Nie nasze są?

Gość Niedzielny 42/2016 |

publikacja 13.10.2016 00:00

Kredki mogą być sposobem na dobre relacje i poznanie własnych – również najmniejszych – sąsiadów.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Nic mnie od dawna tak nie rozśmieszyło jak informacja o osiedlu mieszkaniowym, w którym część mieszkańców wypowiedziała wojenkę dziewczynce rysującej kredą po asfalcie. W zasadzie również jej rodzicom, poprzez złośliwą propozycję kupna córce papieru i kredek. Na szczęście jednak, nie wszyscy mieszkańcy osiedla uważali rysowanie kredą po asfalcie za przejaw dzikiego wandalizmu. Część wsparła dziewczynkę radosnym happeningiem, wspólnym mazaniem kredą esów-floresów, chmurek i słoneczek. Z pewnością było radośnie, budująco i połączyło to lokalną społeczność. Kolorowa kreda jako sposób na poprawę społecznych humorów i sąsiedzkich relacji. Ale po chwili nieskrywanej radości przyszła i smutniejsza refleksja. Co dzieje się z nami, społeczeństwem dorosłych, że przeszkadzać nam zaczyna zwykła kreda i dziecięce obrazki? Przeszkadzają obrazki, które znikną po kilku kroplach deszczu?

A może, tak naprawdę, przeszkadza coś zupełnie innego? Dziecięca radość, dziecięca prostota i dziecięce zabawy. Dziecko przeszkadza po prostu W latach 80. ubiegłego wieku na podwórkach był tłum rozwrzeszczanych dzieciaków. Wspólne gry w gumę, piłka nożna (pod oknami sąsiada), piłkarzyki, trzepak. Pisk i kotłowanina. Czasem pewnie dostało się burę od wrażliwej sąsiadki. Ale ogólnie wszystkie dzieci mogły czuć się w miarę bezpiecznie, bawiły się razem i nikomu to nie przeszkadzało. Hasło „Wszystkie dzieci nasze są” rzeczywiście obowiązywało. Obecnie nawet place zabaw są „w bezpiecznej odległości” od domów. I nie po to, by dzieci (czy okna) były bezpieczne, lecz również po to, by swoim śmiechem i piskami nie drażniły otoczenia. Jednym słowem: „Dzieci? nie nasze są! Nie moje!”.

Co się dzieje ze społeczeństwem, któremu przeszkadza dziecięcy śmiech, rysunek, sposób bycia? I z czego to wynika? Naprawdę dążymy do szklanych, zimnych domów, zimnych i eleganckich marmurów, w których prócz elegancji i przepychu, nie ma po prostu... życia? Na koniec myśl jednak kolorowa. Może warto pomysł z opisywanego powyżej osiedla podchwycić. I urządzać sąsiedzkie, międzypokoleniowe rysowania na asfalcie. Nie przeciwko komuś, lecz po to, by poczuć się jeszcze raz dzieckiem. I z dziećmi własnymi, i z sąsiedztwa, dobrze się bawić. I lubić. Po prostu, zwyczajnie lubić... 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.