To się rodzicom opłaca

Katarzyna Matejek

publikacja 10.04.2016 06:00

Na dobre ruszył w diecezji przed rokiem. Obecnie gromady wilczków są rozsiane po okolicznych miastach i wioskach. Ale dzieciaki nie byłyby wilczkami, gdyby nie decyzje rodziców. Czym dorosłych przekonać do skautingu syna lub córki?

Rodzice wilczków przyznają druhowi Tomaszowi rację. Skauting to świetny sposób wychowawczy Katarzyna Matejek /Foto Gość Rodzice wilczków przyznają druhowi Tomaszowi rację. Skauting to świetny sposób wychowawczy

Po kamiennej posadzce biegnie bez uwagi trzyletni brzdąc. Oczy ma utkwione w mamie, nie widzi przeszkód. Nagle potyka się, lecz nie upada. Ktoś łapie go w locie. Refleksem wykazuje się dziesięciolatka. Chwyta malca za dłonie, przytrzymuje przez chwilę i pyta czule: „Już dobrze?”. To skautka. Troskę o innych ma już w nawyku. Myśli o nich, zanim pomyśli o sobie. I wcale nie trzeba było przenosić Himalajów, trenować osobowości, wysłuchiwać moralitetów. Wystarczyło kilka miesięcy pobawić się w wilczki. Bo zasady skautingu docierają do najmłodszych przez zabawę. A sprawdzają się już w całkiem poważnych sytuacjach.

Miłość w ziemniakach

Skauting to rodzaj harcerstwa, z tym że mocno stawiającego na wiarę w Boga. Oczywiście skautowskie zbiórki to nie rekolekcje, choć modlitwa i prosta biblijna formacja są ich częścią. Więcej tam zabawy, współdziałania, a przede wszystkim ruchu. Podczas Dnia Modlitw za Federację Skautingu Europejskiego, który zgromadził w Koszalinie skautów i ich rodziców z terenu diecezji, tłumaczył to rodzicom druh Tomasz Szydło, wiceprzewodniczący Rady Federalnej FSE.

– Czym jest skauting? – zapytał i przebiegł wzrokiem po kilkudziesięciu rodzicach zgromadzonych w auli Szkoły Podstawowej nr 3. – To, co my teraz robimy, to właśnie nie jest skauting. Bo skauting jest w konkrecie. Nie chodzi bowiem o gromadzenie dzieci na zbiórkach i wyjaśnianie im choćby i najwyższych wartości, np. miłości bliźniego. – Skauting polega na tym, żeby dziecko rozpaliło ogień pod kuchnią, obrało ziemniaki, ugotowało dobry obiad i poprzez te uczynki wyraziło miłość do drugiej osoby. Harcerstwo nie powinno być przegadane, powinno być w konkrecie, natomiast przemówić, podpowiedzieć coś ważnego można, ale przy okazji – przekonywał druh. Rodzice słuchali go z uwagą. Za oknami ich dzieci potwierdzały tezy druha Tomasza – biegały po szkolnym placu, szukając ukrytych skarbów, a tak naprawdę – dając się wychować do przedsiębiorczości, altruizmu, współdziałania.

Obchody Dnia Modlitw w intencji skautingu rozpoczęły się Mszą św. w kościele pw. św. Wojciecha w Koszalinie. Gromady, rodzice wilczków, zastępy harcerek i harcerzy zjechały tu ze Sławska, Biesowic, Szczecinka, Słupska, Jarosławca i Koszalina, by pod hasłem „Błogosławieni miłosierni” modlić się za swoją organizację i powierzać ją opiece Matki Bożej. Na zakończenie liturgii pozdrowił ich listownie bp Edward Dajczak, który osobiście pojawił się na apelu na zakończenie Dnia. Wyraził radość z zawiązywania się grup skautów na terenie diecezji.

Ku służbie

Wilczki, czyli skauci w wieku 8–12 lat, wychowywane są przez zabawę. Wciąż coś robią i jeśli nawet są to poważne zadania, np. przygotowywanie palm na świąteczny kiermasz, robią to z przyjemnością, bo są wówczas w dużej grupie, na zbiórce lub przy rodzinnym stole. Gdy osiągną 12 lat i z wilczków przeobrażą się w harcerzy, porzucą zabawę i wejdą w grę. Wówczas wychowywać ich będą zadania, rozwiązywanie problemów. Ale i to nie jest celem. Co więc? Po ukończeniu 17 lat staną się wędrownikami i podejmą służbę, nie tylko tę w skautingu. Będą mogli ją realizować się na wielu polach: zawodowym, społecznym, w wolontariacie. Rodzice, którzy dziś poślą dziecko do wilczków, mogą mieć nadzieję, że kiedyś powędruje ono w kierunku służby drugiemu człowiekowi.

Druh Szydło nie wtóruje chórom głoszącym, że współczesna młodzież jest niewychowana. Jako harcerz stawia na jej odpowiedzialność. – Jeżeli obdarzy się ich zaufaniem, stawiając przed nimi zadania, to oni tę odpowiedzialność uniosą. Ciekawe w skautingu i nie do zastąpienia nawet przez rodziców jest wychowanie młodych poprzez młodych. – To wszystko oczywiście trzeba nadzorować, ale dzieci potrafią się same zorganizować, same zająć się pewnymi sprawami – dodaje rodzicom odwagi druh.

Potwierdza to pani Marlena ze Sławska. Jej syna Konrada, od roku próbującego stawać na wysokości coraz to nowych zadań, które sobie sam wyznacza, skauting wychował do… obierania ziemniaków. – I nie tylko do tego. Teraz sam się budzi, sam wychodzi do szkoły, sam wraca przez wieś do domu – nie może się nachwalić mama. Chwali też jego przyjaciela Oliwiera. Wilczka, który niedawno wybawił Konrada z kłopotu. Jak prawdziwy dżentelmen, a raczej jak skaut Europy. – Na jednej z lekcji Konrad przebił sobie rękę. Gdy Oliwier to zobaczył, od razu odłożył na bok swoje zeszyty. Tego dnia w szkole pisał wyłącznie w zeszytach Konrada. Własne musiał uzupełnić potem, po południu. Specjalnie do nas po to przyjechał – wspomina z zachwytem pani Marlena.

Pani Elżbieta, mama Oliwiera, nie pokazuje tego po sobie, ale pęka z dumy. Oliwier i jego brat Aleksander zmienili się bardzo przez ostatni rok. – Stali się systematyczni i odpowiedzialni, wiedzą, że powinni pomóc w domu, chociażby przynieść drewno z szopki do kotłowni. To nie jest łatwe, wiem, trzeba się sprężyć, podjąć wysiłek – docenia.

Rodzice wilczków zyskują też coś dla siebie. Zawiązują się między nimi przyjaźnie. – Wcześniej się nie znałyśmy, choć mieszkamy w tej samej wsi – mówi o znajomości z Elą pani Marlena. – Teraz podwozimy nawzajem swoje dzieci na angielski, treningi, zbiórki skautów. Możemy na siebie liczyć.

Plotkom stop!

Beacie Piaseckiej skauting poprzestawiał życie. Nie, nie dlatego, że musi odwozić swoją córkę na zbiórki lub prasować jej mundur. Albo skręcać palmy wielkanocne, żeby z zarobionych na kiermaszu pieniędzy wesprzeć drużynowe wydatki. Poprzestawiał, bo bardzo tego skautingu dla córki chciała. Ale nie było osoby, która by się wilczkami w parafii św. Wojciecha zajęła. Toteż sama się zgłosiła na akelę, szefową wilczków. Szukano do tego studentki, ale nie szkodzi, że jest pracującą mamą. Tak ją to odmłodziło, że teraz mylą ją ze studentką. A zasady skautowskie ma pod ręką.

Jakie? – To, że wilczek jest zawsze czysty, że mówi prawdę, że jest zawsze radosny. Są uniwersalne. Jak inaczej wyegzekwować od dziecka prawdomówność? Bo tak i już? Nie, bo wilczek zawsze mówi prawdę! To świetna podbudowa wychowawcza – mówi z zachwytem. Próbuje to stosować także we własnym życiu. – Zawsze miałam problem z czyimiś plotkami. Teraz wiem, jak się zachować, żeby nie skłamać, gdy ktoś wścibski mnie o coś wypytuje.

Ale poważniejszą zmianą w dorosłym życiu pani Beaty jest przestawienie się na służbę. – Robię to dla Pana Boga i dla tych wszystkich dzieci, które są dla mnie Jego darem. Doświadczam też bezinteresownej pomocy innych akeli, które są gotowe przyjechać z innych miast, gdy potrzebuję pomocy przy wilczkach. Duch służby jest niesamowity! Sama też chcę być taka. Jeśli tylko się doszkolę, będę jeździć i pomagać na innych zbiórkach.

Widzi, że jej praca podoba się rodzicom. Że uczy wilczki hartować ciało i ducha, że uzdalnia je do rękodzieła lub z pomocą księdza z parafii dba o formację biblijną. Że gromadzi je na „skale narady”, uczy odgrywać scenki na kilka różnych sposobów, jak te o św. Faustynie, wystawione podczas koszalińskiego Dnia Modlitw.

Racuchy skauta

– Muszę być wzorem dla innych, bo jestem wilczkiem – wyznał niedawno inny Oliwier przed tatą. – Syn chciałby pomagać innym dzieciom zmieniać się na lepsze. Często wspomina o niegrzecznym koledze z klasy. Pytał: „Czy ja, swoją osobą, mógłbym go zmienić?” – przywołują domowe sceny państwo Kowalscy. Justyna i Marek Prygielowie mają w domu dwa wilczki: Anię i Kamila. A że każdy wilczek codziennie wykonuje jakiś dobry uczynek, to Prygielowie przestali się martwić o kolacje. – Przygotowuje je Kamil, czasem z pomocą siostry, co wieczór – mówi mama o pysznych racuchach i innych smakołykach podpatrzonych przez Kamila w mediach. Sama musi najwyżej kupić produkty na nowy specyfik, ale i to syn skrzętnie zapisuje jej na kartce.

Rodzicom pasuje system, w którym to maluchy same stawiają sobie wymagania. Dorośli nie zawsze wiedzą, jakie postanowienie podjęły dzieci, nietrudno się jednak domyślić, że nagła sumienność w jakiejś dziedzinie to nie przypadek. Dzieci uczą się nie tylko konkretnych pożytecznych czynności, ale też zarządzania własnym czasem. – Codzienne zadania wpisują do specjalnego zeszytu, tak jak terminy zbiórek, wyjazdów. Potem same tego pilnują. Jeśli jako rodzice musimy tam zajrzeć, to najwyżej, żeby przeczytać komunikat od akeli.

Dzieciaki dyscyplinuje także… odzież. – Dużo im daje noszenie umundurowania – przyznaje Marek Prygiel. – Widzę, jak wzbudza to w nich obowiązkowość. Kiedy pomagałem im naszywać na mundur odznaki, to aż rośli. Imponuje im, gdy dostają kolejną część munduru, np. chustę, pas albo krzyż na beret. – Czekają z utęsknieniem na niedzielę, gdy pójdziemy razem do kościoła, bo chcą założyć mundur na poważną okazję, nie tylko na zbiórkę – zdradza matczyne spostrzeżenia pani Justyna.

A może by…?

Dobry przykład idący od wilczków mobilizuje ich rodziców. – W Wielkim Poście zrobiliśmy sobie wszyscy jedno wspólne postanowienie: post od słodyczy – wyznaje Justyna Prygiel. – To, jak dzielne były w tym nasze dzieci, mobilizowało i nas. Zależało nam, żeby wytrwać, żeby udała się nam ta współpraca. Jej mąż przyznaje cicho, że – będąc na zwolnieniu lekarskim – pozwolił sobie na wyłom i sięgnął po małe co nieco. Przecież jeszcze nie jest skautem.

A może być. Andrzejowi Kwiatkowskiemu z Radosławia, tacie Oliwiera, już chodzi to po głowie. Odkąd zaczął obserwować gromadę syna i inne, które na jego łące rozbiły sobie latem obozowisko, chce się bardziej zaangażować podczas chłopięcych zbiórek. Najpierw jako dorosły pomocnik, ale potem – kto wie? Wie mąż pani Elżbiety ze Sławska. Już zaczął kompletować własny strój skauta. Błękitna koszula, zgrabny mundur, beret z krzyżem, chusta, getry. Każdy w tym dobrze wygląda.

– Bardzo byśmy chcieli, żeby powstała grupa skautów dla dorosłych – mówią państwo Brygielowie. Na pytanie, czy byliby skłonni codziennie wypełniać dobre uczynki, jak to skautowi przystało, odpowiadają: – Tak! Dlaczego nie? Ale pan Marek uśmiecha się przebiegle. Nadal jest na zwolnieniu… Wymówka jak ta lala. No, chyba że zostanie prawdziwym, nie tylko umundurowanym skautem.

TAGI: