W poszukiwaniu ziemi obiecanej

Grażyna Myślińska

publikacja 21.04.2016 06:00

Tania, Roman i ich córeczka Masza szukają swego miejsca na ziemi. Urodzili się na Krymie. Mieszkali w Moskwie, Kijowie, Sewastopolu i Lwowie. W lutym osiedli we Wrocławiu. Mają nadzieję, że tu właśnie jest ich miejsce na ziemi. Marzą o drugim dziecku.

Czy właśnie Wrocław będzie ich ziemią obiecaną? Tania, Roman i Masza Borodinowie mają taką nadzieję Grażyna Myślińska Czy właśnie Wrocław będzie ich ziemią obiecaną? Tania, Roman i Masza Borodinowie mają taką nadzieję

Mieli nadzieję, że to marzenie ziści się wcześniej, kiedy urodzona w 2011 roku Masza skończy 3 lata. To dla niej wrócili z Moskwy na Krym do Sewastopola, gdzie spokojnie, ciepło, a z okna widać Morze Czarne. Był rok 2010. – To był ósmy rok szalonego pod względem tempa życia w Moskwie – opowiada Roman. – Do Moskwy wyjechałem zaraz po studiach w 2002 roku. Miałem wtedy 23 lata, pasjonowała mnie grafika komputerowa i szukałem interesującej pracy. Znalazłem ją w MTV Russia. Rosja wychodziła z kryzysu i otwierała się na Zachód. Praca dla zachodniej telewizji to było coś dla mnie. Miałem wielką swobodę twórczą, doskonałe zarobki, rosnące uznanie w środowisku. W życiu bym nie przypuszczał, że praca może sprawiać tyle radości. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko mojej miłości z Symferopola – Tani.

Szalone tempo w Moskwie

W Symferopolu chodzili do jednej szkoły. Tania, chociaż młodsza o 5 lat, wpadła Romanowi w oko. – A jeszcze bardziej w serce – dodaje Roman. Taka wiotka, delikatna, wrażliwa. Pięknie grała na pianinie. – On też mi się podobał – wpada w słowo Tania. – Wysoki, przystojny i prawdziwy artysta – dodaje. Gdy skończyła szkołę, Roman uważany był już za jednego z bardziej obiecujących młodych rosyjskich designerów. – Znalazłem Tani również pracę w telewizji – opowiada Roman. – Została najpierw „panią klaps” na planie jednego z seriali. A później, w miarę zdobywania doświadczenia, asystentką reżysera.

– To była szalona praca – wspomina Tania. – Od wydawania taśmy filmowej po zamawianie studia, ustawianie planu zdjęciowego według wskazówek reżysera, umawianie kamerzystów, dźwiękowców, aktorów. Wynajmowaliśmy ładne mieszkanie, kosztowało majątek, bo 1200 dolarów miesięcznie. I nie mogliśmy się nim cieszyć. Ja od rana do wieczora w studiu. Zmęczona przynosiłam z telewizyjnej stołówki jedzenie. Wspólne kolacje przy wystygłych pierożkach nie były romantyczne, bo mnie zamykały się oczy ze zmęczenia. Tylko Moskwa za oknem zdawała się nigdy nie zasypiać. Przyszła refleksja – czy tak ma być zawsze?

Tania kończyła 25 lat, gdy zapragnęli dziecka. I takiego życia, by mieć czas dla siebie.

Powrót na Krym

Była zima roku 2010, gdy wrócili na Ukrainę. Zastanawiali się, czy nie zamieszkać w Kijowie i znaleźć pracę w telewizji. – W Kijowie trafiliśmy jednak na czas silnych mrozów – wspomina Tania. – Zamarzył nam się łagodniejszy klimat. Zabranych z Moskwy kartonów jeszcze nie rozpakowaliśmy, więc kupiliśmy bilety na Krym i wróciliśmy do rodzinnego Symferopola.

Masza przyszła na świat, gdy kwitły magnolie, bzy, jaśmin. Dziadkowie byli wnuczką zachwyceni. – Tym razem nie szukałem etatowej pracy. Miałem dosyć po harówce w telewizji – mówi Roman. – Pracowałem jako freelancer. Zarabiałem tyle, że Tania mogła zajmować się dzieckiem i domem. Było nam dobrze, chociaż dokuczała postsowiecka mentalność ludzi na Krymie.

Największym problemem okazało się łapówkarstwo. Kiedy jesienią 2013 roku postanowili zapisać Maszę do przedszkola, dowiedzieli się, że bez wsunięcia 1000 dolarów „w karman” (do kieszeni) nie mają nawet co o tym marzyć. Zamiennikiem gotówki mogły być „upominki”: dobra pralka, nowoczesna lodówka, płaski telewizor z możliwie dużym ekranem. Gdy Masza zachorowała, przekonali się, że łapówki trzeba dawać lekarzom w państwowej przychodni. Bez tego nie badali, nawet gdy dziecko miało gorączkę.

Ucieczka wbrew rodzinie

Mieli nadzieję, że podpisanie przez Ukrainę umowy stowarzyszeniowej z UE wymusi zmiany na lepsze. Gdy Janukowycz oznajmił, że z umowy nici, poczuli się oszukani. Solidaryzowali się z uczestnikami protestów, chociaż nie brali w nich udziału. Masakra na Majdanie to był szok. Jeszcze większym przeżyciem było powitanie wracających na Krym berkutowców.

– Tłumy ludzi z rosyjskimi flagami witających morderców jak bohaterów – wspomina Roman. – Patrzyłem na tę ciżbę, było nie było, obywateli Ukrainy i zastanawiałem się, co dla tych ludzi znaczyło słowo „Rassija”, które wykrzykiwali z takim entuzjazmem. Wyższe pensje, wyższe emerytury, silne państwo o randze światowego mocarstwa? Uświadomiłem sobie, że to są widzowie rosyjskiej telewizji. Znają Rosję głównie z telewizyjnych przekazów. A na ekranie Rosja to potężne, zamożne i sprawiedliwe państwo, a nie takie dziadostwo jak Ukraina, którą znają z własnego doświadczenia.

Po dwóch tygodniach nerwowych debat podjęli decyzję o wyjeździe. Rodzice, którzy postanowili zostać, byli przeciwni. Tania, Roman i Masza wyjechali w dniu referendum, w niedzielę 16 marca. Osiedli we Lwowie. – Tam czuliśmy się najlepiej – opowiada Roman. Opieka nad uchodźcami została dobrze zorganizowana. Spotkaliśmy się z wielką życzliwością. Dzięki niej dość szybko udało nam się wynająć mieszkanie.

Życzliwość nie zmieniała jednak ich statusu „mieszkańców tymczasowych”. Wiążą się z tym poważne niedogodności. Tymczasowy mieszkaniec nie może mieć na przykład konta w ukraińskim banku ani stałego meldunku. – Życie we Lwowie okazało się całkowitym przeciwieństwem moskiewskiego – opowiada Roman. – Czas biegł powoli. W miesiącu robiłem jedno, dwa zlecenia. Zajmowało mi to najwyżej dwa tygodnie. Przez resztę miesiąca mogłem spacerować po mieście, degustując lwowską czekoladę i nalewki. Życie w dziwnej atmosferze tymczasowości zaczynało nas przytłaczać.

We Lwowie Tania dowiedziała się od rodziców, że jej dziadkowie byli Polakami. Po wojnie brat dziadka z rodziną wyjechał do Polski. Dobiega dziewięćdziesiątki, mieszka w Malborku. Tani udało się nawiązać z nim kontakt. We Lwowie zapisała się na kurs języka polskiego i polskiej historii. – Poczułam, że odzyskuję coś ważnego, co było dla mojego dobra ukrywane.

Wrocław – nowy początek

Do Wrocławia przyjechali w lutym. Przez internet znaleźli mieszkanie. Na obrzeżach, ale przy obwodnicy, więc z łatwym dojazdem do centrum. Trzy pokoje z kuchnią. – Cena dużo wyższa niż we Lwowie, ale znacznie taniej niż w Moskwie – uśmiecha się Roman. – Mam motywację, żeby więcej pracować, bo ceny w Polsce są wyższe niż na Ukrainie. Zlecenia staram się dobierać proporcjonalnie: jedno bardziej opłacalne, drugie ambitne. Skończyłem właśnie robić reklamę Toyoty Rav. Zleceniodawca jest bardzo zadowolony. Ja również, bo było to dochodowe. Teraz pracuję nad trailerem do telewizyjnego serialu. To już praca trudniejsza. Zaczynam od rozmowy z reżyserem. Pytam, jakie widz ma odnieść wrażenie, jakie mają być atmosfera i główny przekaz. Później oglądam film, wybieram fragmenty. Robię animacje i grafiki. To jest najbardziej czasochłonne. Nad dobrym trailerem muszę popracować nawet miesiąc, ale udany buduje moją pozycję zawodową, a to ma wpływ na cenę moich innych prac – objaśnia tajniki zawodu, odwracając się od ekranu iMaca.

Dwa razy w tygodniu chodzą na lekcje polskiego. Robią szybkie postępy. Największe Masza, która już płynnie przechodzi z rosyjskiego na polski. Wrocławską pasją Maszy jest wyszukiwanie krasnali w centrum Wrocławia. Według niej większość to gnomy, ale na Rynku przed Sfinksem udało się odnaleźć także elfa, co łatwo poznać po spiczastych uszach. Na razie Masza znalazła 72 gnomy. Wie, że czeka ją jeszcze wiele pracy, bo krasnali jest teraz we Wrocławiu 269.

Tania ma nadzieję, że niebawem uzyska polskie obywatelstwo i ich drugie dziecko przyjdzie na świat jako Polak.