Ojcostwo jest przygodą

publikacja 24.07.2016 06:00

O sile ojca, potrzebach dziecka i czasie, którego ciągle brak, mówi Michał Grzesiak.

Ojcostwo jest przygodą henryk przondziono /foto gość

Szymon Babuchowski: Co się zmienia w mężczyźnie, kiedy staje się ojcem?

Michał Grzesiak: Kiedy urodziła się moja pierwsza córka, był to dla mnie pewien szok. Pamiętam, jak trzymałem Weronikę na rękach w szpitalu i bałem się, że ją upuszczę. Miałem potem zakwasy w bicepsach od napięcia mięśni. Czułem, że wszedłem w etap większej odpowiedzialności – za kogoś, kto sam sobie nie poradzi. Nie ukrywam, że byłem też troszkę zdezorientowany; nie wiedziałem, jakim ojcem chciałbym być. To wszystko kształtowało się we mnie z czasem. Ojcostwo jest dla mnie ciągłym odkrywaniem i rozwijaniem różnych kompetencji.

Od początku ojcostwo łączyło się w Panu z przygodą?

Przygodą jest już samo zaangażowanie w życie dzieci, praca nad ich wychowaniem. Natomiast szczególną rolę ojciec ma do wypełnienia, kiedy dzieci stają się starsze; kiedy mają, powiedzmy, pięć lat. Towarzyszenie w obcowaniu z naturą, poznawaniu świata, przełamywaniu lęku jest czymś bardzo ważnym. To czas, kiedy dzieci odkrywają siłę ojca. Ta siła daje im poczucie bezpieczeństwa.

I stąd pomysł na stworzenie Szkoły Przygody Taty i Dziecka?

Tak, bo zauważyłem, że istnieje w społeczeństwie duża potrzeba związana z kryzysem ojcostwa. Wielu ojców nie umie się odnaleźć w dzisiejszym świecie, w którym praca pochłania ich niemal całkowicie. W takiej sytuacji matka wchodzi w rolę ojca, przejmuje jego kompetencje. I to też nie jest do końca zdrowe. Dlatego dostrzegłem potrzebę wyjazdów ojca z dzieckiem. Chodzi o to, by mogli przeżyć wspólnie przygodę; by dziecko miało okazję zobaczyć ojca w sytuacjach innych niż na co dzień, zauważyć, że jest on odważny, silny. Tym samym rośnie zaufanie do ojca i jego autorytet.

Czy to zapotrzebowanie potwierdziło się podczas wyjazdów?

Tak. Zależy mi na tym, żeby ojciec z dzieckiem udawali się na wyjazdy systematycznie, bo tylko regularna praca przynosi trwałe efekty. To faktycznie przekłada się na wyniki w nauce i zachowanie dziecka. Czas, który ojciec poświęca dziecku, bardzo mocno procentuje.

W ojcach też widać przemianę?

Na pewno to nie jest tak, że zbieramy ojców, którzy myślą, że coś załatwią jednym wyjazdem. Ojcowie, którzy uczestniczą w programie, zwykle już na wstępie są bardzo zaangażowani. Widać, że zależy im na dzieciach, a jednocześnie chcą pogłębić tę relację. Niektórzy twierdzą nawet, że przez wyjazdy ich więź z dziećmi nabrała jakiejś niezwykłości, tajemniczości. Ci ludzie są w stanie poświęcić wiele, żeby na taką wyprawę pojechać.

Czemu w wyprawach uczestniczą duety ojciec–dziecko, a nie np. tata z trójką dzieci?

Dzięki temu ojciec może skupić się na jednym dziecku. Jeżeli dziecko jest ze swoim rodzeństwem, zachowuje się nieco inaczej, konkuruje o uwagę ojca. Wyjazdy „jeden na jeden” umożliwiają zupełnie inną jakość relacji.

Jakie aktywności proponujecie uczestnikom w ciągu roku?

Zaczynamy we wrześniu zjazdem uczestników, absolwentów i wszystkich zainteresowanych na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Wspinamy się, są gry terenowe, integracja. A osoby, które chcą się dalej zaangażować, od października zaczynają zajęcia. Mamy je raz w miesiącu, w weekend. Jest survival, czyli szkoła przetrwania w lesie, w którym śpimy i budujemy schronienia. Uczymy się rozpalać ogień, wspinamy się na drzewa. W kolejnych miesiącach np. eksplorujemy jaskinie, biegamy na nartach, organizujemy przeprawy wodne z noclegiem na tratwie ratunkowej. Są też zimowe zajęcia w lesie. Mniej doświadczone grupy dostają dawkę przygody nieco mniejszą, starsze doświadczają czasem mocnych wrażeń, czyli np. śpią przy minus 20 stopniach w lesie, w górach, bez namiotu.

I to jest bezpieczne?

Pokazujemy, jak w takich warunkach można zbudować bezpieczne schronienie, rozpalić ogień i przetrwać. Dzieci są przeszczęśliwe. Ojców przygotowujemy wcześniej, dlatego podczas wypraw to oni są autorytetami. Nie ma takiej sytuacji, że ojciec nie daje rady. Ojciec zawsze pociąga za sobą dziecko. Instruktor jest bardziej tłem, koordynatorem, niż autorytetem. To ojciec ma nim być.

Mówi się czasem, że mężczyzna to wieczny chłopiec. To prawda?

To prawda w tym sensie, że w mężczyznę jest wpisane pragnienie przygody, przeżycia emocji. Z całym szacunkiem dla kobiet, uważam, że to jest coś, co właśnie mężczyzna powinien dać swoim dzieciom. Nawet jeśli to jest uśpione w wielu ojcach, którzy pracują gdzieś w korporacji, są poważnymi ludźmi, np. prawnikami, okazuje się, że podczas wypraw na nowo to w sobie odkrywają. A dzieci z kolei odkrywają, że ich ojcowie mogą tacy być.

Czy w takim samym stopniu dotyczy to relacji ojciec–syn i ojciec–córka?

Muszę przyznać, że w naszych zajęciach bierze udział niewiele dziewczyn, ale jeśli się pojawiają, to są nieprawdopodobnie odważne. Chłopaki płaczą w zacisku w jaskini, a dla tych dziewczyn nie ma granic. Ale faktem jest, że potrzeby chłopca i dziewczynki są trochę inne. Dziewczynki bardziej potrzebują zapewnienia bezpieczeństwa; tego, żeby ojciec był dla nich oparciem. Natomiast dla chłopaków ważne są wyzwania, które razem z ojcami pokonują.

Czego najbardziej brakuje współczesnym ojcom?

Czasu dla dzieci i umiejętności zabawy z nimi. Przez to ciągłe zagonienie tak bardzo zakręcają się w świecie pracy, że później, nawet jeżeli mają czas, nie potrafią zaangażować się w rzecz, którą robią z dziećmi. Kryzys ojcostwa przejawia się też tym, że kiedy matki boją się o dzieci, ojcowie nie potrafią przejąć inicjatywy, powiedzieć: nie bój się, wezmę go do tego lasu, nic mu się nie stanie. Są wycofani, pozwalają, by lęki kobiet przeniosły się na nich. Skutkuje to tym, że dzieci nie mają w sobie siły ani odwagi. Dlatego nasze zajęcia prowadzimy także pod kątem odpowiedzialności – za innych, za grupę. Zdarza się potem, że ojciec opowiada, jak np. syn uratował go w górach, kiedy się zsuwał. Bywają sytuacje, w których to dzieci mogą przejmować inicjatywę – przechodzić w stronę dorosłości, bycia mężczyzną. To jest możliwe, kiedy czują siłę ojca.

Arka Noego śpiewała kiedyś: „Mama to nie jest to samo co tato”. Co takiego ma ojciec, czego nie ma matka?

Ojciec jest stworzony do tego, żeby wprowadzać dziecko w świat, pokazywać mu szanse i zagrożenia, wskazywać drogi, nazywać, co jest dobre, co złe. W czasach średniowiecza dzieci w wieku 7–10 lat doświadczały rytualnego przejścia pod opiekę ojca. Ojciec ma w sobie siłę, która pozwala nawet wprowadzić dziecko w jakieś zagrożenie – po to, żeby pokazać mu, jak sobie radzić. Jest ostoją, ma emocje, nad którymi potrafi panować. Dlatego powinien być bardziej stały w swoich zachowaniach i reakcjach.

Mama tu nie wystarczy?

Mama i tata wzajemnie się dopełniają, ale jeżeli nie ma jednego elementu tej układanki, to dziecko zwykle ma pewne braki, które jakoś sobie rekompensuje. Pamiętam z dzieciństwa chłopaka, który wychowywał się bez ojca, tylko z mamą. Był strasznie przytłumionym człowiekiem, cichym, zamkniętym. Kiedy spotkałem go po latach na skałkach, z trudem go poznawałem. Stał się agresywny, wulgarny – zapewne odreagowywał brak męskiego wzorca. Ten wzorzec został mu przekazany przez rówieśników. Aby uniknąć takich sytuacji, chcemy pokazać wzorzec mężczyzny, który się nie poddaje, jest silny, choć czasem też oczywiście popełnia błędy, ma słabości, kryzysy. Kiedy dzieci dostaną taki wzór, mogą go potem same świadomie przenieść dalej.

Czego Pan nauczył się podczas tych wyjazdów?

Nauczyłem się, że trzeba mieć czas dla dzieci i warto ten czas poświęcić. Że trzeba sobie tak planować życie, żeby nie dać się zagonić w kozi róg i nie rezygnować z czegoś, co jest ważne dla dzieci. Że warto widzieć dookoła siebie innych i zwrócić uwagę także na te dzieci, które nie mają dobrego wzorca męskości. Ojcowie dali mi też przykład cierpliwego tłumaczenia, niepoddawania się w relacji z dzieckiem, motywowania go, wspierania – cały czas tego się od nich uczę. Cieszę się, że potrafią – mimo różnych swoich ograniczeń, słabości – być wzorem.

Michał Grzesiak - właściciel firmy CentrumPrzygody.com, instruktor wspinaczki skalnej, survivalu i nordic walking, trener inicjatywy Tato.net. mąż Sandry, tata Weroniki (5 lat), Ani (4 lata) i Natalki (1 rok).