Marzenia Wiktorii

Agata Puścikowska

publikacja 23.04.2016 06:00

Wiki ma 11 lat. Czeka na dom. Jeśli go nie znajdzie – zamieszka w domu pomocy społecznej. Ale dzieci takich jak Wiki jest więcej...

Wiktoria ma ciemne włosy, figlarne oczy, a uśmiech taki, że chmury przegania. Na wózku, lekkim, bo nowoczesnym, jeździ, jakby tańczyła na łyżwach – płynnie, zgrabnie i szybko. Czasem za szybko. – Jest ogromnie sprawna i samodzielna. Wiktoria jeździ na wózku po całym domu, a my wciąż prosimy: „Zwolnij, Wiki” – Kinga Myrcik, p.o. dyrektor Domu im. J. Korczaka, Regionalnej Placówki Opiekuńczo-Terapeutycznej w Gdańsku, patrzy na podopieczną z ciepłem i sympatią. Niemal jak na własną córkę. – Ale ja grzeczna jestem – figlarnie, choć powoli, lekko oddzielając słowo od słowa, odpowiada Wiki. – Bardzo.

Samodzielność

Wiktoria urodziła się w 2005 r. Z burzą ciemnych włosków na głowie i sprzężoną niepełnosprawnością. Przepuklina oponowo-rdzeniowa, upośledzenie umysłowe, kilka innych problemów z wątłym ciałkiem. Zbitka, która odstraszyła biologicznych rodziców. Zbitka, która odstrasza do dziś. Sąd pozbawił ojca i matkę wszelkich praw do dziewczynki. Miała dwa lata, gdy trafiła do domu dziecka – ośrodka przeznaczonego wyłącznie dla dzieci z dysfunkcjami intelektualnymi (i często jednocześnie fizycznymi). I niemal od razu, od początku pobytu Wiki w Gdańsku ośrodek adopcyjny w porozumieniu z placówką opiekuńczą rozpoczął szukanie dla dziewczynki nowych rodziców. Jeśli nie adopcyjnych (przysposobienie pełne), to choćby zastępczych. Do tej pory bez skutku.

– Prawda jest taka, że suche fakty o Wiktorii, czyli opis jej stanu fizycznego, skutecznie odstraszały potencjalnych rodziców adopcyjnych – opowiada Kinga Myrcik. – Gdy ludzie dowiadują się, że dziecko jest upośledzone w znacznym stopniu, nie czują się na siłach, aby podjąć opiekę. Nie mają odwagi, bo najczęściej nie znają takich dzieci. Czasem trzeba impulsu, by się przełamać. A przede wszystkim trzeba dziecko poznać. Wtedy lęk czasem mija. Bywa przecież, że to właśnie wolontariusze lub zaprzyjaźnione rodziny albo pracownicy ośrodka podejmowali się adopcji chorych dzieci. Bo je pokochali i poznali. Przestali się bać.

– Tak. Bywa, i to wcale nie rzadko, że to wolontariusze, pracownicy placówki, którzy znają konkretne dziecko, wiedzą, jak się rozwija i jak jest wspaniałe. Decydują się na adopcję lub tworzą rodzinę zastępczą – dodaje Monika Ciąćka, koordynator ds. opiekuńczo-wychowawczych. – Decyduje element zakochania. A przecież trudno zakochać się w papierach... – Suche fakty, bez tego Wikusiowego spojrzenia, uśmiechu, jak do tej pory blokowały jej znalezienie rodziny... – dopowiada ze smutkiem dyrektorka ośrodka.

Mijały lata. Wiki, choć cierpliwie czekała na rodzinę, przede wszystkim inwestowała w siebie: w niezależność, samodzielność. Dziś jeździ do szkoły specjalnej (choć mogłaby też chodzić do zwykłej szkoły z klasą integracyjną), uczy się, jest wyjątkowo sprawna ruchowo, potrafi się sama cewnikować. – I nawet gotować umiem – chwali się (nieco wolniej dobierając słowa) Wiki. – Uczę się robić dobre jedzonko. A jak pójdę do własnej rodziny, to dalej będę gotować. Z mamą i tatą. I rodzeństwem. Najlepiej, żeby tam były siostry. Mówiące dziewczyny.

Mówiące siostry

W Polsce największe szanse na pełną adopcję mają dzieci malutkie i zdrowe. Do takich dzieci ustawiają się „kolejki rodziców”. Dzieci niepełnosprawne, szczególnie gdy niepełnosprawność jest głęboka, czekają na adopcję latami. Duża część, jeśli nie większość z nich, po prostu własnego domu się nie doczekuje. Część wyjeżdża za granicę, do Szwecji czy Norwegii. Bo gdy polskie rodziny się nie zgłaszają, ośrodki decydują się na adopcje zagraniczne. A co, gdy chore dziecko nie znajdzie w ogóle domu? Co wtedy?

– W przypadku Wiktorii, jeśli skończy 12 lat, a nie znajdziemy dla niej odpowiedniej rodziny, będzie musiała ona iść do któregoś z domów pomocy społecznej. Nasz dom dziecka, jedyny dom, jaki miała, jest przeznaczony wyłącznie dla dzieci małych. Właśnie do lat 12 – mówi K. Myrcik. – Wychowujemy i rehabilitujemy 45 podopiecznych, a wszystkie dzieci są niepełnosprawne. Nasz najmłodszy podopieczny ma trzy miesiące. Mamy wiele kilkulatków. Wiktoria jest najstarsza. Warunki w domu nie pozwalają na życie w nim dzieci starszych, zresztą i nastolatki czułyby się wśród piszczących maluchów źle.

Wiktoria kiwa głową. – W mojej grupie są chłopaki – rozrabiaki same. I tylko dwie dziewczynki. Ale one nie umieją mówić. A ja chciałabym mieć siostry, z którymi mogłabym rozmawiać – rozmarza się Wiktoria. – Dobrze jest rozmawiać z siostrą...

Pani Ciąćka dodaje: – I po prostu nie możemy czekać dłużej! Wiki musi być szczęśliwa. Dlatego zdecydowaliśmy się, za pozwoleniem sądu oczywiście, szukać dla Wikusi rodziny w całej Polsce, nagłaśniając jej sytuację przez internet! Powstała strona na Facebooku i tak to się zaczęło.

– Czy to... etyczne? Takie upublicznianie wizerunku i całej historii dziecka? – zastanawiam się. – A miałyśmy wybór? – pyta dyrektorka. – Robiłyśmy wcześniej wszystko, co w naszej mocy, żeby Wiktorii zapewnić dobrą przyszłość. Niestety, nie udało się. A teraz, za rok, miałaby trafić w jakieś obce miejsce? Nawet jeśli współczesne DPS-y zapewniają dobrą opiekę, to po prostu chcemy dla Wiki prawdziwego domu i możliwości rozwoju! U nas tyle się nauczyła, tyle zdobyła. Nie możemy pozwolić, by to straciła.

Nie tylko Wiki

Od kiedy uśmiechnięta buzia Wiktorii obiegła portale społecznościowe, do ośrodka dzwonią telefony z propozycjami od potencjalnych rodziców. Zgłaszają się (wstępnie) i kandydaci na rodziny adopcyjne, i na rodziny zastępcze. Ludzie z Polski, ale i z wielu krajów europejskich. Był też telefon z USA. – Oczywiście – bardzo się tym cieszymy. Ludzie dowiedzieli się o Wiktorii i zareagowali. To wspaniałe – mówi dyrektorka. – Teraz ośrodek adopcyjny będzie sprawdzał wszystkie zgłoszenia tak, by wybrać dla Wiki najlepszą rodzinę. Bo przecież to nie dla rodziny wybiera się dziecko, ale dla konkretnego dziecka najlepszych rodziców.

Ponieważ odzew w sprawie Wiktorii jest spory, jej sytuacja może się wyprostować. I być może tuż przed dwunastymi urodzinami dziewczynka otrzyma największy w życiu prezent. – Czekamy na moment, gdy będziemy mogli Wiktorii przedstawić nowych rodziców – mówią ze wzruszeniem pracownice ośrodka. I dodają: – Ale przecież Wiktoria nie jest jedyna! Dzieci w podobnej sytuacji jest więcej. Może będziemy również prosić sąd o możliwość upublicznienia ich wizerunku, szukania im rodziców przez internet? One zasługują na dobre życie...

Choćby ośmiolatek Mateusz. Ładny, delikatny blondynek z niebieskimi oczami. Również porusza się na wózku, jest równie sprawny. Do tego fenomenalnie uzdolniony muzycznie. Nauczycielki mówią, że posiada słuch absolutny. Razem z Wiktorią uwielbiają tańczyć. Oboje na wózkach. – Lecz o ile Wiki jest nadal pogodna i ufająca, Mateusz powoli traci nadzieję na zmianę... Dociera do niego, że jego szansa na znalezienie rodziny, taty i mamy, maleje z każdym rokiem. Pyta: dlaczego? Pyta o nowych mamę i tatę. Co my mamy powiedzieć?

On też walczy o swoją samodzielność. Uczy się ubierać, rozbierać, pampersa zmienić. Ale obawiam się, że motywacja, którą miał – usamodzielnienia się, by dobrze funkcjonować w nowej rodzinie – powoli spada. Widzę to w jego oczach – opowiada pani Monika.

Co z tymi adopcjami?

Dlaczego tak trudno o znalezienie domu dla niepełnosprawnych dzieci? Odpowiedź jest dramatycznie prosta: przy adopcji pełnej pomoc państwa w utrzymaniu dziecka niepełnosprawnego jest minimalna. Niewystarczająca po prostu, zważywszy, że jedno z rodziców często musi przestać pracować zawodowo. Potencjalni chętni rodzice boją się trudności finansowych. Boją się, że przyjmując dziecko chore, nie będą w stanie zapewnić godziwego bytu całej rodzinie. Również przeraża ich niekiedy, i słusznie, „polska ścieżka zdrowia” związana ze służbą medyczną. A przecież dziecko niepełnosprawne wymaga opieki specjalistów, ciągłej (często nierefundowanej) rehabilitacji.

Czy Wiki znajdzie prawdziwy dom? Jej opiekunki, pani Kinga i Monika, nie tracą nadziei   jakub szymczuk /foto ogść Czy Wiki znajdzie prawdziwy dom? Jej opiekunki, pani Kinga i Monika, nie tracą nadziei
– Jeśli chodzi natomiast o stworzenie rodziny zastępczej, bywa, że odstrasza konieczność kontaktowania się z biologiczną rodziną dziecka (jeśli biologiczni ojciec i matka nie zostali pozbawieni praw rodzicielskich) – tłumaczy anonimowo pracownik jednego z ośrodków adopcyjnych w centralnej Polsce. – Bo choć oczywiście bywa, że kontakt biologicznej rodziny z dzieckiem jest pozytywny i potrzebny, zdarza się i tak, że rodzice biologiczni są mocno dysfunkcyjni. A ich wpływ na dziecko jest zły. Mimo to mają prawo do kontaktów z potomstwem, co bywa destabilizujące i dla dziecka, i dla rodziny zastępczej.

Aby adopcji dzieci niepełnosprawnych było więcej, po prostu konieczne są szerokie zmiany systemowe. W obecnej sytuacji trudno dziwić się rodzinom, że boją się przyjmować do siebie chore dzieci. Mimo że wiele osób (wiem to) bardzo by chciało. W Domu im. Korczaka opiekunki i wolontariuszki przytulają, „miziają”, głaszczą swoich małych podopiecznych. Są wśród dzieci wciąż obecne.

– Gdy któraś „ciocia” idzie na zwolnienie, dzieci czekają, tęsknią, pytają – mówi Monika Ciąćka. – Wzrusza to nas i uskrzydla do dalszej pracy. Kochamy je po prostu. I dlatego dzieci niemal nie mają oznak choroby sierocej. A przynajmniej jest ona zniwelowana do minimum.

– Ale oczywiście istnieje! Nie ma możliwości, by dzieci mieszkające w ośrodku były jej całkowicie pozbawione. Bywa, że świetnie funkcjonują w dzień, są radosne i pełne energii, ale w nocy wołają mamę i tatę. I bujają się w charakterystyczny sposób – mówi ze smutkiem pani Monika. – W nocy wychodzą ich najskrytsze pragnienia i potrzeby...

Wiktoria wraca do swojej grupy. Wiezie tym swoim kolegom urwisom cukierki, które dostała od wychowawczyń.

TAGI: