Pomówmy o pracy. Poważnie

Roman Tomczak

publikacja 23.05.2016 06:00

Kilka tysięcy Dolnoślązakow mogłoby choćby dzisiaj rozpocząć legalną pracę w Czechach i w Niemczech. Ale nigdzie nie wyjadą, bo nie znają języka. To największy, ale nie jedyny grzech Polaków poszukujących pracy za granicą.

Pomówmy o pracy. Poważnie Roman Tomczak /Foto Gość Kto myślał, że pracę za granicą można znaleźć bez znajomości języka, ten się mylił. Wygrali ci, którzy zadbali o to wcześniej i... we własnym zakresie

Polacy są za granicą bardzo cenionymi pracownikami, zwłaszcza w branży budowlanej i motoryzacyjnej. Nie mniej superlatywów można powiedzieć o polskich gospodyniach domowych, pielęgniarkach czy krawcowych. Takie zdanie o naszych rodakach można było usłyszeć niemal na każdym stoisku międzynarodowych targów pracy, które odbyły się w Zgorzelcu.

– Gdybym miał większy samochód, mógłbym od razu stąd zabrać 15–20 osób do pracy w przemyśle ciężkim albo na budowach w Czechach. Odeszłyby im koszty dojazdu na miejsce. Niestety, mogę zabrać tylko trzech – mówi Waldemar Nowik, reprezentujący na targach firmę Luto Automotive. – Oczywiście potrzeba nam nie tylko fachowców, ale także osoby znające choć trochę język. A tych jest jak na lekarstwo – żałuje.

Oczekiwania i rzeczywistość

O język obcy – niemiecki lub czeski – pytali prawie wszyscy wystawcy oferujący pracę. – Proponujemy znakomite warunki pracy wakacyjnej dla młodych osób z terenu całej Polski. Docelowo możemy przyjąć na dwa miesiące nawet kilkaset osób. To głównie praca zmianowa przy kontroli części samochodowych – informuje przedstawicielka niemieckiej firmy Exact Systems. – Można u nas zarobić ok. 4 tys. zł miesięcznie. Oferujemy także możliwość awansu i pozostania u nas na stałe – dodaje.

Christoph Gonczewski reprezentujący w Zgorzelcu niemiecką firmę Job Timo ze Stadtlohn poszukuje głównie spawaczy. – Proponujemy bezpłatny dojazd do pracy, oferujemy mieszkanie, minimum 10 euro za godzinę i 500 euro miesięcznie ekstra za pracę na nocnej zmianie – mówi. Chętnych do podjęcia pracy nie brakuje. Są pełni chęci i determinacji, mają za sobą wieloletnie doświadczenie i są gotowi na przenosiny, nawet jeśli ma to oznaczać czasową rozłąkę. Brakuje im tylko jednego – znajomości języka.

– Każdy pracodawca w Niemczech oczekuje, że pracownik z zagranicy będzie się komunikował w jego języku. To standard, bez którego nie da się nic zrobić – uważa Anke Kirchhof z niemieckiego Zjednoczenia Pracodawców Przemysłu Maszynowego. – Znam przypadki, kiedy ktoś pisał w CV, że zna język, a na miejscu okazywało się, że to nieprawda. I wracał do domu na własny koszt – mówi.

Ze znajomością języka nie jest dobrze. Poszukujący pracy na targach skarżyli się, że blokuje im to dostanie dobrego, wymarzonego etatu. – Jestem zdruzgotana, bo chyba runęła moja ostatnia szansa na wyjazd. Szukam posady jako opiekunka osób starszych. Mam doświadczenie i chęci. Nie znam tylko języka i wszędzie mi mówią, że w takim razie nic z tego – żali się Elżbieta Lis ze Zgorzelca. Monika Engler przyjechała na targi z Lubania. Też nic nie znalazła, bo nie zna niemieckiego. – To raczej jest miejsce dla osób z językiem. Przekonałam się, że wolą nawet starsze osoby od młodszych, ale ze znajomością języka – mówi.

Praca dla rodaków

Christoph Gonczewski zatrudnił w firmie Santos UG już prawie dwustu Polaków. To głównie spawacze pracujący pod holenderską granicą. – Wolimy do pracy Polaków niż Niemców – przyznaje. – Niemcy nie mają tak dobrych fachowców, zwłaszcza młodych. Nasz region ma dobrze rozwiniętą branżę metalową. Możemy zatrudnić właściwie każdą liczbę spawaczy, monterów i ślusarzy z Polski. Od zaraz. Pod warunkiem, że znają trochę niemiecki – dodaje.

– Brakuje rąk do pracy głównie w branżach wymagających wysokich kwalifikacji: informatyków, inżynierów, specjalistów w przemyśle technicznym. Wynika to w części z braku chętnych do kształcenia zawodowego w tych krajach. Z kolei w Polsce ten typ kształcenia przezywa swój renesans – wyjaśnia Marcelina Panonek, dyrektor biura Dolnośląskich Pracodawców Regionalnego Związku Konfederacji Lewiatan.

Pracowników do cynkowni i fabryki opon poszukiwał w Zgorzelcu Marek Piegza, kierownik personalny w czeskiej firmie Gall, mającej swoje oddziały w Pilźnie, Libercu i Welkem Mezirzici. – Nasza agentura zajmuje się przyjmowaniem do pracy wyłącznie Polaków – wyjaśnia. – Od kiedy działamy na czeskim rynku, zatrudniliśmy w całych Czechach ponad 1,5 tys. naszych rodaków. I to w różnych sektorach gospodarki – od budowlanki, poprzez przemysł ciężki, chemiczny aż do produkcji elementów z plastiku. Mamy też swój hostel, w którym zatrudniamy polski personel – wylicza. Gall poszukiwał także młodych ludzi, których chce przyuczyć do zawodu. Tym oferował bezpłatne zakwaterowanie i zarobki od 2 tys. zł netto wzwyż.

Waldemar Nowik z czeskiej firmy motoryzacyjnej Luto Automotive na targi do Zgorzelca przyjechał po raz pierwszy. – Mamy znaczna fluktuację wśród pracowników, jedni odchodzą lub awansują, potrzebujemy więc stale nowych. Obecnie za naszym pośrednictwem pracę znalazło ok. 3,5 tys. osób, zatrudnionych w branży motoryzacyjnej na terenie Czech, Słowacji i Niemiec. Ok. 10–12 proc. z nich to Polacy.

Jeśli nie ślusarz, to co?

Pracą w Czechach zainteresowany był Rafał, który niedawno razem ze swoją dziewczyną przeniósł się z Wrocławia do Zgorzelca. – Najpierw chcieliśmy związać nasza przyszłość z tym miastem. Ale że są to niejako wrota do Europy, nasze plany się nieco zmieniły. Teraz trafiły się te targi i zamierzamy z nich skorzystać. Są tu pracodawcy, którzy mogą nam zaoferować np. w Czechach ok. 3–4 tys. zł na miesiąc. To akurat tyle, ile bym oczekiwał. Jedyna barierą dla nas jest język. Oni nie proponują żadnych bezpłatnych kursów. Można się doszkolić na własną rękę. A jak Niemiec ma do wyboru kogoś, kto umie język, i kogoś, kto nie umie, to wiadomo, kogo wybierze – mówi.

Brak znajomości języka zatrzymał w rozwoju zawodowym Lindę z Bogatyni, do niedawna pracownicę kancelarii notarialnej. – Jestem bardzo sfrustrowana, bo pierwszy raz w życiu nie mam pracy, a teraz okazuje się, że z nową za granicą wcale nie będzie łatwiej. Wymagają języka. Poza tym nie jestem ani ślusarzem, ani tokarzem. I choć jestem po studiach, nie ma tu dla mnie zatrudnienia. Jedyne, co tu widzę dla siebie, to praca jako sprzątaczka – rozkłada ręce.

Wśród poszukujących były jednak i takie osoby, które język znają. Edyta z Nowogrodźca szukała pracy jako kucharka bądź opiekunka osób starszych. Znalazła, bo zna niemiecki. – Języka nauczyłam się sama na kursach. Poświęciłam swój czas i pieniądze i opłaciło się – mówi. – Bo o takich sprawach trzeba pomyśleć wcześniej, zadbać samemu. Wtedy nie ma co narzekać. Ja obecnie pracuję, ale zarobki mnie nie satysfakcjonują. Dlatego tu jestem – wyjaśnia.

Nie tylko pracodawcy, także urzędy

10. Transgraniczne Targi Informacyjno-Rekrutacyjne w Miejskim Domu Kultury wypadły imponująco. Ponad 60 oferentów przywiozło ze sobą ok. tysiąca ofert pracy w Czechach i Niemczech. Jak wyjaśnia Ewa Grzebieniak, dyrektor Dolnośląskiego Wojewódzkiego Urzędu Pracy, oprócz pracodawców i agencji zatrudnienia na targach pojawiły się też stoiska urzędów pracy z Niemiec, Czech i Polski. – To nie tylko możliwość zatrudnienia oferowana wręcz od ręki, ale także informacje i porady związane z pracą za granicą: z zakresu kształcenia, ubezpieczenia zdrowotnego czy prawa pracy. Wszystko oczywiście w kontekście pracy na pograniczu – mówi.

Organizację targów pracy w Zgorzelcu wspierał Powiatowy Urząd Pracy. – To dzięki nim nasz rynek pracy nie ma już charakteru tylko lokalnego, ale przybrał wymiar transgraniczny – uważa Urszula Ciupak, starosta zgorzelecki. – Dodatkowo cieszy fakt, że z roku na rok w targach udział bierze coraz więcej pracodawców zagranicznych, stawiając tym samym na umiejętności i kwalifikacje polskich pracowników – dodaje. A tych atutów nam nie brakuje, o czym świadczy wielkie zainteresowanie naszym rynkiem pracodawców z sąsiednich krajów.

Do nadrobienia pozostają jeszcze język i... umiejętność prawidłowego napisania aplikacji. Bo targi zdarzają się raz na rok, a polski robotnik potrzebny jest za granicą niemal każdego dnia.

Zdjęcie pod palmami

Na błędy w pisaniu listów motywacyjnych do niemieckich pracodawców zwracała uwagę Simona Schiemenz z niemieckiego Urzędu Zatrudnienia w Budziszynie. Najczęściej popełniane, banalne błędy, nierzadko dyskwalifikują petenta. – Luki w przebiegu pracy, ubieganie się o posadę fizyczną po skończonych studiach, dołączone zdjęcie ukazujące nas na wakacjach pod palmami, to wszystko może zniechęcić niemieckiego pracodawcę – mówi Simona Schiemenz. – Za to rzetelne trzymanie się treści ogłoszenia w redagowaniu naszej aplikacji, nadanie jej charakteru indywidualnego, który mówi, że wiemy o firmie dużo i zależy nam tylko na tej pracy – niemal natychmiast brane są pod uwagę. Listy motywacyjne mające cechy korespondencji seryjnej natychmiast lądują w koszu – instruowała urzędniczka.

Zachęcała odwiedzających targi do szukania pomocy w sprawach formalnych w niemieckich urzędach pracy i agencjach zatrudnienia. Obecnie wschodnie landy Niemiec są najbardziej obarczone bezrobociem. Jednak zdaniem Simony Schiemenz rynek ten jest nadal otwarty na Polaków. – Bezrobotni Niemcy z Brandenburgii czy Saksonii nie tak chętnie podejmują pracę, bo dodatki socjalne są wysokie. Zmotywowany polski pracownik jest bardzo poszukiwany na niemieckim rynku pracy, nawet tam, gdzie pracy jest najmniej – zapewnia.