Co z tym karmieniem?

Agata Puścikowska

GN 33/2016 |

publikacja 11.08.2016 00:00

Ogromna większość matek, jeśli już musi nakarmić dziecko w miejscu publicznym, robi to subtelnie.

Jak Polska długa i szeroka nie milkną komentarze dotyczące procesu, który wytoczyła klientka pewnej restauracji. Poszła do lokalu z małym dzieckiem, dziecko zgłodniało. A że niemowlęta nie jedzą schabowych z ziemniakami, nakarmiła je matka tym, co dla malucha najlepsze. Obsługa jednak poprosiła o opuszczenie stolika i (według różnych źródeł) wskazała toaletę lub korytarz jako miejsce godniejsze do karmienia małego człowieka. Matka postanowiła zareagować. Stąd proces. I komentarzy „przeciw publicznemu karmienia piersią” powstało milion. Najobrzydliwsze to porównujące podawanie pokarmu dziecku z... defekacją. Prymitywna argumentacja: „jednego i drugiego, jako 
czynności intymnych, nie robi się publicznie”. Z tego typu „mądrości” wyzierają ogromna niechęć do matek, dzieci i macierzyństwa, własne fobie i elementarny brak szacunku do innych ludzi.

Przedziwne są też komentarze, które w skrócie można opisać jako „zgorszenie nagim biustem”. Matka karmiąca osobie o uregulowanych emocjach i bez problemów z własną seksualnością nigdy nie wyda się „gorsząca” czy też nie będzie się „kojarzyć”. Zresztą ogromna większość matek, jeśli już musi nakarmić dziecko w miejscu publicznym, robi to subtelnie. I nie dlatego, że się wstydzi czynności, lecz dlatego, że karmienie jest nastawione wprost na małego człowieka. Na bycie z nim blisko, na jego potrzeby. Więc wszelkie inne bodźce w sposób naturalny się ogranicza. Historie o „obnażonych” tudzież „ostentacyjnie karmiących” matkach to albo margines, albo... własne, nieco dziwne projekcje.

Dlaczego tak arogancko część z nas reaguje na zwyczajną rzecz, jaką jest podanie głodnemu i zupełnie bezbronnemu człowiekowi pokarmu? Przyczyn pewnie wiele. Podaję do przemyślenia kilka. Po pierwsze – własne (negatywne) doświadczenia związane z rodziną i rodzicielstwem. Po drugie – wszechogarniająca erotyzacja przestrzeni publicznej. Dlaczego matka karmiąca jest „fe”, a panienka roznegliżowana na plakacie czy na ulicy jest podziwiana? I w końcu – przeszłość aborcyjna wielu rodzin. 
Czy trauma poaborcyjna pozostaje wyłącznie w kobiecie? 
Czy też może przenosi się z pokolenia na pokolenia, przybierając czasem antymacierzyńskie formy?

Ktoś napisał, że w Polsce przyrost naturalny jest na poziomie zatrważająco niskim, więc matki (karmiące naturalnie bądź nie) powinno się nosić na rękach. Nie przesadzajmy z tymi rękami. Wystarczy ludzka życzliwość i odrobina zrozumienia. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.