Ekspedientka to nie ekspozycja

Justyna Liptak

publikacja 07.09.2016 06:00

– Szczerze, to nie wiem, dlaczego mamy otwarte w niedziele. Najczęściej odwiedzają nas wtedy „apacze”, czyli klienci, którzy nie kupują, a jedynie przechadzają się po sklepie, oglądając produkty – mówi Agnieszka, pracownica popularnej sieci spożywczej.

Według pomysłodawców, niedziela ma być dniem, kiedy nie zrobimy zakupów w sklepach wielkopowierzchniowych. Justyna Liptak /Foto Gość Według pomysłodawców, niedziela ma być dniem, kiedy nie zrobimy zakupów w sklepach wielkopowierzchniowych.

Agnieszka nie narzeka na swoją pracę. – Nie jest może spełnieniem moich marzeń, ale dostaję na rękę trochę ponad najniższą krajową. Bywa ciężko, bo na nogach jestem czasami po kilkanaście godzin dziennie. Poza tym robimy nocki, gdzie i dźwigać trzeba – mówi.

Kilka lat temu skończyła studia. Myślała, że znajdzie dobrą pracę w zawodzie. – Nic z tego, chyba wybrałam nieodpowiedni kierunek albo mam za małe znajomości, bo chcieli mnie tylko w handlu – wyjaśnia. Denerwuje się, słysząc: „To poszukaj innej pracy”. – Pewnie, że szukam, ale trudno tak wszystko postawić na jedną kartę, kiedy spłaca się kredyt hipoteczny – podkreśla.

Centrum handlowe w niedziele otwiera się o godz. 9. Powoli napływają klienci. Dobrze ubrani, z całymi rodzinami. – Tylko garstka z tych ludzi przyszła coś kupić. Inni będą się tak snuć, bo to ich sposób na życie – mówi Agnieszka.

Jeszcze w sierpniu ruszyła ogólnopolska akcja, zorganizowana przez NSZZ „Solidarność”, polegająca na zbieraniu podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele, której podlegałby sklepy tzw. wielkopowierzchniowe. – Nie oszukujmy się, pracownicy handlu nie otrzymują dodatkowego wynagrodzenia za pracę w niedziele, a jedynie przysługuje im dzień wolny w tygodniu. Więc żeby jedna z koleżanek mogła mieć jedną czy dwie niedziele wolne w miesiącu, inna musi pracować po kilkanaście godzin, będąc praktycznie bez szans na spędzenie czasu z rodziną – mówi Iwona Osenkowska z Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność”.

W ciągu zaledwie kilku godzin w Gdańsku i Gdyni zebrano prawie 700 podpisów. – Byli to ludzie w różnym wieku, ale w dużej mierze pracownicy handlu, którzy chcą, aby w ich grafikach zagościł jeden stały i pewny element: wolna niedziela – podkreśla I. Osenkowska. Agnieszka zdecydowała, że złoży swój podpis. – W moim domu niedziela była dniem rodzinnych spotkań i wspólnych spacerów. Wiem, czasy się zmieniają, ale dlaczego nie zachować właśnie takiej dobrej tradycji, że w ten dzień ludzie spotykają się przy stole w domu, a nie na zakupach? Poza tym, byłby to dla mnie komfort psychiczny, że mogę coś zaplanować z dziećmi, choćby wyjście do kina – mówi.

W projekcie znalazł się zapis o ustanowieniu 7 tzw. niedziel handlowych w roku. – Mają to być m.in. niedziele poprzedzające Boże Narodzenie i Wielkanoc oraz przypadające w okresach, w których organizowane są wyprzedaże – podkreśla I. Osenkowska. W projekcie znalazły się również wyjątki dopuszczające handel w niedziele, m.in. na stacjach benzynowych, w piekarniach, sklepach usytuowanych na dworcach autobusowych, kolejowych i na lotniskach, w kioskach z prasą, w obiektach infrastruktury kryzysowej i w szpitalach. Otwarte w niedziele będą mogły być również małe osiedlowe sklepy, pod warunkiem, że za ladą stanie ich właściciel.

– Akurat mnie ten zapis bardzo odpowiada – mówi pan Jerzy. Od lat prowadzi mały sklepik na jednym z gdyńskich osiedli. – Pamiętam czasy, kiedy mój biznes był jednym z nielicznych w tej okolicy. Codziennie rano pobudka o świcie i wyjazd na giełdę, tam zakupy, żeby sklep był zaopatrzony jak najlepiej. Później kilka ulic dalej powstał duży market i klientów zaczęło ubywać – mówi pan Jerzy. Cieszy go, że w niedziele jego sklep mógłby być otwarty, a pobliski market nie. – Ludzie przyzwyczaili się, że kiedy w domu im czegoś zabraknie, to niezależnie od tego, jaki jest dzień tygodnia, idą to kupić. Łudzę się trochę, że może zajrzeliby do mnie nowi klienci i przekonali się, że jakość moich produktów nie odbiega od marketowych, a co za tym idzie – wracaliby nawet w tygodniu – wyjaśnia.

Edyta jest studentką prawa. Praca w weekendy jest jej sposobem dorobienia na studia. – Trochę mnie ta ustawa przeraża, bo co, jeśli zamkną sklep, w którym pracuję? Przez cały tydzień jestem na uczelni i nie ma mowy, żebym dorabiała. Zostaje tylko sobota, ale może wtedy pracodawca uzna, że taki jednodniowy pracownik nie jest potrzebny? – mówi dziewczyna. Iwona Osenkowska uspokaja: – Nie jest tak, że skoro w niedziele będzie zamknięte, to ludzie zupełnie przestaną kupować i posypią się zwolnienia. To jest analogiczna sytuacja do tej, kiedy sklepy są nieczynne np. 11 listopada. Zakupy robi się w dzień poprzedzający i najczęściej obroty sklepów są wtedy naprawdę imponujące, a na stanowisku pracy muszą być wszyscy zatrudnieni – wyjaśnia.

Ustawa ma również zwrócić uwagę społeczeństwa, że ekspedientka to nie wyposażenie sklepu. – Przerażające jest to, że część ludzi nie rozumie, iż ta pani za ladą ma określony czas pracy. Utarło się, że „klient nasz pan” i dlatego, jeżeli ktoś do sklepu wejdzie za pięć dziewiąta, obsługa musi poczekać, aż klient go opuści. Potem zaczyna się sprzątanie i najczęściej z pracy do 21.00 robi się praca do 22.00 albo i dłużej, za co pracownik nie ma już płacone – wyjaśnia I. Osenkowska.

TAGI: