przypadkiem nie jest… snobizm? Założę mantylkę i jestem… lepsza? – Wszystkie panie, które znam, a które noszą mantylki, po prostu są przywiązane do tradycji i uważają, że należy ją kontynuować – odpowiada Adrianna. – Nigdy nie widziałam w tym jakiejś pychy czy próby wywyższenia się.

Adrianna dodaje, że nakrycia głowy u kobiet zniknęły na fali „osiągnięć” feministycznych. Razem ze spódnicami i sukienkami. – A ponieważ ten kierunek jest mi niemiły, więc noszę spódnice, jestem kobietą tradycyjną, a na Msze św. zakrywam włosy. Pani Adrianna przypomina też, że Maryja zawsze przedstawiana jest z nakrytą głową. – To też mój sposób, by symbolicznie pokazać, jak jest mi bliska, że jestem Jej czcicielką. W ogóle mantylka, mnie osobiście, w sytuacji stawania przed Panem Bogiem podczas Mszy św. pozwala lepiej się skupić, skoncentrować. Mantylka tworzy jakąś naturalną, dobrą barierę przed bodźcami i wycisza. Traktuję nakrywanie głowy również jako rodzaj ukorzenia się przed Panem. Ale Adrianna podkreśla, że to jej osobisty wybór. I odczucia.

– Nie twierdzę, że udział we Mszy św. bez nakrycia głowy byłby gorszy. Są osoby, którym to odpowiada, pomaga. Inni pewnie nie widzą w tym sensu. I nie muszą. Przecież nawet na Msze trydenckie wiele pań mantylek nie zakłada. Nie chcą, nie lubią, nie muszą. Nie chodzi o to, żeby szeregować i wartościować ze względu na kawałek materiału.

Folk mazowiecki

Adrianna przypomina jednak, że jeszcze dla naszych babć chodzenie do kościoła w nakryciu głowy było absolutną normą. Na wsiach do tej pory starsze panie zakładają kolorowe chusty. No właśnie: chusty! Czy nie bardziej swojskie? Kwieciste jak mazowiecka łąka, bliskie, zakorzenione? – Dawno temu panie nosiły przeróżne nakrycia głowy, w zależności od sfery, miejsca zamieszkania: kapelusze, chustki, a w krajach śródziemnomorskich – mantylki. I obecnie też mogą wybrać, co im bliższe. Bo rzeczywiście, niektóre panie proszą mnie o nakrycia głowy bardziej polskie i swojskie.

Więc mają! Pani Adrianna wprowadziła do produkcji i internetowej sprzedaży folkowe kominy! Można je nosić jako piękne szale miękko owijające szyję lub też zakładać na głowę. Kolorowe, w kwiaty i motywy roślinne, typowo „wiejskie”, bardzo podobają się… młodym dziewczynom w większości z miasta. – Dziewczyny kupują, noszą jako dodatek na co dzień. A w niedzielę owijają nim głowy. Dużo zamówień dla młodych pań jest zresztą personalizowanych: szyję na przykład mantylki dla konkretnych dziewczynek – białe na pierwszą Komunię Świętą. Sprawia mi to ogromną radość. A choć pani Adrianna nigdzie się nie reklamuje, to pocztą pantoflową wieść mantylkowa się niesie. Po Polsce, a nawet Europie. – Dostaję zamówienia z Polski i zagranicy: Niemiec, Irlandii czy Włoch.

I zamówienia rosną! Najwyraźniej istnieje potrzeba powrotu do tradycji, damskiej elegancji i powściągliwości. I w stroju, i zachowaniu. Czy córki Adrianny i noszą mantylki? – Ula ma 8 lat. I wyrastała już w czasie, gdy ja nosiłam mantylkę. Potem je szyłam. Dla Uli jest to więc naturalne. Ma krótką, delikatną. Pięknie w niej wygląda. Natomiast 16-letnia Zosia mantylkę nosi czasem. Ale zawsze nakrywa głowę, na przykład szalem. A 2-letnia Marianka to już pewnie sama sobie niedługo mantylkę uszyje.

A jak mantylki powstają? – Najpierw wycinam szablon, potem wykrawam kształt. Obecnie mam już kilka stałych szablonów. Szyję więc mantylki krótsze, dłuższe, takie, które można miękko zawinąć wokół szyi i przepięknie się układają. Gdy prace wstępne dobiegają końca, zaczyna się „przygoda” z dodatkami: w polskich hurtowniach jest niewielki wybór dobrej jakości produktów, które będą odpowiednie do konkretnego koloru i materiału. Jeżdżę i szukam obszywek. Z nimi jest największy problem. To naprawdę jest czasem walka – zamieniam się w łowcę – śmieje się pani Adrianna. – A gdy się w końcu wszystko uda się zgromadzić, szyję całość. I wysyłam zamawiającemu. I takim oto sposobem, koronkowa mantylka rodem z mazowieckiego Malcanowa ma szansę zagościć choćby w… Hiszpanii, skąd ten typ nakrycia głowy pochodzi. A może i do samego Watykanu kiedyś trafi?