Ogród w cieniu namiotu

Agata Combik

publikacja 26.09.2016 06:00

Na początku było Bardo Śląskie, dziś Dolnoślązacy zaszczepiają oazowy charyzmat w Azji, Afryce… Ale wielkie rzeczy w Ruchu Światło–Życie wciąż dzieją się często tuż za progiem.

Ogród w cieniu namiotu Agata Combik /Foto Gość Do Domowego Kościoła, jak podaje para diecezjalna, należą u nas obecnie 1053 osoby, nie licząc tzw. par pilotowanych.

Mogliśmy zmienić nasze życie w zaczarowany ogród – mówi poetycko Agnieszka z Wrocławia, która wraz z mężem Andrzejem dzieli się swoim świadectwem na filmie promującym Domowy Kościół. Jesteśmy dziś zakochani w sobie bardziej, niż gdy byliśmy narzeczonymi – twierdzą. Tymczasem, jak wspomina w swym świadectwie Agnieszka, kiedy na początku spotkania z Ruchem Światło–Życie miała napisać, co dobrego widzi we współmałżonku, siedziała długo nad pustą kartką. – Czekałam, aż będę mogła napisać, co widzę złego. Takiej opcji nie przewidziano – usłyszałam. Dziś wszystko wygląda inaczej.

44 lata temu

– Co wy tu robicie? Przecież w waszej diecezji za dwa dni zaczyna się młodzieżowa oaza I stopnia. Potrzeba tam animatorów! – usłyszeli trzej wrocławscy klerycy w Krościenku w 1972 r. z ust ks. Franciszka Blachnickiego. Jednym z nich był kl. Kazimierz Sroka, dziś proboszcz parafii pw. św. Franciszka z Asyżu we Wrocławiu. Razem z nim byli Marek Adaszek i Ryszard Szkoła – alumni po IV roku.

– Wprost z Krościenka pojechaliśmy więc do Barda Śląskiego, gdzie u ojców redemptorystów odbywała się pierwsza w naszej archidiecezji wakacyjna oaza. Zostaliśmy animatorami – mówi ks. Kazimierz, wspominając grono pionierów podobnych rekolekcji na Dolnym Śląsku, zwłaszcza ks. Stanisława Babicza.

– Na tej pierwszej oazie odwiedzał nas bp Paweł Latusek. Okazywał wiele wsparcia, co było bardzo cenne – wspomina ks. K. Sroka, dodając, że czasy były trudne. – Ówczesne władze nękały nas różnymi kontrolami, żądano list, materiałów. Uznawano, że są to „dzikie kolonie”, na których odbywa się demoralizacja młodzieży. Tymczasem to było miejsce gruntownej formacji, zaczyn odnowy biblijno-liturgicznej w parafii. Tu formowali się lektorzy, członkowie scholi. Ze środowiska tamtych oaz wyrosło całe pokolenie inteligencji katolickiej.

Ks. Stanisław Babicz w swoich wspomnieniach również odnotował pamiętne rekolekcje w 1972 r. Wyjaśnia w nich, że posługę moderatorską pełnili wówczas ks. Jan Wurzel SDB i pani Elżbieta Krawiec; sam jako młody kapłan był moderatorem wspomagającym. Pierwszy raz uczestniczył w oazie w Krościenku w 1969 r., gdzie od razu, wobec rozwiązania przez milicję jednej z oaz, został przez ks. Blachnickiego zaangażowany jako animator grupy ministrantów. Były to nieco szalone, piękne czasy.

Klocki dobrze dobrane

– Patrząc na to, jak Ruch się rozwija, można dostrzec wielką rolę Domowego Kościoła, wzrastającą liczbę Kręgów Rodzin – mówi ks. Grzegorz Michalski, obecny moderator diecezjalny. – Również młodzież jest bardzo aktywna – wiele osób z Ruchu zaangażowało się w tym roku w swoich parafiach w organizację ŚDM. Chcą służyć, dawać coś z siebie. Decydująca okazuje się często czyjaś osobista zachęta.

– Sąsiad, z którym służyłem przy ołtarzu, namolnie każdej niedzieli namawiał mnie, żebym poszedł i zobaczył, co to jest Domowy Kościół. Opieraliśmy się z żoną przez ponad rok – wspomina Krzysztof Mikos. – W końcu, wobec jego wytrwałości, powiedzieliśmy: „Dobra, Stasiu, powiedz, gdzie i kiedy odbywa się krąg, pójdziemy”. Myśleliśmy: „Niech mu będzie, powiemy mu potem, że nam się nie spodobało”. Poszliśmy i… jesteśmy w Ruchu prawie 15 lat. Teraz nie potrafimy sobie wyobrazić, że moglibyśmy być poza nim.

Pary małżeńskie, które odnalazły swoją drogę w Domowym Kościele, mówią o bardzo prostych, zwyczajnych rzeczach. Comiesięczne spotkania w kręgu 4–7 małżeństw, codzienna modlitwa – osobista, małżeńska i rodzinna, dialog małżeński, tzw. reguła życia, rekolekcje. Pary dłużej trwające w Ruchu podejmują w nim odpowiedzialność za różne przedsięwzięcia.

– Formacja naturalnie ma prowadzić do wyjścia na zewnątrz, do służby, dzielenia się sobą – mówi Krzysztof, w tym roku prowadzący z żoną oazę II stopnia. Mają pięcioro dzieci, a ich najstarsza córka także aktywnie zaangażowała się w dzieło rekolekcji. – W tym roku prowadziła, jak sądzę – bardzo dobrze, diakonię muzyczną – dodaje. W Domowym Kościele w formację włącza się cała rodzina. Ona jest podstawą. – Nie jesteśmy oczywiście idealną rodziną, ale pozostajemy w drodze. To jest „Ruch” Światło–Życie. Jesteśmy w ruchu – dążymy do celu, do zbawienia. I staramy się dobrze „dobrać klocki”, potrzebne, by cel osiągnąć.

Walka

Owszem, Ruch bywa wymagający. Wygospodarowanie czasu na 15-dniowe rekolekcje (z dniem przyjazdu i wyjazdu potrzeba 17 wolnych dni) bywa trudne. – Są również krótsze, tematyczne rekolekcje, ale z czasem człowiek dochodzi do tego, że przeżycie takich 15-dniowych oaz I, II i III stopnia to naprawdę solidna baza, o którą warto „zawalczyć – wyjaśnia K. Mikos. Przy czym, warto dodać, na oazach rodzin zabezpieczony jest również popołudniowy czas wolny dla całej rodziny. A gdy rodzice biorą udział w formacji, dzieci mają zapewnioną opiekę.

Charakterystyczna dla Ruchu jest Krucjata Wyzwolenia Człowieka, związana z abstynencją od alkoholu. – W tej kwestii wiele osób zmaga się ze sobą dość długo. Jak ja. Dopiero w tym roku podpisałem KWC do końca życia, wcześniej odnawiałem deklaracje co roku. To jest taka walka z pragnieniem, by mieć wszystko na wyciągnięcie ręki – wyjaśnia Krzysztof. – Ja złożyłem swój dar w pewnej intencji. Tam naprawdę nie ma w tym nic niezwykłego. Abstynencja to część nowej kultury, jaką kształtujemy w Ruchu. Nie chodzi o walkę z alkoholem, ale ze swoimi słabościami, chodzi o kształtowanie kultury spotkań towarzyskich.

Jedna z uczestniczek oazy młodzieżowej wspomina, jak ze zdziwieniem w okolicach swoich 18. urodzin odkryła, ile osób z jej klasy, wydawałoby się „bezproblemowych”, walczy z uzależnieniem od alkoholu czy innych używek. Krucjatę podpisała. Kiedy podczas ŚDM goszczący w jej domu Hiszpanie usłyszeli o jej abstynencji, o postanowieniu podjętym w Roku Miłosierdzia, dziwnie na nią patrzyli. Nie zrozumieli. – Po tygodniu jeden z nich napisał list. Wyjaśniał, że na ŚDM przyjechał jako osoba dość daleka od wiary, ale pod wpływem tego, co zobaczył, usłyszał w naszej rodzinie, coś się w nim zmieniło – wspomina.

Cuda małe i duże

– Miałam wrażenie, że kryzys w naszym małżeństwie jest nie do naprawienia – mówi Elżbieta, która wraz z mężem Markiem uczestniczyła w tym roku w oazie rodzin I stopnia. – Byliśmy poranieni, zniechęceni, nie szukaliśmy pomocy. Nawet w trakcie rekolekcji trudno mi było uwierzyć, że coś może się zmienić. Ale… to jest „oaza nowego życia”. Na końcu otrzymałam takie słowa z Księgi Jeremiasza: „Znowu cię zbuduję i będziesz odbudowana, Dziewico-Izraelu!”. One mi pozostały w sercu. Czuję się pełna nadziei i radości – z tego, że kocha mnie Bóg, że kocha mnie mąż… Że idąc do Boga, zbliżamy się do siebie.

Małgorzata i Jan bardzo lubią II stopień oazy, na którym przeżywa się „wyjście z Egiptu”. – Wiele razy z niego wychodziliśmy, szliśmy do Ziemi Obiecanej. Tym razem doświadczyłam wielkiej bliskości Boga, Jego pragnienia, by być we mnie, dla mnie… Bardzo ważny okazał się codzienny Namiot Spotkania (osobista modlitwa w ciszy). Doświadczyłam, że On chce do mnie mówić – mówi Małgorzata. – Walczyłem z Bogiem i na szczęście On zwyciężył – dodaje Jan. – Modlę się: „Boże, Ty napełniasz mnie odwagą do pełnienia Twoich dzieł. Tych, których jeszcze nie znam, ale Ty już je znasz…”.

Agnieszka odkryła ponownie na rekolekcjach, że Jezus jest jej Panem i Zbawicielem. – Był Zbawicielem, ale Panem dotąd nie – stwierdza, wspominając o swoich planach, marzeniach, które bynajmniej nie były z Nim omawiane. To ma się zmienić. Łucja wspomina, że doświadczyła, czym jest prawdziwa służba – taka, której nikt nie dostrzega, jak sprzątanie. – Najważniejsze to stworzyć „dobre miejsce” innym, a samemu pozostać niewidocznym – mówi. A Danuta i Darek (para diecezjalna) opowiadają o swoim doświadczeniu bezsilności i Bożej łaski – także w kwestiach organizacji rekolekcji. – Odkryłam również moc modlitwy dzieci – dodaje Danuta, wspominając ich prośby o słoneczko, by mogły się kąpać, i… rozstępujące się chmury.

Dzieło ks. Franciszka Blachnickiego na Dolnym Śląsku rozwija się, także w wymiarze międzynarodowym. Raz po raz we Wrocławiu można spotkać na przykład Filipińczyków, którzy tędy zmierzają na rekolekcje Ruchu Światło–Życie do Krościenka, usłyszeć o krzewieniu oazowego charyzmatu w Chinach, na Filipinach, w Kenii, o akcji „Drobniaki na metry”, wspierającej działania diakonii misyjnej Ruchu Światło–Życie. We Wrocławiu jest ona wyjątkowo kreatywna. Skąd ten rozkwit? Wielu ludzi wytrwale, latami, dzień w dzień „rozbijało” Namiot Spotkania, uczestniczyło w liturgii. To działa. Kto chciałby odnaleźć swoje miejsce w oazowym ogrodzie, może dołączyć.

Korzystałam ze strony: www.wroclaw.oaza.pl.