Nowe życie babci Helenki

ks. Piotr Sroga

publikacja 30.07.2016 06:00

– Mówiąc o tym, co czujemy teraz, można przywołać dylemat rodzica. Z jednej strony jest smutno, kiedy dzieci opuszczają dom; z drugiej – powinna być radość, że dorosły i się usamodzielniają – mówi ks. Piotr Hartkiewicz.

W program zaangażowani byli (od lewej) ks. Piotr Hartkiewicz, Małgorzata Steczkowska i ks. Mariusz Jackowski. ks. Piotr Sroga /Foto Gość W program zaangażowani byli (od lewej) ks. Piotr Hartkiewicz, Małgorzata Steczkowska i ks. Mariusz Jackowski.

Przed 7 miesiącami do Ośrodka Edukacyjno-Wypoczynkowego w Rybakach przyjechali uchodźcy z Ukrainy, aby rozpocząć nowe życie w Polsce. Uciekali z terenów objętych działaniami wojennymi, mając nadzieję na spokój, bezpieczeństwo i dobrą przyszłość. Wśród nich byli ludzie starsi i młode rodziny z dziećmi. W mediach pojawiały się relacje o ich losach, ale mało kto mówił o tych, którzy odpowiadali za ich przygotowanie do wejścia w życie polskiego społeczeństwa. To oni opiekowali się 186 osobami z Ukrainy.

Kłótnia po polsku

Ośrodek w Rybakach po raz drugi przyjął Polaków z Ukrainy i zajął się wraz z agendami rządowymi przygotowaniem ich do normalnego życia w Polsce. A nie była to łatwa operacja, bo trzeba było zająć się edukacją nowo przybyłych w kwestii języka, uregulowaniem prawnym ich pobytu i znalezieniem miejsc zamieszkania i pracy. W realizację tego programu zaangażowanych było kilkadziesiąt osób.

– Pierwszą rzeczą, którą się nam udało zrobić, było nauczenie uchodźców języka polskiego. Nasz program tak naprawdę tylko przygotowywał ich do właściwej integracji. Chcieliśmy wyposażyć ich w podstawowe kompetencje, które przyspieszą i ułatwią integrowanie się w środowiskach zamieszkania. Naszym celem nie było integrowanie ich w Rybakach, bo nie było to ich miejsce docelowe – tłumaczy ks. Piotr Hartkiewicz, dyrektor ośrodka.

Grupa, która przybyła na Warmię w tym roku, umiała mówić po polsku o wiele słabiej niż poprzednia. Część osób w ogóle nie znała języka swoich przodków. – Przez pierwszy miesiąc prawie wszystkie spotkania ze mną były tłumaczone. Potem stopniowo odchodziliśmy od tłumaczenia, zaczynali więcej rozumieć. Mam takie przekonanie, że zdecydowana większość wyjechała z Rybak z dobrą znajomością bierną języka polskiego. Niektórzy świetnie mówią po polsku – mówi ks. Hartkiewicz.

– Mieliśmy tym razem trudniejsze zadanie, bo w pierwszej grupie komunikatywność w języku polskim wynosiła 90 proc., a ty razem – ok. 40 proc. Jednak wszyscy opuszczający ośrodek porozumiewali się już z nami w stopniu zadawalającym – mówi Małgorzata Steczkowska, odpowiedzialna za pobyt uchodźców w Rybakach.

Najszybciej chwytały dzieci. Chodziły do szkoły w Stawigudzie i uczyły się języka już przez sam kontakt z rówieśnikami. Wszystkie dostały świadectwa ukończenia nauki, więc z jej kontynuacją gdzie indziej nie powinno być problemu. Szczególną opieką została otoczona grupa przedszkolaków, która szybko nauczyła się języka polskiego. Kiedy przyjechały, potrafiły powiedzieć jedynie: „Dzień dobry”, a wyjeżdżając, potrafiły się już... kłócić po polsku.

– Caritas zorganizował także „Klub malucha” na miejscu, aby najmłodsi mieli swój program adaptacyjny. Pieczę nad nimi sprawowała Teresa Jeżewska, przedszkolanka z 40-letnim stażem. Wszystkie dzieci mówią po polsku, znają alfabet i potrafią dodawać do dziesięciu – mówi pani Małgorzata. Nie wszystko było, oczywiście, idealne. Jednym z problemów było podejście rodziców do absencji dzieci na szkolnych lekcjach. Może jest to różnica zwyczaju lub prawa. Na Ukrainie tolerowano nieobecność dzieci w szkole pod byle pretekstem. W Polsce jest obowiązek uczęszczania do szkoły i tego też trzeba było nauczyć rodziców.

Możliwe rozczarowania

Według pracowników ośrodka w Rybakach, druga grupa była lepiej przygotowana mentalnie do programu. Mieli informacje od tych, którzy przebywali na Warmii rok temu, i wiedzieli, że to wszystko dla ich dobra. Oczywiście, wszystko zależało od osobistej motywacji i determinacji.

Pozytywnym przykładem była starsza pani, która stała się babcią wszystkich pracowników. – Babcia Helenka Kwiatkowska urodziła się w 1927 roku. 30 marca obchodziła urodziny. Podczas pobytu w ośrodku przychodziła do naszego biura i była nam zawsze wdzięczna. Gdy była u nas, nie zdarzyło się, aby nas nie uściskała. Było w niej tyle radości i życzliwości, co nas bardzo motywowało. Została przesiedlona z Polski w dzieciństwie, razem z rodzicami. Teraz wróciła do siebie na starość. Nie było w niej obawy o przyszłość, była entuzjastycznie nastawiona do tego, co przyniesie – wspomina Małgorzata Steczkowska. Babcia Helenka trafiła z rodziną do Łodzi. Udało się szczęśliwie załatwić jej transfer emerytury i może teraz cieszyć się z powrotu po latach do ojczyzny.

Wyjazd z miejsca dotychczasowego zamieszkania, pozostawienie dobytku i środowiska, w którym się żyło przez wiele lat, był dla wielu nowym doświadczeniem – często bolesnym. Dlatego do dyspozycji uchodźców był psycholog, który miał stałe dyżury i część z osób przebywających w Rybakach korzystała z tej możliwości. Według oceny kierownictwa ośrodka, trauma dotyczyła przede wszystkim przeżyć związanych z doświadczeniem wojny.

– Program działania był tak skonstruowany, że z uchodźcami przebywali 24 godziny na dobę dwaj moi asystenci adaptacyjni. To oni wykonywali ogromną pracę, bo towarzyszyli naszym podopiecznym w załatwianiu wielu ważnych i codziennych spraw, jeździli z dziećmi i dorosłymi do szpitala – mówi ks. Piotr. Jest obawa, że wielu przyzwyczaiło się do takiej codziennej gotowości pomocy ze strony innych i mogą mieć trudności w swoich nowych miejscach zamieszkania, gdzie będą musieli wszystko załatwiać samodzielnie. – Myślę, że teraz przeżyją rozczarowanie związane z tym, że wszystko muszą robić sami. A sprawy urzędowe nie są łatwe i urzędnicy w Polsce nie są jeszcze nastawieni na taką pomoc – uważa dyrektor ośrodka w Rybakach.

W ciągu tych 7 miesięcy udało się znaleźć, dzięki Ministerstwu Spraw Wewnętrznych i Administracji, miejsce zamieszkania dla wszystkich. Na terenie województwa warmińsko-mazurskiego pozostała jedna rodzina, która osiedliła się w Mrągowie. Polaków z Ukrainy przyjęły do siebie samorządy z różnych stron kraju. Na liście znajdują się między innymi: Szczecin, Police, Gdańsk, Gdynia, Piła, Poznań, Warszawa, Wałbrzych, Opole i Siedlce. W niektórych miejscach zapewniono oprócz mieszkania także pracę, w innych pojawiły się deklaracje pomocy w jej znalezieniu.

Więźniowie na placu zabaw

Przez 7 miesięcy pracownicy ośrodka nawiązali szczególna więź z uchodźcami. W pamięci pozostało wiele wspomnień i sytuacji związanych z codziennym życiem w Rybakach.

– Pamiętam jeden ze smutnych momentów, kiedy przeżywaliśmy śmierć jednej z naszych podopiecznych. Przyjechała do Polski chora na nowotwór. W czasie pobytu w Rybakach zmarła, pozostawiając męża i trójkę dzieci. Pochowałem ją w Poznaniu, gdzie obecnie przeprowadziła się rodzina. Dramat polegał na tym, że była to młoda kobieta. Miała 41 lat. Mimo wszystko przyjechała z nadzieją, że rozpocznie nowe życie, które trwało bardzo krótko – mówi ks. Hartkiewicz.

Wśród wspomnień przeważają jednak pozytywne i radosne doświadczenia, choćby wspólne przeżywanie świąt. Wszyscy bardzo się ze sobą zżyli i pożegnania na koniec pobytu na Warmii były emocjonalne. – Mówiąc o tym, co czujemy teraz, można przywołać dylemat rodzica. Z jednej strony jest smutno, kiedy dzieci opuszczają dom; z drugiej – powinna być radość, że dorosły i się usamodzielniają – mówi ks. Piotr.

Druga tura programu nie kosztowała już tyle wysiłku, co pierwsza. Doświadczenia sprzed roku przyniosły owoce organizacyjne. – Rok temu uczyliśmy się wszystkiego od podstaw. Jeździliśmy do domu, żeby zobaczyć, co się dzieje, i wracaliśmy do pracy. Siedzieliśmy tam non stop. Teraz było zupełnie inaczej. Koszty osobiste były mniejsze i wszystko było na wysokim poziomie profesjonalizmu. Opracowany został w szczegółach mechanizm, którzy dobrze funkcjonował – mówi pani Małgorzata.

Trzeba pamiętać, że w realizację programu adaptacyjnego zaangażowanych było wielu ludzi. W samej kuchni pracowało dziewięć osób, a dziale technicznym trzy. Oprócz tego w biurze było dwóch pracowników i dwóch koordynatorów, opiekę medyczną stanowiły zaś dwie lekarki i pielęgniarka. Do Rybak przyjeżdżali także wolontariusze z zakładu karnego w Olsztynie, którzy przygotowywali plac zabaw dla dzieci i boiska do gry w piłkę, a także zorganizowali kulig. Ta ekipa organizowała także wyjazdy do różnych miejsc i koordynowała wizyty różnych gości w Rybakach. Był wyjazd do pani prezydentowej do Warszawy, a do ośrodka przyjechała orkiestra dęta z Dywit.

Choć w tym roku media interesowały się mniej uchodźcami, to jednak ludzie dobrej woli nie zawiedli i bardzo pomagali, także w wymiarze materialnym. – Dzięki temu mogliśmy się skupić na rzeczach istotnych, a nie na wywiadach i nieustannych spotkaniach z dziennikarzami. Tak było przed rokiem. Teraz przychodziła do nas konkretna pomoc. Jednego dnia miałam jeden wózek dla dzieci, a następnego dnia było ich już 12 – wspomina jedna z pracownic ośrodka.

– 5 lipca wyjechało z ośrodka ostatnie 18 osób. Wszyscy mają zalegalizowany pobyt w Polsce, uzyskali tłumaczenia dokumentów niezbędnych do załatwienia najważniejszych formalności. Teraz wszystko zależy od nich – mówi Małgorzata Steczkowska.

Tymczasem ośrodek w Rybakach jest gotowy na przyjęcie kolejnych uchodźców. Ma duże doświadczenie w realizacji programu adaptacyjnego dla osób polskiego pochodzenia, które żyją na Ukrainie w miejscach objętych wojną. Jest nawet zapewnienie odpowiedniego ministra, że kolejna faza programu dojdzie do skutku. Czy będą to Rybaki? Czas pokaże.

TAGI: