Chodzi o lekkość relacji

Agata Bruchwald

publikacja 29.10.2016 06:00

O tym, że osoba z zespołem Downa także może być modelem, opowiada Kamila Bannach- -Kądziałko.

Chodzi o lekkość relacji Agata Bruchwald /Foto Gość Kamila Bannach--Kądziałko z wykształcenia jest oligofrenopedagogiem, animatorem i menedżerem kultury. Aktywnie działa na płaszczyźnie propagowania edukacji kulturalnej, budowania zdrowych relacji rodzicielskich, rozwijania kompetencji artystycznych. Fotografuje. Jej zdjęcia można oglądać m.in. na facebookowym fanpage’u „Kamila Bannach Lifetime Photography”.

Agata Bruchwald: Dlaczego do zrobienia „(Nie)zwyczajnych zdjęć” wybrała Pani dzieci z zespołem Downa?

Kamila Bannach-Kądziałko: Bardzo dużo działam z ludźmi z zespołem Downa i stwierdziłam, że z nimi będzie najlepiej pracować. Pracowałam także z autystykami, z osobami z zespołem Aspergera. Na zdjęciach trudno pokazać ich niepełnosprawność, bo oni fizycznie nie wyglądają inaczej. Oni inaczej funkcjonują. A zespół Downa – według mnie – jest ciepły, przyjemny dla oka. W relacjach osoby te są otwarte. Dotarcie do człowieka z autyzmem to dłuższy proces. Jest to ciężka praca. Stwierdziłam, że przy pierwszym projekcie nie chcę jej podejmować. Chciałam zrobić coś miłego, przyjemnego dla oka, aczkolwiek edukacyjnego.

Nie bała się Pani opinii osób, które mają inne zdanie, którym zespół Downa kojarzy się z brzydotą?

Nie. Byłam tak bardzo przekonana, że to, co robię, ma sens, że niczego się nie bałam. Skoro ja tak dużo dobrego doświadczyłam od tych osób, to inni też mogą. Wystarczy tylko się otworzyć i tego chcieć. Pod zdjęciami otrzymałam wiele pozytywnych komentarzy. Tylko jedna wiadomość nie była miła. Pewien mężczyzna pod fotografiami napisał bardzo negatywny komentarz o dzieciach z zespołem Downa i moich zdjęciach. To zabolało. Skasowałam ten wpis, żeby rodzice nie zdążyli go przeczytać. Nie chciałam dodatkowo ich krzywdzić. Na co dzień otrzymują szpileczki od osób z zewnątrz. Nie chciałam im ich dokładać.

Co każdy z nas po obejrzeniu Pani portretów dzieci z zespołem Downa powinien sobie uświadomić?

Nie wiem, co powinien. Wiem, co chciałabym, żeby odczuł, a mianowicie lekkość relacji. Chciałabym zmiękczyć myślenie ludzi o niepełnosprawności, żeby odkryli w sobie chęć poznania tej inności. Chciałabym, żeby w momencie spotkania na ulicy osoby z niepełnosprawnością intelektualną nikt od niej się nie odwrócił, albo odwrotnie – nie patrzył z przerażeniem. Chodzi o umiejętność wejścia z nią w taką samą relację jak z każdym innym, obcym, spotkanym na ulicy człowiekiem. By z uśmiechem z nim porozmawiać, nie potraktować z góry. A niestety spotykałam się, z takim zachowaniem.

Czy na zdjęciach są dzieci, które Pani dobrze znała, z którymi wcześniej pracowała?

Nie. To są nowo poznane osoby. I to jest kolejne potwierdzenie tego, że ludzie z zespołem Downa są otwarci, przyjaźni, życzliwi i wyrozumiali. Mamy dzieci – bo z mamami się kontaktowałam – poznałam poprzez Facebook. Trudne były tylko początki, czyli znalezienie osób, które zdecydują się pójść na pierwszy ogień. Mamy okazały się otwarte na to, by dołączyć do projektu. Już w czasie rozmowy telefonicznej, kiedy opowiadałam im, o co mi chodzi, odpowiadały: „Super”, „Wchodzę w to”. Później dzieliły się swoimi spostrzeżeniami. Ich myślenie nie różniło się od mojego. Miałam puzzle, które układały się w jeden obraz. Mam, które chciały, aby ich dzieci wzięły udział w projekcie, było wiele. Kolejne zgłaszały się za każdym razem, gdy na fun page’u publikowałam nowe fotografie.

Prace nad projektem trwały prawie rok. Ile zdjęć powstało?

Nie liczyłam. Trudno było wybrać te na wystawę.

Według jakiego klucza były wybierane?

Nie było go. Po prostu patrzyłam na zdjęcie. Jeśli mi się dobrze kojarzyło, wzbudzało pozytywne emocje, wiedziałam, że musi się na wystawie znaleźć. Jedno zdjęcie jest z dymem. Choć tego nie widać, to była niesamowita sesja. Z tym dymem, by było go widać na zdjęciu, biegał mój mąż. Animować Alę pomagała Agata, moja koleżanka, która śpiewała „Sto lat”. Robił to też mój mąż i ja. „Sto lat” to ulubiona piosenka Ali. Ona się cieszyła i uciekała nam, a my za nią biegaliśmy. To była jedna wielka zabawa, sam śmiech.

Odbyło się sześć sesji. Dzieci pozowały w różnych miejscach. W jaki sposób były one wybierane?

Szukałam ich pod kątem ubrań dzieci. Chciałam, żeby to było spójne. Miejsca miały też mieć coś ze scenerii z naszego dzieciństwa. Zdjęcia były robione na podwórku w samym centrum Warszawy – szalenie mi się ono spodobało. To są tyły Nowego Światu. Tam praktycznie nikt nie chodzi. Są też zdjęcia zrobione nad Wisłą, w parku na Powiślu. Rozalce zdjęcia robiłam w domu. Pojechaliśmy do niej do Wrocławia. Pogoda była tak paskudna, że nie można było wyjść na zewnątrz.

Ubrania w projekcie to szalenie ważny element, nie chodzi jednak o ich reklamowanie.

Nie, bo to nie jest projekt komercyjny. Miało temu towarzyszyć przesłanie: te dzieciaki mogą też być fajnie, modnie ubrane. A po drugie, dlaczego one nie mogą być małymi modelami i promować ubrań? Wierzyłam – już wiem, że naiwnie – że marki odzieżowe zaczną się odzywać do tych dzieci i włączą je do grupy swoich modeli. Mnóstwo dzieciaków promuje ciuchy. Wśród nich brakuje tych z niepełnosprawnością intelektualną. Dlaczego by nie włączyć ich do świata mody?

A jak dzieci z zespołem Downa zachowują się przed obiektywem?

Każde dziecko jest wyjątkowe. A to oznacza, że do każdego trzeba podejść inaczej. Czy ma ono zespół Downa, autyzm, czy jest zdrowe, jak każdy z nas inaczej zachowuje się przed obiektywem. To jest kwestia bardzo indywidualna. Robię dużo sesji rodzinnych, dziecięcych. Bardzo to lubię. Zawsze zachowujemy się tak samo: rozmawiamy, śmiejemy się, wygłupiamy.

Jest Pani pedagogiem. Czy wykształcenie miało jakiekolwiek znaczenie w momencie, gdy jako fotograf pracowała Pani z dziećmi?

Myślę, że gdybym nie miała wykształcenia pedagogicznego, a jeszcze bardziej doświadczenia pracy z tymi dziećmi, byłoby mi bardzo ciężko. Wątpię, że zdołałabym wejść z nimi w tak dobrą relację i zrobić zdjęcia wyrażające je aż tak bardzo. Gdybym nie miała tego doświadczenia, byłoby: „Uśmiechnij się”, „Zrób śmieszną minę”. A później pstryk, pstryk. Pewnie, tak też można robi zdjęcia. Mnóstwo fotografów robi zdjęcia osobom niepełnosprawnym. One są często czarno-białe, działają na emocje. Dodatkowo jest prośba: pomóż, zapłać. Na nich dzieci są pokrzywdzone, przerażone. A przecież mnóstwo tych dzieciaków jest zadowolonych z życia, są wielkim skarbem dla swoich rodziców.