Tu mały sukces daje radość

ks. Rafał Starkowicz

publikacja 08.05.2016 06:00

– Nie wchodzimy w rolę rodziców, tylko ich zastępujemy. Dla dzieci jesteśmy „ciocią” i „wujkiem”. Zawsze podkreślamy, że to rodzice dali im życie, i że to jest najcenniejszy dar – mówi Małgorzata Modzelewska.

– Ze wszystkimi dziećmi, które poszły w świat, mamy kontakt – podkreślają państwo Modzelewscy. ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość – Ze wszystkimi dziećmi, które poszły w świat, mamy kontakt – podkreślają państwo Modzelewscy.

Małgorzata wraz z mężem Eugeniuszem prowadzi w Gdyni Rodzinny Dom Dziecka. Obecnie sprawują pieczę zastępczą nad dziesięciorgiem dzieci. Wychowują także dwoje własnych pociech. Do tego dochodzą kot i pies, które adoptowali ze schroniska. – Wszystko zaczęło się w latach 90. XX w. Za dużo oglądaliśmy telewizji – śmieje się Eugeniusz. – Było tam wtedy wiele programów o pomocy dzieciom. Mieliśmy wówczas dwie własne córki. Po rozmowie z nimi doszliśmy do wniosku, że możemy tym dzieciakom pomóc – opowiada.

Dziś ich córki są już dorosłe. Dwie spośród przysposobionych wówczas dziewczyn także „wyszły już z domu”. Obie mają już swoje dzieci. – Przyjeżdżają do nas z nimi. Dzielą się i radościami, i smutkami, razem spędzamy święta i wakacje. Traktują nas jak rodziców, choć zawsze mówiły do nas: „ciociu”, „wujku”. Raz tylko nasza wychowanka powiedziała do nas: „mamo” i „tato” – opowiada Małgorzata. – To było podczas błogosławieństwa przed jej ślubem – dodaje Eugeniusz. Po jego policzkach nagle płyną łzy...

Normalna rodzina

Mimo tego, że pod dachem ich willi w Orłowie mieszka razem 14 osób, nie czują się jak pracownicy kombinatu. – Dzień wygląda jak w każdej rodzinie. Jemy śniadanie, myjemy się, wysyłamy dzieci do szkoły i przedszkola. Ja jestem obecnie na urlopie macierzyńskim. Normalnie jednak idę do swojej pracy. Mąż dodatkowo pracuje w weekendy jako nocny dozorca – opowiada Małgorzata. Jak podkreślają państwo Modzelewscy, w swoich rodzinach „nasiąknęli” Bogiem. Chodzą wspólnie na Mszę św. Dziewczynki śpiewają w scholi, chłopcy są ministrantami.

– Jesteśmy katolikami, więc wychowujemy dzieci w tej wierze. Jeżeli jednak dziecko byłoby innego wyznania, doprowadzałabym je do jego miejsca świętego. Ale nie zrobiłabym nic przeciwko naszej wierze – zaznacza Małgorzata. Jednak – jak zauważają – nie mieli jeszcze styczności z takim problemem.

– Dużo rozmawiamy z dziećmi. Praktycznie na wszystkie tematy – mówi Małgorzata. Próbują także pomagać ich rodzicom biologicznym. – Staramy się, żeby dzieci mogły wrócić do swoich domów. Mieliśmy takie przypadki, że rzeczywiście wróciły. Czasami ludziom wystarczy wskazać drogę – podkreśla. – To nie jest praca, to powołanie. Gdyby traktować to jako pracę, wszystko, co robimy, byłoby bez sensu – uważa Eugeniusz.

Gdynia bez molochów

– W Gdyni nie mamy dzisiaj już żadnego dużego domu dziecka. Wszystko zostało rozłożone na pieczę zastępczą. Uważam, że to duży sukces gdyńskiego MOPS – mówi Anna Kuzmin, koordynator w będącym częścią gdyńskiego MOPS Zespole ds. Rodzinnej Pieczy Zastępczej. Instytucja pod swoją opieką ma domy dziecka różnych typów. Najwięcej jest jednak tzw. rodzin spokrewnionych, to znaczy takich, w których opiekę nad dziećmi sprawują babcie lub starsze rodzeństwo.

– Te rodziny trzeba czasem pokierować. Ułatwiamy więc kontakt z psychologiem, psychiatrą, wskazujemy, gdzie najszybciej uzyskać pomoc lekarską – opowiada o swojej pracy Sylwia Melzer.

Jest ona również koordynatorem rodzinnej pieczy zastępczej. Obie panie podkreślają, że choć praca w Gdyni układa się dobrze, lepiej byłoby, gdyby rodziny zastępcze zajmowały się mniejszą liczbą dzieci. Według prawa, może być ich maksymalnie 8. Jednak kiedy trzeba zaopiekować się rodzeństwem, nigdy się go nie rozdziela. Dlatego właśnie pojawiają się sytuacje, w których ta liczba jest większa.

Więcej znaczy mniej

– Nie jest sztuką przyjąć te dzieci. One trafiają do nas z bagażem doświadczeń. Nie przyjmujemy ślicznego bobasa, bez żadnych problemów. Te dzieci mają często FAS (alkoholowy zespół płodowy) i wiele dysfunkcji, nad którymi trzeba pracować. Trzeba zatem dać im serce i wiele ciepła. Ale jednocześnie trzeba je kształtować. One zawsze nas testują, na ile mogą sobie pozwolić. To musi być miłość, która wymaga – zaznacza S. Melzer. – Ale relacja ta daje także wiele satysfakcji. Uśmiech tego dziecka, przytulenie jest najlepszą nagrodą.

Tym wszystkim, którzy pragną zostać rodzicami zastępczymi, chcę powiedzieć, że warto. Nie trzeba się bać. I nie chodzi tu o spektakularne zwycięstwa. Każdy mały sukces przynosi radość – dodaje.

Jej słowa wynikają z doświadczenia. Wraz z mężem są rodziną zastępczą i adopcyjną. Obecnie wychowują dwie dziewczynki w wieku 15 i 13 lat. Ta ostatnia jest adoptowana.

Pracownicy zespołu chcą spopularyzować ideę rodzin zastępczych. Mają nadzieję, że zgłoszą się nowe małżeństwa, które podejmą się tej misji. Pracują nad organizacją festynu mającego się do tego przyczynić. Odbędzie się on w Ogrodzie Kolibki już 21 maja, w godzinach 10–14. Organizatorzy zapowiadają szereg atrakcji zarówno dla dzieci, jak i dorosłych.

TAGI: